Sytuacja obozu rządzącego jest poważna. Już przed 11 listopada nadzwyczaj agresywne wypowiedzi Donalda Tuska („bolszewicy”) oraz próba wywołania burd w dniu święta narodowego (próba zablokowania Marszu Niepodległości) sugerowały, że szykuje się kolejna, najpoważniejsza od dawna próba przesilenia. Być może były to kroki podejmowane już z wiedzą o nagraniu rozmowy Czarnecki-Chrzanowski. Ten scenariusz spalił jednak na panewce, głównie dzięki przejęciu Marszu przez rząd oraz za sprawą imponującej frekwencji podczas uroczystości rocznicowych.
Ale operacji nie odwołano. To gra z jednej strony na załamanie sondaży Zjednoczonej Prawicy, by wyjść na dogodną pozycję przed wyborami, a z drugiej, na zepchnięcie rządzących na równię pochyłą, zmuszenie do ciągłej defensywy. Temu służy rozdmuchiwanie afery KNF - wymagającej bezdyskusyjnie pełnego wyjaśnienia - do monstrualnych, wręcz groteskowych rozmiarów, głównie za pomocą języka odwołującego się do „mafii” i „układu”. Pan Czarnecki został obsadzony w roli niewiniątka zaatakowanego przez zachłanną władzę, a rządzący w roli KGB-owców-putinowców, niszczących naszego „Chodorkowskiego”. Ciągiem dalszym jest wysyp informacji mających uprawdopodobnić w oczach Polaków ten groteskowy obraz, w którym to Mariusz Kamiński wraz z synem wykonali rzekomo skok na państwo polskie, a ludzie odsunięci od władzy w roku 2015-ym pełnili działali właściwie na zasadzie woluntariatu.
Na tym tle szczególnie ciekawe są płynące zewsząd rady, podsuwające PiS pomysł reakcji równie histerycznej do ataku. Mają być kolejne dymisje, gwałtowne zwroty kursu, zgoda na komisję śledczą, zewnętrzny nadzór nad sektorem finansowym, i zapewne kolejne, jeszcze dalej idące postulaty, na rządzie „technicznym” i wcześniejszych, wymuszonych wyborach kończąc. Zgoda na ten scenariusz byłaby oczywiście samobójstwem dokładnie takim, jakie popełnił (będąc formacją skrajnie inną, i w sumie nieporównywalną) Sojusz Lewicy Demokratycznej w 2002-im roku. To być może nie jest przypadek, możliwe, że biografie głównych aktorów - „GW”, TVN i Tuska - podpowiadają im rozwiązania znane z własnego doświadczenia.
Dziś PiS musi przede wszystkim wytrzymać pierwszą fale szturmu, nie wpadając w panikę. Nie dlatego, że nie ma możliwości wykonania ruchów, które miałyby merytoryczny sens, ale dlatego, że w chwili obecnej żadne posunięcie partii rządzącej nikogo nie zadowoli, i będzie jedynie zachętą do dalszego polowania.
Na niespełna rok przed wyborami Zjednoczonej Prawicy doskwiera przede wszystkim brak czytelnych i atrakcyjnych osi sporu z partiami III RP. Mówiąc w skrócie: nie wiadomo, gdzie jest front. Wyborcy są zdezorientowani odejściem (jednak) od języka wartości z roku 2015-go, przesadnym przesunięciem akcentów w stronę mainstreamowego pragmatyzmu, złudną nadzieją, że pewne grupy można przekonać transferami lub przychylnością. Tym się wyborów o wszystko w kraju będącym i byłą kolonią, i geopolitycznym korytarzem, nie wygra, na pewno nie w stopniu pozwalającym na samodzielne rządzenie. Tu można wygrać wyłącznie stając z otwartą przyłbicą, co - uprzedzam zarzuty - nie oznacza wcale kursu radykalnego, a jedynie kurs czytelny i wiarygodny.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/422040-pis-musi-przede-wszystkim-wytrzymac-pierwsza-fale-szturmu