Wyniki wyborów w dużych miastach dają wiele do myślenia. Niepokojące jest, że w stolicy wygrywa kandydat kontynuujący ten sam co poprzednio układ sił w mieście, gdy znana jest już powszechnie ogromna afera korupcyjna związana z „reprywatyzacją” kamienic, sięgająca władz miasta, za którą stał układ przestępczy urzędników, prawników, sędziów. Jeśli głosująca większość mieszkańców Warszawy wybiera w tej sytuacji kandydata, który nawet nie unikał specjalnie związku z poprzednią władzą, ani nie odcinał się od tej afery, to znaczy, że ta część mieszkańców przyzwala na dalszą korupcję i bynajmniej nie żąda jej rozliczenia i ukarania, pozwala właściwie zamieść ją, jak to się mówi, pod dywan. Wysyła przy tym nowym władzom, także całej miejskiej administracji, taki oto komunikat: „Jakaś afera? Nie, nic się nie stało, możecie nas dalej oszukiwać i wykorzystywać, nic nas nie obchodzi los jakichś pokrzywdzonych ludzie, niech każdy pilnuje swego interesu.”
Mniejsza o polityczną stronę tych wyborów, o czym jest wiele komentarzy, i o przyczyny takiej decyzji mieszkańców, czy była to uległość propagandzie antypisowskiej, ogłupienie przez zastraszanie, uwikłanie czy jakaś zależność od panującego układu, swoisty konserwatyzm („żeby było jak było”), czy po prostu złośliwa przekora, wszystko to w ramach rozniecanej wciąż walki politycznej. Najważniejsze są tu konsekwencje tych wyborów, skutki już nie tyle polityczne, co mentalne i moralne. W ich wyniku powstaje bowiem mentalny i moralny chaos, pomieszanie wartości, tego co słuszne i niesłuszne. Przez polityczną decyzję, owszem, demokratycznych wyborów może przecież dojść do tolerowania bezprawia, demokratyczne mechanizmy mogą posłużyć nie tylko do zdobycia władzy w celu reprezentowania, jak się szumnie ogłasza, interesów mieszkańców, ale i do zabezpieczenia bezkarności wyżej umocowanych beneficjentów korupcji. Taki wynik wyborów w stolicy może dawać ochronę mafii w „białych kołnierzykach, wcale bowiem nie wiadomo, czy winni zostaną ukarani, zwłaszcza przy takim stanie sądów (niektórzy już zostali zwolnieni z aresztów).
Porządek polityczny zderza się tu z porządkiem prawnym i moralnym. Ponadto na poziomie życia ludzkiego utracona zostaje moralna zdolność oceny moralnej, a też zwykłej orientacji i oceny rzeczywistości: rozpoznania, co dobre, a co złe, bo przecież nadal nie możemy takich ocen uniknąć. W rezultacie takie wybory dopuszczają istnienie i trwanie jakiegoś społecznego zła i nie przeciwstawianie się mu. Niepowstrzymywana niczym walka polityczna, jak to widać i w wypadku regularnych, prawomocnych wyborów, może rujnować podstawowe mechanizmy współżycia ludzi, podstawowe wartości życiowe, moralne, etyczne. W konsekwencji powstają w tej sytuacji dalsze pytania, czy taka polityka i wynikające z niej prawa, mogą istnieć bez jakichś pewniejszych, trwalszych, właśnie etycznych podstaw i odwołań, czy mogą istnieć same dla siebie, popadając, jak widać, nieraz w konflikty i chaos, a mimo to mają nadal decydować o życiu ludzi, zarówno indywidualnym, jak i zbiorowym. Co mogło pociągnąć mieszkańców stolicy do takiego a nie innego wyboru, prócz lęku z powodu ewentualnej zmiany? Program? Raczej niezauważalny. Przecież prócz przemożnej chęci utrzymania władzy za wszelką cenę, słychać było tylko hasła lewicowo-liberalnej „obyczajówki” i kilka pomysłów dla ludu w rodzaju: darmowe żłobki (nie chodzi chyba jednak o izby wytrzeźwień), kładki dla pieszych przez Wisłę (zamiast mostów), czwarte czy piąte metro (szóste do Legionowa) itp. Gdyby nawet do tego nie doszło, to na pewno nowi władcy Warszawy dotrzymają obietnic jeśli chodzi rewolucję obyczajową. Niewątpliwie czekają nas nieustanne marsze nazywane marszami równości, choć są to w istocie marsze przeciw życiu i podstawowym wartościom, marsze propagandy homoseksualnej i LGBT (jeszcze bez adopcji dzieci?), „czarne marsze” kobiet za aborcją na życzenie itp. Te wszystkie żałosne widoki już znamy do znudzenia, ale teraz pewnie będzie jeszcze bardziej: sex edukacja gender w szkołach, feminizm i szaleństwo ścigania molestowania do trzeciego pokolenia wstecz, w perspektywie jeszcze eutanazja, no i eugenika, czyli inżynieria genetyczna. Nasuwa się tu nieodparte pytanie: po co nam to wszystko, to nie ma żadnego znaczenia dla ludzkiego życia, przeciwnie jest często wykorzystywane przeciw niemu. Warto też zauważyć, że ten cały dość obskurancki folklor wielkomiejski to przeważnie import z Niemiec czy dalszych krajów Zachodu. To przykre, że musimy bezkrytycznie naśladować wszystko co zachodnie i nie potrafimy oprzeć się wszelkiej bzdurze, zdobyć się na własny rozum i własne życie, a chcemy napawać się zachodnimi popłuczynami, modami, nowinkami, które stają się nagle dla nas nietykalne, niemal święte, nie do zakwestionowania, jak to się dzieje w każdym „owczym pędzie”. Ale jest tu jeszcze coś więcej. Nowi władcy większych miast będą teraz już chyba bez wyjątku i na siłę forsować „misję” zachodniej rewolucji obyczajowej w całym kraju, duże miasta zaś, choć to tylko 15 procent wszystkich mieszkańców Polski, będą oświecać i unowocześniać zacofaną, według nich, zaściankową prowincję.
Wyniki wyborów pokazują więc niepokojący stan mentalny i moralny mieszkańców zwłaszcza większych miast, głęboki kryzys społecznej orientacji, solidarności i wrażliwości, znieczulicę moralną po latach urabiania propagandą i manipulacją. Wybory te stawiają też w nowy sposób kwestię praworządności, choć może nie prawomocności ich wyników, bo nie są przecież kwestionowane. Inny niż w Warszawie jest przypadek Łodzi, gdzie prezydentem ma zostać osoba ze skazującym wyrokiem sądowym, czy w Gdańsku, gdzie kandydatem jest urzędujący prezydent mający prokuratorskie zarzuty. W tych przypadkach nawet wyrok albo uzasadnione podejrzenia nie mają znaczenia, jak się okazuje, dla danej społeczności w wyborze ich reprezentanta, te wątpliwości przegrywają z zmasowaną wolą ludu. Czy, jeśli aż tak zabiegamy o praworządność, że alarmujemy UE i jej wszelkie władze, jeśli sędziowie zapytują stale Trybunał UE, czy mają prawo sądzić i czy są jeszcze sędziami, to czemu w tym przypadku nie powołujemy się na przykład Unii. Bo czy w jakimś kraju na Zachodzie byłoby możliwe, by ktoś mógł w ogóle ubiegać się o jakieś funkcje publiczne, mając prawne zarzuty. W tym wypadku nie naśladujemy jakoś, ani nie powołujemy się na europejskie standardy. Rzecz jasna, ta sytuacja to wynik kolizji przepisów prawnych z różnych działów prawa, co powinno być szybko usunięte, bo jest oczywiste, że nikt z zarzutami prawnymi nie powinien nawet kandydować do funkcji publicznych, tak żeby nie było już takich groteskowych przypadków jak rządy urzędników państwowych zza krat. Wymyślono teraz różne populizmy, często używane jako argument lub broń polityczna, u nas powstał najbardziej nowoczesny: lud może uchylić skazujący wyrok sądu (podobnie jak TSUE), jeśli dany kandydat bardzo mu się spodoba.
W tej sytuacji zastanawiam się, czy nadal mieszkać w Warszawie, czy nie wyprowadzić się na jakiś czas, powiedzmy na pięć najbliższych lat, oczywiście nie do Łodzi, Poznania czy Gdańska, ani też do takich miejscowości jak Legionowo, lecz na dalszą, piękną i mądrzejszą polską prowincję. Nie mam zamiaru oglądać ogłupiającej rewolucji obyczajowej, ani też płacić podatków na nią, na agresywne marsze homoseksualistów i feministek, na „wolność i równość” bzdury, chamstwa i wszelkich złych emocji. Nie mam zamiaru płacić na odbudowę „tęczy”, prowokacyjne instalacje, na pseudoteatralne przedstawienia w guście „Klątwy”, na wszelkie ideologiczne imprezy tego rodzaju, które są jeszcze okazją do zwykłego, choć sprytniejszego pasożytowania na publicznych pieniądzach. Co, być może, jest także wygodną zasłoną dymną, za którą można załatwiać zupełnie inne interesy. W każdym razie ta jedna trzecia mieszkańców Warszawy, która tak ochoczo i ofiarnie pośpieszyła do urn wyborczych, żeby zdecydować, aby „było tak jak było”, wykazała się dużą naiwnością, a może zwykłą przekorą czy nawet złośliwością. W każdym razie będzie musiała zobaczyć, że był to gest raczej samobójczy…
Warszawa, miasto kiedyś bohaterskie i solidarne, zniszczone, wypalone i wyburzone przez okupantów tak, by przestało istnieć, rozbite jeszcze i rozkradzione przez komunistów, po uzyskaniu jakiej takiej wolności drenowane przez kolejne ekipy cwaniaków przy milczącej zgodzie zarządców miasta, do tego jeszcze ostatnio molestowane przez groteskową, spóźnioną awangardę (czyli ariergardę) zachodniej rewolucji seksualnej, naprawdę Warszawa nie zasługuje na tak marny, karykaturalny los. Kiedy warszawiacy obudzą się i zrozumieją? „Kiedy prawdziwi warszawiacy powstaną?” Może ich już niema? Swoją drogą, ktoś powinien napisać nowy „Raport z oblężonego miasta”, miasta oblężonego tym razem przez przywary niższe, bzdurę, nierozwagę, samobójczą głupotę, ale też brutalną, odczłowieczającą agresję. Nawet, jak zauważał poeta, opanowanego przez brak poczucia smaku i stylu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/418540-ciemnogrod-w-warszawie-i-nie-tylko