Gdy różni analitycy (a także sami politycy) zastanawiają się nad tym, według jakiego kryterium za parę dni będzie można uznać, iż któraś strona wygrała, a któraś przegrała wybory samorządowe, używają najczęściej dwóch kryteriów.
Pierwszym z nich (lansuje je przede wszystkim opozycja i sympatyzujące z nią media) jest zwycięstwo w największych metropoliach, w których wyścig o stanowiska prezydentów jest, z oczywistych względów, najbardziej spektakularny. Jest to wyścig rzecz jasna istotny, ale jako prefiguracji wyboru, którego Polacy dokonają za rok, wyłaniając nowy parlament, traktować go nie można. Największe miasta to bowiem bardzo zdecydowana mniejszość Polaków, co więcej mniejszość kulturowo specyficzna. Nie ma sensu rozwodzić się dłużej nad tymi oczywistościami. Ani nad tym, że koncentracja uwagi na tym właśnie fragmencie wyborczego procesu jest wybitnie korzystna dla opozycji – bo ta specyfika powoduje, iż metropolie są bardzo trudnym terenem dla PiS, więc jeśli opozycja zwycięży w nich, i to w sposób pewny, to łatwo jej będzie przedstawić to zwycięstwo jako swoją wiktorię w całych wyborach. Jako dowód na przełamanie niekorzystnego dla formacji liberalnej trendu.
Mentalna akceptacja zakwalifikowania zwycięstwa w największych miastach jako zwycięstwa „w ogóle” i prefiguracji tego, co stanie się w roku 2019, byłaby, jak uzasadniałem wyżej, niesłuszna intelektualnie i empirycznie. Ale mimo to, sama w sobie, sprzyjałaby wywołaniu zjawiska kuli śniegowej, bo aura wygranego sprzyja jego dalszym zwycięstwom. Przede wszystkim jednak – powtórzmy – byłaby błędem rzeczowym. Wielkie miasta głosują najczęściej inaczej, niż większość kraju.
Innym, już bardziej zbliżonym do rzeczywistości, kryterium mogą być wyniki wyborów do sejmików wojewódzkich. Bardziej zbliżonym, bo głosują tu wszyscy Polacy, i głosują na listy partyjne, tak jak w wyborach sejmowych. A czynnik lokalnej popularności, najistotniejszy przy wyborach prezydentów miast, tu niemal nie oddziaływuje. Dlatego niektórzy kładą wielki nacisk na to, w ilu sejmikach wojewódzkich PiS zdoła objąć władzę. Dziś rządzi tylko w jednym. A sejmiki mają pieniądze i możliwości zatrudnieniowe. Władza nad samorządem wojewódzkim daje znacznie większą niż władza centralna możliwość utrwalania własnych wpływów w terenie. Ewentualne przejęcie większości sejmików przez PiS istotnie byłoby więc wszechstronnym przełomem.
Tylko że żeby przejąć sejmiki, trzeba nie tylko zdobyć większość głosów wyborców danego województwa. Trzeba też mieć bezwzględną większość mandatów. A o to może być trudno. Tym bardziej, że bardzo ciężko będzie o umożliwiającego to koalicjanta. PiS podjął decyzję gry o wszystko – o polityczne wyeliminowanie PSL-u i przejęcie całej wsi. Jeśli się to uda, to zyskanie samodzielnej większości w większości sejmików może być realne. Ale jeżeli się nie uda, to, powtórzmy, koalicjanta nie będzie, bo przecież nie staną się nim zantagonizowani w kampanii ludowcy. O SLD, znajdującym się na filozoficznych antypodach, a dodatkowo zantagonizowanym ustawami deubekizacyjną i degradacyjną oraz konsekwentnym, moralnym delegalizowaniem ludzi PRL, już nie mówiąc.
Ale ewentualne utrzymanie władzy w większości sejmików przez koalicję liberalno-ludowcową też nie będzie prefiguracją wyniku wyborów ‘2019. Bo przecież mimo istnienia tej koalicji na szczeblu centralnym PiS-owi w 2015 roku udało się zdobyć samodzielną większość i władzę.
Jakie kryterium będzie więc najistotniejsze przy zastanawianiu się, kto wygrał, a kto przegrał w nadchodzących wyborach samorządowych? Moim zdaniem będą to wyniki wyborów do sejmików, ale nie w sensie tego, kto ostatecznie obejmie w nich władzę. Za być może prefigurację wyborów ‘2019, a na pewno – za niezwykle istotny czynnik, określający punkt startu wiodących do nich procesów uważam to, czy w skali całego kraju, w wyborach sejmikowych, PiS zanotuje wynik zbliżony (lub wyższy) do tego, który uzyskało w roku 2015 w wyborach parlamentarnych. Tylko to kryterium określa bowiem rzeczywisty stan stosunku Polaków (a nie tylko tych z metropolii, ani nie polityków, tworzących sejmikowe koalicje) do partii rządzącej.
Jeśli ten test wypadnie pozytywnie, to PiS, nawet jeśli nie obejmie władzy w tzw.terenie, będzie miał dobre szanse, by za rok powtórzyć (może z lekkim naddatkiem?) wynik z poprzednich wyborów. A zatem, jeśli głosy na inne partie znów rozłożą się w sposób dla partii Jarosława Kaczyńskiego szczęśliwy, utrzymać samodzielną większość. A jeśli rozłożą się inaczej – mieć realną możliwość zachowania władzy w koalicji z ruchem Kukiza.
Jeśli zaś ten test wypadnie negatywnie, opozycja będzie miała pierwszy od lat realny powód do optymizmu. Choć, oczywiście, nadal wszystko będzie możliwe.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/416693-kryterium-sukcesu-to-nie-zwyciestwa-w-metropoliach