Kolejne odsłony uderzenia w prezydenta Andrzeja Dudę mają szerszy wymiar: to próba wytworzenia z wizerunku głowy państwa czegoś na kształt tego, z czym odchodził z urzędu Bronisław Komorowski. To dość prosta logika, w której prezydent Duda miałby kojarzyć się z obciachem, oderwaniem od rzeczywistości i kompletnym brakiem wyczucia.
Słusznie zauważa Jacek Karnowski, że to nie pierwsza (i nie ostatnia) w ostatnim czasie taka próba uderzenia w prezydenta. Interpretacyjna żonglerka słowami o „zaborach”, „wyimaginowanej wspólnocie” i przekierowaniu tej absurdalnej debaty dalej trwa w najlepsze. Czasem to próby bliźniacze do scenariusza, jaki spotkał Komorowskiego: jak choćby te słowa Dudy o zakładzie pracy w jednej z miejscowości. Manewr ten nie powinien się udać, w Kancelarii Prezydenta umiejętnie (choć w sposób wtórny) potrafią reagować na pożary (dowodem tego zdjęcia poniżej), ale jednak próby trwają.
Prezydent powinien mieć to wszystko z tyłu głowy. Można bowiem odnieść wrażenie, że ani on sam, ani tym bardziej otoczenie w Pałacu nie potrafi do końca utrzymać spójności przekazu głowy państwa, nie przekłada aktywności prezydenta na pełną i przekonującą opowieść. Ale uderzenie w Andrzeja Dudę za jego słowa o „wyimaginowanej wspólnocie” (w pełnym kontekście wypowiedź ta ma zupełnie inny wydźwięk) ma jednak głębsze tło. To kolejna próba wrzucenia do debaty publicznej zupełnie serio tematu wyjścia Polski z Unii Europejskiej. W tej logice prezydent miałby tylko ledwie skrywać swoje prawdziwe poglądy, a rząd gdzieś tam w kuluarach opracowywać takie plany.
Że to bajki z krainy mchu i paproci wie każdy, kto choćby w najmniejszy sposób zna i rozumie polityczną ideę, jaka przewodzi w kierownictwie Prawa i Sprawiedliwości. Ale jakąś część wyborców uda się pewnie złapać na ten polityczny lep, skołować, oznajmić, że w zasadzie tak proeuropejski polityk jak Andrzej Duda jest zwolennikiem wyjścia Polski ze wspólnoty unijnej.
Nie pierwszy i nie ostatni to raz, gdy opozycja próbuje przekierować polityczny spór na tory dyskusji i konieczności tłumaczenia się ws. Polexitu, co de facto jest dyskusją o tym, że nie jest się wielbłądem. Ale przy okazji tego sporu warto zauważyć, jak płytko rozumiana jest w tym kontekście sama idea wspólnoty UE.
To mentalność i sposób rozumienia świata jako taki, w którym ocena UE jest zależna wyłącznie od wysokości przyznanych nam pieniędzy w postaci funduszy, od możliwości pojechania studentów na Erasmusa i od dostępu do roamingu podczas wyjazdu za granicę. Wszystko to, rzecz jasna, sprawy ważne, ale nie mogą być one jedynym wyznacznikiem naszego stosunku do UE.
Fundusze unijne miały pomóc postawić naszą gospodarkę na nogi, wzmocnić inwestycyjne kierunki myślenia i prowadzenia gospodarki, a nie stworzyć permanentną kroplówkę, od której mamy być uzależnieni na wieki. Tak zresztą jest skonstruowana idea funduszy - gdy państwo robi się mocniejsze, silniejsze (a Polska to czyni), pieniędzy tych będzie mniej. Trzeba zacząć sobie radzić samemu. I rząd przynajmniej w planach, strategiach, założeniach to czyni - inna rzecz, jak przekłada się to na konkretne liczby inwestycyjne, ale to osobna opowieść na odrębny tekst.
Przysłuchuję się często uważnie temu, jak wygląda dyskusja na sejmowej komisji do spraw UE. Zazwyczaj ciekawie robi się wtedy, gdy minister Konrad Szymański w oparciu o konkretne inicjatywy, dokumenty, dane i liczby próbuje opisać polską politykę unijną. I niestety, ale poza kilkoma momentami (jak niektóre wystąpienia posłów Krząkały i Trzaskowskiego) opozycja wówczas milczy. Nie ma do przedstawienia żadnej kontroferty, alternatywnego pomysłu na walkę w konkretnych kwestiach na forum UE. Co charakterystyczne, gdy dyskusja przestaje być emocjonalna, nawet posłowie PO czy Nowoczesnej potrafią przyznać, że w konkretnych sprawach polska polityka zazwyczaj (choć nie zawsze) działa tak, jak powinna i zdobywa tyle, ile może.
A to właśnie konkretne kwestie są w całej dyskusji o UE najważniejsze. Nie to, czy lubimy Junckera, nie to czy Timmermans jest ugoszczony w Belwederze. Gdy zejdzie się na poziom konkretu, czyli kwestii jednolitego rynku cyfrowego czy walki wokół polityki energetycznej i infrastruktury gazowej, widać, że tutaj nie ma większych różnic. Że Niemcy do spółki z Rosją staraliby się rozgrywać nasz kraj, niezależnie od tego, czy na jego czele stać będzie ktoś z PiS, czy PO. A to niestety również rzeczywistość UE - nie tylko piękne słowa, hymny, impreza na Erasmusie i roaming za darmo, ale i sprawa Nord Stream 2, zbudowanej przez Polskę koalicji państw ws. dyrektywy gazowej, którą to skutecznie blokuje koalicja Berlina i Brukseli.
Można się obrażać na rzeczywistość, machając ręką na każdą tego typu grę, uznając, że i tak nasze interesy będą mniej istotne niż Berlina czy Paryża. Można też zamykać oczy na tę rzeczywistość, przekonując, że UE to wyłącznie pozytywy, bez wyzwań, problemów i piętrowo złożonych zjawisk. Ale można - a nawet trzeba - też podjąć tę grę, czasem w niej wygrywając, innym razem nie.
I tutaj dyskusja o UE ma prawo bytu. Pytać trzeba o jakość polsko-niemieckiej współpracy w momencie, gdy Bundestag mruga do takich osób, jak Ludmiła Kozłowska. Taka dyskusja o skuteczności polskiej polityki (także wiarygodności naszych służb i przełożenia tego na konkret, na dalszą współpracę przy Systemie Informacyjnym Schengen), ale i o prawdziwych intencjach Berlina jest potrzebna. Wiara w bajki o Kozłowskiej jako działaczki praw człowieka gnębionej w Warszawie z uwagi na swoje szczytne ideały i pochodzenie jest tak toporną opowieścią jak ta o Polexicie. Można się taplać w takim bagnie przepychanek i nieustannego bicia piany, tylko po co?
Dyskusja o jakości naszych relacji w Unii Europejskiej jest nam bardzo potrzebna, o napięciach z Berlinem czy Paryżem również, podobnie zresztą jak rozmowa o tym, co w prezydenturze Andrzeja Dudy mogłoby być lepszego, bardziej skutecznego, poważnego. Dopóki jednak debata ta będzie się odbywać na poziomie takim, jak w ostatnich tygodniach, nic konstruktywnego z niej nie wyniknie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/412099-proba-zrobienia-z-dudy-komorowskiego-bis-ma-glebsze-tlo