Krótki komentarz na temat już sprzed paru dni; przepraszam, i niech usprawiedliwieniem będzie dla mnie pobyt na wakacjach.
Nie wypowiadam się merytorycznie na temat tego, czy polska Marynarka Wojenna powinna, czy nie powinna kupić używane, australijskie fregaty. Nie znam się na tym. Obie strony przedstawiają argumenty, które w uszach laika brzmią przekonująco. Niezależnie jednak od tego, która strona ma rację w sensie rzeczowym, to co się stało – czyli dopuszczenie do sytuacji, interpretowanej powszechnie jako wycofanie się Polski z już bliskiego finalizacji dealu, na zasadzie „bo tak”, jest sygnałem niedobrym.
Po pierwsze w sensie spójności obozu rządzącego. Jest rzeczą normalną, kiedy między urzędem prezydenckim a resztą formacji wynikają napięcia, związane ze sprawami fundamentalnymi. Z projektami legislacyjnymi zasadniczego znaczenia. To trzeba zrozumieć i zaakceptować.
Ale kiedy dochodzi do wzajemnego podstawiania sobie nogi w sprawach nie zasadniczych, a w dodatku takich, w których do jakichś konkluzji dochodziło się już długo, przy czym w sposób bynajmniej nieskrywany, i rozmaite przygotowywane decyzje można było skutecznie oprotestować na wcześniejszym, nie spektakularnym etapie, sprawa wygląda inaczej. Wygląda mianowicie jak pękanie obozu. Przy czym takie, w którym dążenie do, mówiąc kolokwialnie, przywalenia drugiej (przecież też „naszej”) stronie zaczyna stanowić zasadniczą, samodzielną motywację polityczną. Nie służy to wizerunkowi obozu IV RP jako spójnej, zdolnej do efektywnego rządzenia całości.
Po drugie, tak jak powiedziałem – nie wypowiadam się co do tego, czy akurat te fregaty, czy w ogóle fregaty, i czy w ogóle okręty nawodne są polskiej marynarce potrzebne. Może tak, może nie. Nie mi sądzić. Widzę jednak, że jakaś feralna polska logika zmusza obecnych rządzących do wejścia w buty poprzednich. Do tolerowania sytuacji, w której zamiast podjęcia jakiejś decyzji (tytułem niewojskowego przykładu z epoki PO: elektrownia atomowa? Węglowa? Stawiamy na gaz? A może na import prądu z zagranicy?) odkładamy (może pod wpływem różnych grup interesu) decyzję na święty nigdy. I powoli osuwamy się w bagno, zamiast zdecydować cokolwiek. A brak decyzji najczęściej jest gorszy niż jakakolwiek decyzja.
I po trzecie – rzecz dzieje się w przestrzeni międzynarodowej. Nie należy histeryzować w kwestii obrazu Polski za granicą; nawet najważniejsi gracze zachowują się tam publicznie często inaczej, niż skłonny do pogrążania się w kompleksie niższości Polak skłonny byłby oczekiwać po „wielkich zachodnich demokracjach”. Tym niemniej nie jest rzeczą dobrą, że po sprawie caracali (znów: nie wypowiadam się tu o merytorycznej stronie decyzji) nasz kraj znów w jakimś zakresie dezawuuje sam siebie.
Mówiąc generalnie: mam wrażenie, że zaczęliśmy się źle bawić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/409155-to-zla-zabawa-czyli-fregaty-jako-symptom