Seria wakacyjnych upałów daje się we znaki i widać to, niestety, również po tym, jak i nad jakimi tematami toczy się ostatnio debata publiczna.
Zacznijmy od awantury wokół uroczystości na Westerplatte. Co roku zerkam zerwany wcześniej z łóżka na te piękne, poruszające chwile. Siłą rzeczy myśli są wtedy przy tych, którzy 1939 roku ruszyli bronić dopiero co odbudowaną ojczyznę przed niemieckim okupantem. Nic nie usprawiedliwia przenoszenia dzisiejszej partyjnej, politycznej wojenki na tak ważną dla Polaków datę.
Awantura wokół (nie)obecności Wojska Polskiego na tych uroczystościach jest dotkliwym przykładem politycznej głupoty. Paweł Adamowicz raczył zasugerować, że owszem, żołnierzy łaskawie na uroczystości zaprasza, ale kierownictwo MON to już niekoniecznie. A już, broń Boże, by mogło uczestniczyć w organizacji tych kilkudziesięciu minut obchodów na Westerplatte. Jasne, zgrzyt z zeszłego roku (zablokowanie harcerzowi odczytania apelu) był kompletnie niepotrzebnym zachowaniem z piaskownicy politycznej. Ale znajmy proporcje reakcji.
Fakt, że na linii MON - gdański magistrat nie funkcjonuje choćby elementarna współpraca (w sprawach technicznych, nie politycznych) jest dowodem na kompletny upadek naszego życia publicznego. Piszę to ze smutkiem, ale myślę, że warto by się zastanowić nad odebraniem organizacji centralnych uroczystości (takimi są w istocie obchody 1 września) samorządom. Ich regionalizacja, co widać na przykładzie Gdańska (ale i po części Poznania, rok temu także Warszawy), przekłada się czasem w prywatyzację obchodów, a to już skrajnie nieodpowiedzialne. Rozumiem, że mamy czas gorący, że za moment ruszamy z maratonem wyborczym, że prezydent Paweł Adamowicz musi licytować się na walkę z faszyzmem, PiS i innymi duchami, bo jego głównym rywalem o wyborców jest na dziś Jarosław Wałęsa. Nic jednak nie usprawiedliwia Adamowicza do tego, by kampanijnie kupczyć pamięcią o bohaterach Września ‘39. Polskie państwo to nie zestaw autonomicznych gmin i księstewek, nawet jeśli niektóre lokalne układy są mocno zakonserwowane i zabetonowane. Najwyższy czas tu udowodnić i przeciąć raz na zawsze. Dopiero wtedy możemy zastanawiać się nad tym, czy w sposób odpowiedni uroczystości zostały zorganizowane. Inaczej będziemy mieli festiwal lokalnych manifestacji politycznych, które w mniej lub bardziej oczywisty sposób będą miały za zadanie dopiec rządzącym. Jeszcze inna kwestia, że taktu zabrakło też w MON (choć w odrębnej sprawie), skoro na pogrzeb gen. Ścibor-Rylskiego wysłana została tylko wiązanka kwiatów, bez poważnej delegacji z resortu.
Osobnym przykładem dziwowiska jest dyskusja wokół wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w Australii i Nowej Zelandii. Prezydent jeszcze nie zdążył doprecyzować konkretów wizyty i wsiąść do samolotu, a już dowiedział się, że wybiera się tam na wakacje z kangurami. „Newsweek” zdążył nawet napisać, że Andrzej Duda nie spotka się tam z nikim ważnym, bo jest persona non grata w związku z reformą sądownictwa w naszym kraju.
Co prawda program wizyty w Australii i Nowej Zelandii przewiduje rozmowy polityczne ze wszystkimi najważniejszymi politykami w obu krajach, ale komu by to przeszkadzało. Idąc tokiem rozumowania „Newsweeka” skoro kalendarz spotkań prezydenta Dudy z tamtejszymi politykami jest jednak napięty (dowody poniżej), to oznacza to, że władze Australii i Nowej Zelandii wspierają zmiany w polskim sądownictwie.
W Australii prezydent Duda spotka się z premierem tego państwa (Malcolmem Turnbullem - PAP), któremu (…) towarzyszyć będzie grono najważniejszych konstytucyjnych ministrów Australii: minister spraw zagranicznych, obrony narodowej, gospodarki, przemysłu zbrojeniowego. (…) Prezydent spotka się także z gubernatorem generalnym Australii (Peterem Cosgrovem - PAP), z liderem opozycji oraz z gubernatorami dwóch stanów, które będzie odwiedzał w ramach Australii, czyli stanu Wiktoria i stanu Południowa Walii
— powiedział Krzysztof Szczerski na piątkowej konferencji prasowej.
Z kolei w Nowej Zelandii - jak mówił - planowane są spotkania Dudy z gubernator generalną tego państwa (Patricią Lee Reddy - PAP), z szefową rządu (Jacindą Ardern - PAP) oraz z liderem opozycji. Szczerski wskazał, iż podczas wizyt przewidziane jest również podpisanie „umów i dokumentów bilateralnych”, dotyczących m.in. współpracy obronnej.
Nie oznacza to, że o wizytę w Australii i Nowej Zelandii pytać nie warto. Mniej lub bardziej uzasadnione wątpliwości dotyczą choćby zakupu używanych fregat rakietowych, które mają „pomostowo” załatać „lukę modernizacyjną” w naszej armii. Lukę wypadałoby w końcu zacząć zasypywać, bo ileż można słuchać o negocjacjach, które ciągną się, wchodzą w kolejne etapy, a dojść do skutku nie mogą. Armia czeka i pewnie poczeka jeszcze kolejne miesiące, jeśli nie lata… Niestety, ale prowizorki często zostają na długo, więc gdy słyszę o „pomostowych” rozwiązaniach w tak wrażliwych kwestiach jak nasze bezpieczeństwo, to nóż w kieszeni się otwiera.
Dziwnie wygląda też debata wokół ewentualnych zmian w ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Pozornie toczy się tutaj normalna, zdrowa dyskusja - Prawo i Sprawiedliwość miało (i ma) swoje postulaty, przełożyło je na konkretny projekt ustawy, którego przyjęcie zostało oprotestowane przez opozycję (zwłaszcza tę mniejszą, w którą uderzyłyby zmiany).
I gdy prezydent Andrzej Duda część tych argumentów uznał i zasugerował weto do wspomnianej ustawy, podniosło się larum. Politycy Platformy i Nowoczesnej - do niedawna gardłujący, że PiS ustawia ordynację pod siebie - na wyrywki zaczęli się licytować i przekrzykiwać, że ewentualne weto ustawka i nic nie warta decyzja, bo przecież prezydent wywodzący się z PiS nie wetuje ustaw „pisowskich”. Gdyby przyjąć tutaj standardy Bronisława Komorowskiego, który przez pięć lat zawetował tylko cztery mało istotne ustawy (o Akademii Lotniczej w Dęblinie, o nasiennictwie, o okręgach sądowych sądów powszechnych i o ochronie gruntów rolnych i leśnych), to faktycznie prezydent Duda zachowuje się niekonwencjonalnie. Inna myśl nie przechodzi im przez głowę. Jeszcze innym rodzajem dziwowiska było stanowisko ws. ordynacji ze strony… rzecznika Konferencji Episkopatu Polski. Dalibóg, nie mam nic przeciwko głosowi Kościoła także w tematach politycznych czy społecznych, ale było i jest naprawdę wiele spraw, gdzie ten głos by się przydał, a tymczasem rzecznik KEP zareagował w mało istotnej kwestii technicznej. I to nie w trakcie debaty w Sejmie, ale po sugestii weta ze strony prezydenta. Wszystko w tej sprawie postawione jest na głowie.
Proszę przy okazji zerknąć na materiał wPolsce.pl w tej sprawie.
Na szczęście idzie przesilenie pogodowe. Może przełoży się ono na nieco więcej chłodu i spokoju w naszej debacie. Na razie cieszmy się wakacyjnymi chwilami pięknej pogody i zerkajmy na bociany, które wkrótce zaczną zbierać się na swoich sejmikach. Więcej tam chyba będzie konkretu i logiki niż na naszych sejmikach, które raz po raz organizujemy w tej czy innej sprawie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/407447-westerplatte-australia-ordynacja-upal-daje-sie-we-znaki