W najbliższych dniach mija 100 dni od momentu, w którym Mateusz Morawiecki zasiadł w fotelu premiera. W czasach zwyczajnych mielibyśmy dziś pierwsze próby wstępnego podsumowania, ocenę realizacji dotychczasowych założeń, powolne wyjście ze strefy „spokoju”. Ale czasy mamy nadzwyczajne, a Morawiecki nie dostał żadnych 100 dni spokoju. Miał sto dni politycznego tornada.
Z jednej strony szef rządu mógł się tego spodziewać. Stery kierowania państwem przejmował po Beacie Szydło w atmosferze zdezorientowania, oczekiwania wyborców - zwłaszcza tych spod znaku PiS - były i są spore, a i poprzeczka oczekiwań została zawieszona wysoko przez kierownictwo Zjednoczonej Prawicy (w tym Jarosława Kaczyńskiego). Morawiecki miał uspokoić relacje międzynarodowe (w jakiejś mierze także wewnętrzne), wygasić konflikt z Komisją Europejską, wreszcie postawić na bardziej gospodarcze, nie polityczne priorytety.
Na arenie międzynarodowej - poza klinczem dyplomatycznym wokół noweli ustawy o IPN, o którym za chwilę, a który rzucił się cieniem na resztę spraw - Morawieckiemu idzie zgodnie z oczekiwaniami. Relacje z Brukselą krok po kroku są prostowane, z niezłymi wyidokami na przyszłość, ale mamy także solidne zabezpieczenie z drugiej strony, gdzie na wsparcie możemy liczyć nie tylko ze strony Węgier, ale i innych krajów, co de facto oznacza zablokowanie unijnej procedury na wstępnym etapie. Niezłym posunięciem okazuje się nie tylko idea „białej księgi” w sprawie reformy wymiaru sprawiedliwości, ale i liczne spotkania międzynarodowe poświęcone tym zmianom. To często żmudna, wręcz akademicka praca tłumaczenia swoich racji naszym partnerom. Jak na razie, z dość pozytywnym skutkiem.
Jeśli dorzucić do tego całkiem niezłe relacje z Niemcami (czego potwierdzeniem jest dość zaskakująco szybka wizyta w Polsce i szefa tamtejszej dyplomacji, i kanclerz Merkel tuż po zaprzysiężeniu) Morawieckiemu można byłoby wystawić całkiem niezłą ocenę. W tle są też prowadzone rozmowy o przyszłym kształcie unijnego budżetu, ale tutaj z jakimikolwiek wnioskami trzeba poczekać na konkrety. Praca ewidentnie wre.
100 pierwszych (zwłaszcza dyplomatycznych) dni premiera Morawieckiego jest jednak odbierane mocno krytycznie, bo przytłoczył je dyplomatyczny klincz z Izraelem (a po części i z USA). Śmiem twierdzić, że gdyby nie ta sprawa, którą sam Morawiecki odziedziczył niejako z całym dobrodziejstwem prawicowego inwentarza (każda osoba przerzuca tutaj odpowiedzialność na inną), premier byłby dziś oceniany o wiele lepiej.
Ale nie ma co udawać, że sprawy i problemu nie ma. Ile było w tym winy i odpowiedzialności samego premiera? Oczywiście, jego wypowiedź w Monachium nie była - delikatnie mówiąc - szczytem zgrabności w dyplomacji. Szef rządu zbyt często niepotrzebnie wdaje się w historyczno-polityczne opowieści, które w ostatnim kontekście stają się polem minowym, a nie boiskiem, gdzie można pokazać swoje polityczne walory i eksponować historyczną pasję. Mateusz Morawiecki płacił i płaci za to wysoką polityczną cenę.
Zarazem cena ta może okazać się po prostu frycowym, jakie płaci każdy, kto musi odnaleźć się w nowej roli. Może to po prostu był swoisty chrzest bojowy. Zabrzmi to nieco niwnie, ale Morawiecki mimo dwóch lat w roli wicepremiera i ministra finansów nie miał możliwości oswojenia się z wielką polityką (w roli jej głównego uczestnika); w tym sensie jest to cały czas pewien eksperyment Jarosława Kaczyńskiego, który postawił na człowieka obytego w innych salonach i dyskusjach.
Widać to zwłaszcza wtedy, gdy Morawiecki może mówić o konstytucji dla biznesu, chwalić się osiągniętym w końcu znaczącym wzrostem inwestycji, czy kreślić plany w zakresie unijnego budżetu. Gorzej prezentuje się w czystej polityce, choć z drugiej strony nikt nie urodził się wytrawnym graczem, ale zbierał doświadczenie, w tym to polegające na porażkach.
Sto pierwszych dni Mateusza Morawieckiego zamiast stopniowego wejścia do basenu było wrzuceniem na głęboką wodę. Premier miał - i miewa dalej - pewne trudności, czasem wygląda, jakby zachłysnął się tą wodą, ale bez wątpliwości na powierzchni się utrzymuje. Czy można było czasem zachować się inaczej, mieć wokół siebie więcej narzędzi ratunkowych i uspokoić kurs? Zapewne tak i z tego, co słychać w KPRM, jest tego świadom sam zainteresowany. To dobry znak na przyszłość. Tym bardziej, moim skromnym zdaniem, nie ma co zmieniać o 180 stopni przyjętej strategii, tylko konsekwentnie robić swoje. Z czasem Morawiecki powinien przyzwyczaić się do politycznej głębokiej wody i obyć w niesprzyjających warunkach. A wtedy okaże się, że ten chrzest bojowy na początku urzędowania może się tylko przydać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/386299-premier-morawiecki-nie-mial-100-dni-spokoju-ale-100-dni-tornada-na-powierzchni-sie-utrzymal-i-to-dobry-znak-na-przyszlosc