„Newsweek” odkrył Amerykę: premier Mateusz Morawiecki jest człowiekiem, który zarobił w sektorze bankowym sporo pieniędzy.
Lista „zbrodni” jest długa: nie tylko zarobił, ale i zainwestował w nieruchomości. Niektóre z tych nieruchomości są wynajmowane. Do tego podpisał z żoną umowę o rozdzielności majątkowej. W 2013 roku, przewidując (tak na serio twierdzi gazeta), że zostanie ministrem albo premierem.
Zarzutów formalnych właściwie brak: nawet najtwardsza teza, że premier niezgodnie z prawem nie podał w oświadczeniu majątkowym wartości nieruchomości, jest niezgodna z prawdą: premier nie musiał podawać wyceny, bo nie będąc posłem wypełnia inne oświadczenie niż np. ministrowie.
W artykule pojawia się też sugestia, że zarządzany przez premiera bank wynajmował lokal należący do żony premiera. Tyle, że… jest to sugestia, której dziennikarze po prostu nie udowodnili. Nie przedstawili nawet śladu dowodu.
Dociekliwości zabrakło i w innym obszarze: np. przy pytaniu, ile premier Morawiecki mógłby zarobić w ciągu kilku lat w sektorze bankowym, gdyby pozostał poza polityką. A byłoby to z pewnością rząd kilkudziesięciu milionów, jeśli nie wyższy.
Nie jest przypadkiem, że tego typu transferów z wysokich pozycji bankowych i ogólnie biznesowych do polityki jest w Polsce tak mało. Zresztą, również na świecie nie są znów takie częste. Nie każdy potrafi dobrowolnie zejść z biznesowego topu, nawet jeśli wielu o tym od czasu do czasu myśli.
To jest kapiszon. Ale jakże symptomatyczny: gdyby Morawiecki skorzystał z propozycji wejścia do rządu Donalda Tuska, co jak twierdzi „Newsweek” miało miejsce - byłby przed tę redakcję podziwiany. Nie tylko za kompetencje, ale także za zdolność zmiany świetnie płatnej branży na sferę publiczną, zawsze bardzo ryzykowną i dość kiepsko wynagradzaną, zwłaszcza w porównaniu z biznesowym otoczeniem.
W sumie to nawet zabawne: medialno-polityczny światek, który tak dobrze żył w III RP, i który z sukcesu materialnego potrafił czynić jedyny miernik wartości człowieka, teraz wyraźnie próbuje piętnować szefa rządu za „bogactwo”. Piszę w cudzysłowie, bo wiemy, gdzie w naszym kraju było i jest prawdziwe bogactwo. To liczone nie w milionach, ale w setkach milionów, miliardach.
Ale ja w sumie jestem za: z pewnością mielibyśmy pełniejszy obraz Polski, gdyby majątki całego establishmentu były znane i jawne. Wraz z ich pochodzeniem. Bo przecież niewielu dorobiło się z pensji, choćby tak wysokiej jak ta prezesa banku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/385427-najnowszy-atak-na-premiera-to-kapiszon-choc-nikczemny-czy-jednak-ktokolwiek-kupi-to-egalitarne-przebranie-wlascicieli-iii-rp