Od wczoraj senator Marek Borowski ostrzega opozycję przed prawdopodobnym, jego zdaniem, nieoczekiwanym „wywróceniem stolika” przez PiS – doprowadzeniem do bardzo szybkich, przedwczesnych wyborów. Drogą przewleczenia procedury budżetowej i celowo spóźnionego przedstawienia budżetu prezydentowi, który miałby wówczas prawo rozwiązać parlament.
Marszałek Senatu Stanisław Karczewski odpowiada, że nic takiego nie nastąpi, że Senat spełni w terminie swój obowiązek. Gdyby jednak na Nowogrodzkiej zapadła inna decyzja…?
Mało jest ona prawdopodobna, bo przecież Jarosław Kaczyński i PiS mają „w kościach” klęskę, jaką przyniosła im decyzja o rozpisaniu przedwczesnych wyborów w 2007 roku, co przyniosło im dwukadencyjną traumę opozycyjną, a zdaniem niektórych – również i tragedię smoleńską. Będąc starszymi wiekiem politykami polskiej prawicy, mają zakodowane jeszcze inne doświadczenie – rozwiązania Sejmu I kadencji w 1993 roku. Tej decyzji nie podejmowali, ale pośród polityków nią dotkniętych to oni zapłacili jej największe koszty. I widzieli, jakie skutki, destrukcyjne dla tych, którzy byli jej sprawcami (Wałęsa) ona przyniosła.
A jednak… to musi kusić. Bo sondaże PiS stoją bardzo wysoko. Wiele wskazuje na to, że ryzykowną operację zmiany rządu udało się przeprowadzić bez strat. A opozycja znalazła się w tak pikującej spirali, spadła na poziom takiej słabości i groteski, że można zasadnie postawić tezę: z punktu widzenia PiS lepiej już może nie być. Również wewnętrzne frakcje w Zjednoczonej Prawicy nie zdążyły jeszcze urosnąć do stopnia, który pozwoliłby im drogą szantażu bardzo popsuć konstruowane przez Kaczyńskiego listy wyborcze.
Więc można dojść do wniosku, że jeśli kiedyś, to teraz. W najlepszym wariancie można by liczyć na większość konstytucyjną, samodzielną albo z Kukizem. A możliwość zmiany konstytucji, poza warstwą symboliczną, dawałaby rządzącym narzędzie uniemożliwiające Unii skuteczną ingerencję w dokonywane przez polski rząd zmiany, jako sprzeczne z konstytucją właśnie… Zaś w gorszym wariancie, w którym PiS zyskałby „tylko” mniej więcej powtórzenie wyniku z 2015 roku, oznaczałoby to spektakularne odnowienie jego mandatu, potwierdzenie iż Polacy są z rządów formacji IVRP zadowoleni. A odwleczenie perspektywy następnych wyborów o kolejne dwa lata, do roku 2021, doprowadziłoby opozycję do załamania już zupełnego.
**Istnieje oczywiście szereg (zapewne przeważających) kontrargumentów, jeszcze innych jeszcze niż podstawowy – czyli przytoczone powyżej bolesne doświadczenie z 2007 roku. Przytacza je Piotr Zaremba.
Zaremba podnosi niewiadomą, jaką jego zdaniem może być zachowanie prezydenta. Gdyby PiS zyskał większość, pozwalającą mu odrzucać jego weta, polityczna rola Andrzeja Dudy zmalałaby. Czy więc rzeczywiście, świadomy tego zagrożenia, podpisałby decyzję o rozwiązaniu Sejmu?
To argument ważny, ale moim zdaniem postawiony przed faktem spóźnienia budżetu Duda nie miałby wyboru. W tym sensie, że nie rozwiązanie Sejmu mimo takiej jednoznacznej woli Kaczyńskiego oznaczałoby otwartą wojnę prezydenta z PiS czy też o PiS. Wojnę której, jak widać z jego zachowań, Andrzej Duda bardzo nie chce. Dodajmy, że ewentualna zmiana kalendarza wyborczego zmieniałaby też sekwencję wyborów prezydenckich i parlamentarnych. W nowej sekwencji te pierwsze poprzedzałyby o rok te drugie. Co stawiałoby Dudę w oczywiście lepszej niż dziś pozycji. Bo gdyby PiS nawet był z niego bardzo niezadowolony, to angażowanie się w wojnę z własnym prezydentem na rok przed wyborami parlamentarnymi byłoby dla Nowogrodzkiej bardzo ryzykowne.
I to jest kolejny argument na rzecz tezy, że prezydent skrócenie kadencji Sejmu raczej podpisałby. Przy czym jednocześnie z punktu widzenia Kaczyńskiego jest to argument przeciw wyjściu z taką inicjatywą; przecież lepiej mieć większe, a nie mniejsze możliwości wpływu na Dudę.
Ale jest jeszcze inny ważny kontrargument. Rozwiązania parlamentu nie da się otóż zrobić ładnie. Więcej – musiałby to być spektakl brzydki. Większości dla samorozwiązania nie ma, a nieuchwalenie budżetu własnemu rządowi w ramach czegoś, co łatwo można opisać jako politykierskie kombinowanie kosztem merytorycznej pracy nie spodobałoby się, sądzę, dużej grupie wyborców. To nie byłby dobry start do kampanii. Mimo, iż inne okoliczności wydają się sprzyjać takiej decyzji. Raczej nie sądzę więc, aby Jarosław Kaczyński ją podjął. Ale wszystkich pieniędzy bym na to nie postawił.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/376218-rozwiazanie-parlamentu-nie-sadze-ale-wszystkich-pieniedzy-bym-nie-postawil