Dwa wydarzenia z ostatnich dni, które pozornie nie łączy nic poza moją osobą.
Oto wydarzenie pierwsze: dzwoni postać z kręgu obecnego aparatu władzy.
Wiesz, jest sobie taka fajna lokalna kulturalna impreza, ty znasz tę problematykę i te okolice. Jej organizatorzy robią dobrą robotę, ale dotąd wiązali się jednostronnie, wyłącznie ze środowiskiem „Wyborczej”. Teraz chcą się trochę zrepozycjonować w stronę centrum, więc może byś… (tu sugestia, jak można by im w tym pomóc).
I wydarzenie drugie. Oto spotykam znaną mi od lat, ale powierzchownie, osobę pod czterdziestkę, całe życie zawodowo związaną z szeroko pojętą sferą kultury. Mało polityczną, ale intuicyjnie zawsze ciążącą ku niepostpezetpeerowskiej lewicowości. W ramach życia profesjonalnego niegdyś wręcz ostro skonfliktowaną z lokalną prawicą w miejscowości, w której wówczas pracowała.
Teraz wypytuje mnie, co się dzieje, co myślę o różnych sprawach publicznych, o różnych posunięciach władz i różnych rządzących politykach. I w trakcie rozmowy ze zdumieniem orientuję się, że moja rozmówczyni jest wprawdzie przeciwna niektórym aspektom działań PiS i nie lubi pewnych konkretnych polityków tej partii, ale bynajmniej nie fundamentalnie, a tak w ogóle to… jest za PiS. I chce, żeby ugrupowanie Kaczyńskiego rządziło jak najdłużej. Bo przeprowadza społeczną rewolucję, skierowaną w elity. A to się mojej znajomej bardzo podoba, bo jest nastawiona równościowo, a elit IIIRP nie znosi. I bo zwalcza korupcję. Moja rozmówczyni bardzo chce zyskać ode mnie (dla niej chyba jedynego własnego intelektualnego kontaktu ze środowiskami okołopisowskimi) kolejne argumenty na rzecz tej swej postawy.
A jest to osoba naprawdę niemal ostatnia, którą do niedawna o jakkolwiek rozumianą propisowskość bym podejrzewał.
Wyciąganie wszechogarniających wniosków z pojedynczych sytuacji to pokusa, wobec której lepiej zachować powściągliwość. Jeśli więc przytaczam te dwie anegdoty, to jedynie dlatego, że ilustrują one szerszy, wyczuwalny trend. Trend, którego nie chce dostrzec spora część weteranów formacji IV RP.
Trend polegający na tym, że władza PiS jest coraz szerzej postrzegana jako coś, by zacytować Lenina, „w sierioz i na dołgo”. Czyli coś, co będzie obecne w polskiej rzeczywistości długo i na poważnie. Jako coś trwałego.
Co powoduje rosnącą w wieku środowiskach chęć co najmniej nieantagonistycznego zbudowania sobie z nią relacji. Chęć przejawianą również przez środowiska i poszczególnych wyborców, generalnie dalekich od ideologicznej prawicowości, przynajmniej w wieku jej aspektach.
Niekoniecznie przy tym na zasadzie prostego karierowiczostwa i konformizmu. Bo nie chcą przy tym bynajmniej wyrzekać się dotychczasowej drogi życiowej czy (przynajmniej w dużej części) swoich ideowych poglądów i kulturowych inklinacji. To znaczy są i tacy. Moglibyśmy wymienić nazwiska rekordzistów nowej politycznej poprawności, którzy próbują wszystkich przelicytować i przekonać, że swoje dotychczasowe życie spędzali między kościołem a lokalną organizacją PiS, a nie w obszarach tak od tych rzeczywistości odległych jak Ziemia od Protona. Ale nie o nich jest ten tekst, tylko o innych, skromniejszych i uczciwych.
Warto dostrzec, że ci ostatni istnieją. I że stanowią pewną szansę. Warto też wewnętrznie zaakceptować fakt, że ewidentnie nie jesteśmy już zagrożoną eksterminacją mniejszością, chwilowo tylko rzuconą gdzieś w Aleje Ujazdowskie przez dziwaczny i krótkotrwały kaprys niepojętych sił, rządzących Kosmosem.
A w każdym razie już nikt nas tak nie postrzega. Poza, paradoksalnie, częścią nas samych.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/373870-wladza-pis-to-nie-jest-krotkotrwaly-grymas-historii-w-kazdym-razie-nikt-juz-tego-tak-nie-czyta