Co wyniknie z nowego premierostwa? Oczywiście trudno bawić się w proroka, ale można sformułować kilka uwag na gorąco.
Po pierwsze, jedną z przyczyn dokonanej zmiany jest przekonanie Jarosława Kaczyńskiego (i w jakiejś mierze innych polityków PiS), że na terenie międzynarodowym Polska była dotąd broniona nie dość skutecznie. I że Mateusz Morawiecki, ze swą światowością, obyciem i zręcznością, będzie potrafił to czynić lepiej. Tak jak Viktor Orban, który pozostaje w konflikcie z zachodnim establishmentem, ale zarazem daje radę minimalizować ów konflikt.
Obawiam się, że choć zapewne nowy premier zostanie przyjęty przez zachodnich partnerów Polski z nadzieją, jako jaskółka nowego, bardziej liberalnego i „kompatybilnego” z zachodnią współczesnością obrazu polskiego obozu władzy, to te nadzieje się nie spełnią. Żywiący je nie dostrzegają bowiem pewnego zupełnie podstawowego elementu sytuacji.
Otóż Orban istotnie jest zręczny. Istotnie potrafi grać, dyplomatyzować, mamić rozmówców. Istotnie bardzo dobrze – tak jak i Morawiecki – zna mentalność zachodnich elit, i potrafi biegle posługiwać się ich mową („eurospeech”) dla osiągnięcia swoich celów.
Tylko że tajemnica jego sukcesu w minimalizowaniu konfliktu z Unią polega na czymś innym. Węgierski premier nie tylko umie ładnie mówić. Potrafi też dokonywać prawdziwych manewrów. Wycofywać się, kiedy uznaje że inaczej nie da rady. Zapewniać sobie w ten sposób, nawet za cenę ustępstw, czasem pozornych, ale czasem rzeczywistych, spokój na jakimś odcinku frontu, żeby dzięki temu skutecznie realizować swoje cele gdzie indziej.
Otóż jest to w fundamentalnej sprzeczności z naturą nie tyle Morawieckiego, ile formacji PiS, czego dowodzi historia ostatnich dwóch lat. Przez ten czas iluśkrotnie rozmaici politycy rządzącej partii nieśmiało sugerowali dokonanie jakiejś hierarchizacji polskich celów i konfliktów, dzielących polski rząd czy to z Unią, czy to z Niemcami, by zdecydować, że w zamian za coś ustępujemy z czegoś innego. Za każdym razem takie pomysły napotykały na stanowczy sprzeciw Nowogrodzkiej i osobiście Jarosława Kaczyńskiego. Bo też były sprzeczne, po prostu, z naturą partii Prawo i Sprawiedliwość.
Bez zmiany tego zasadniczego elementu sytuacji, moim zdaniem, nie sposób liczyć na większe sukcesy w dziele „obrony Polski w Unii”, niż te, które były udziałem Beaty Szydło. A na zmianę tego elementu, sądzę, liczyć trudno, bo wszystko wskazuje na to, że wymagałoby to rewolucji w najgłębszej tożsamości obozu. Co wydaje się niemożliwe. Pod tym względem nadzieje, łączone z Morawieckim, mogą szybko okazać się złudne.
Tym bardziej, że - po drugie - zachodzić może jeszcze inna okoliczność. Oto Morawiecki jest źle przyjęty przez sporą część i partii, i najwierniejszego jej elektoratu, bo postrzegany jest jako obcy wtręt. Obcy politycznie i kulturowo, „nie nasz”, i podejrzany w związku z tym o skłonność do godzenia się z wrogami i zbytni liberalizm właśnie. Nowy premier nie może sobie pozwolić na wojnę z partią i dominującą częścią formacji IV RP. Dlatego co najmniej w pierwszym okresie swych rządów może czuć się zmuszony doprowadzenia polityki wręcz przeciwnej niż ta, której spodziewają się opłakujący teraz Beatę Szydło i podejrzewający go o chęć zdrady i zakończenia rewolucji. Czyli polityki, właśnie, twardej, godnościowej i konfrontacyjnej. I to też nie może sprzyjać załagodzeniu konfliktu z Unią.
Zachodnie elity mogą być skłonne do zademonstrowania, iż nowy polski premier może liczyć u nich na pewien kredyt. Ale jeśli za jego image’m establishmentowego insidera nie pójdą jakieś konkrety, ten kredyt wyczerpie się bardzo szybko.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/370817-morawiecki-nie-zalagodzi-konfliktu-z-zachodem-nie-bedzie-jak-orban-bo-ma-ograniczenia-ktorych-nie-ma-wegierski-premier