Z okazji dwóch lat rządów Prawa i Sprawiedliwości opozycja nie powiedziała niczego ważnego. W ogóle niemal nic nie powiedziała, poza kolejną deklaracją Grzegorza Schetyny, że chętnie osłabi jeszcze bardziej państwo polskie, likwidując urzędy wojewodów i oddając już całe regiony we władanie lokalnych sitw. Ale to już desperacja, stare sztuczki, które nie działają.
Opozycyjne media marzą o zjednoczeniu. W tle jest sugestia, że w 2015 roku wygrała także Zjednoczona Prawica. To prawda, ale niepełna. Prawica zjednoczyła się, gdy kolejne grupy rozłamowe poniosły klęskę. Właściwie nie było to zjednoczenie, a powrót pokonanych do Kaczyńskiego. Wyjątkiem było oczywiście ugrupowanie Jarosława Gowina.
Zjednoczenie opozycji jest więc dziś przepisem na jeszcze większą jej klęskę. W Polsce nie udało się żadne zjednoczenie sił, które mają nadzieję na samodzielne istnienie. Udawało się tylko „zbieranie ziem ruskich” przez hegemona. Tak zrobił Marian Krzaklewski, tak działał Leszek Miller, tą drogą poszedł Jarosław Kaczyński. Klejenie poobijanych partyjek skończy się tak, jak skończył się LiD - czyli „historyczny kompromis” Unii Wolności z postkomunistami. Czyli klęską.
Może więc opozycja powinna sięgnąć po młodych? To kolejne marzenie: młodzi na pierwszy plan! Też pułapka. Będą oklaskiwani i celebrowani, ale tylko przez sobie podobnych - bogatych, uprzywilejowanych. Bo ci platformerscy młodzi mówią każdym gestem i każdym słowem, że są z lepszego świata. Zazwyczaj zakochani w sobie, i chyba niezbyt pracowici, chętnie przyjęliby poważne funkcje. A w polityce trzeba harować, walczyć, myśleć na dziesięciu polach i pięciu poziomach jednocześnie.
Opozycja nie ma dziś przed sobą żadnej dobrej drogi. Właściwie może tylko czekać na jakiś cud, wielki kryzys, krach, przede wszystkim gospodarczy. Nic innego jej nie uratuje, nawet afera w szeregach władzy nie zmieni nastrojów, bo Jarosław Kaczyński dawno już pokazał Polakom, że gangrenę po prostu wytnie. I Polacy to wiedzą.
Ale by przetrwać, trzeba najpierw zrozumieć, co się stało. Czyli że zawalił się cały system, który niósł Platformę przez całą dekadę, a wcześniej Unię Wolności czy SLD. System, w którym nawet najdrobniejsze elementy pracowały na rzecz wskazanych partii. Od mediów, poprzez biznes, uczelnie, dystrybucję prestiżu. Wiele z tego dobra wciąć trwa przy opozycji, ale nie tworzy już całości, leży rozsypane i zagubione. Mechanizm nie działa, zębatki pozrywane, tłoki porysowane, śruby wykrzywione. Pojazd do kasacji.
Nie można powiedzieć, że opozycja nie pracuje. Jeździ po kraju, spotyka się w wielkich salach z kilkunastoma wiernymi wyborcami. Ale to nie wygląda na ciekawą rozmowę, nie widać w tym wielkiej lub choćby przyzwoitej energii. Można odnieść wrażenie, że to wyborcy chcą być mili i przychodzą, by podnieść ulubieńców na duchu. Bo znów: kopiowanie drogi Kaczyńskiego, a PO wyraźnie próbuje to robić, to jałowy bieg. Inne warunki, inna sytuacja.
I tu dochodzimy do sedna. By wygrać wybory w warunkach realnej konkurencji, a nie w kraju faktycznych monopoli społecznych (a Polska była takim krajem do 2015 roku), trzeba myśleć. Myśleć samodzielnie. Niestety, pluszowe warunki sprawiły, że politycy obecnej opozycji umięjętność tę zatracili. Już więcej myślą dziennikarze z takich tytułów jak „Polityka”.
Ale i oni nie rozumieją sprawy zasadniczej: system III RP był sztuczny, nie odzwierciedlał nigdy realnych interesów dużych grup społecznych, nie doceniał siły i żywotności polskiego patriotyzmu, poniżał miliony. Opierał się na przemocy i wielkiej przewadze zasobów każdego rodzaju. Dziś go nie ma, i jęczenie, że być powinien, nic opozycji nie pomoże.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/364293-najwiekszym-problemem-opozycji-nie-sa-liderzy-albo-program-sprawa-jest-powazniejsza-opozycja-oduczyla-sie-myslec-samodzielnie