Po raz kolejny Agnieszka Romaszewska, szefowa Biełsatu, publikuje oświadczenie nacechowane niepokojem, a równocześnie uspokajające. Po raz kolejny ma nadzieję, że wytarguje u tego rządu przedłużenie egzystencji kierowanej przez nią stacji. Ale prognozy być dobre nie mogą. A kolejna przymiarka MSZ nie jest przypadkiem, czy wynikiem złego humoru Witolda Waszczykowskiego. To koncepcja, realizowana w sposób niezdecydowany, z wątpliwościami głównego decydenta, czyli Jarosława Kaczyńskiego. Ale jednak realizowana.
Co jest jej głównym założeniem? Marcin Ludwik Rey, rzecznik poglądów proukraińskich nazwał niedawno obecną wschodnią politykę PiS „endecką”. I uznał ją też za robioną głównie na potrzeby prawicowych wyborców, nie polskiego interesu za granicą.
Można twierdzić, że tu tkwi tajemnica pogorszenia relacji z Ukrainą i Ukraińcami. Część polskich wyborców ich nie lubi, a spór historyczny plus rosyjska V Kolumna te niechęci podsyca. Naturalnie można tu mówić o wzajemności – na Ukrainie mniemanie, że wystarczy mieć dobre relacje z Niemcami, stało się istną chorobą i przyznają to ludzie życzliwi aspiracjom Kijowa. W każdym razie Waszczykowski to jeden z najkonsekwentniejszych rzeczników „twardej” linii w relacjach z Ukrainą. Opory prezydenta Dudy, czy z drugiej strony Macierewicza osłabiają nieco tę tendencję.
Dla ocieplenia relacji z Łukaszenką ciężej znaleźć bezpośredni powód. Gdyby mowa była o podtrzymywaniu linii endeckiej, dążylibyśmy raczej do likwidacji Białorusi, podzielenia się jej terytoriami z Rosją, co z wielu powodów nie wchodzi w grę. W pierwszym roku rządów PiS w elicie tej partii popularne było przekonanie, że trzeba się z Batką dogadać, bo jak nie, to wpadnie on w rosyjskie objęcia tak głęboko, że będzie to dla Polski niebezpieczne. Nie dawano konkretnych przykładów owego zagrożenia, ale to podobno dlatego marszałek Senatu Karczewski pielgrzymował tam, a potem opowiadał o „ciepłym człowieku”.
Literalnie rzecz ujmując byłoby to więc posunięcie antyrosyjskie, może nawet „prometejskie”. Ale to specyficzny prometeizm, polegający nie na podsycaniu wolnościowych dążeń ludów na wschód od nas, a na układaniu się z satrapami. Skądinąd czy sam Mińsk nie nauczył się podsycać polskich lęków? Tak jak kiedyś „narodowi komuniści” w stosunku do antykomunistycznego Zachodu demonstrowali, że po nich przyjdą jeszcze gorsi, bardziej związani z Moskwą.
To koślawy „prometeizm”, całkiem sprzeczny z tym, co Jarosław i Lech Kaczyński robili kiedyś. Mało kto pamięta, że u schyłku lat 90. Spółka Srebrna kontrolowana przez Kaczyńskich, dawała schronienie białoruskiemu dysydentowi Zianonowi Paźniakowi. Mówiło się też, że wspiera antyrosyjskie ruchy na Kaukazie. Tego, czy była to prawda, nie jestem pewien. Za to Paźniak na Nowogrodzkiej był faktem.
Lech Kaczyński wierzył, że powinniśmy dogadywać się z naszymi wschodnimi sąsiadami nawet kosztem interesu tamtejszych Polaków nie mówiąc o zaniechaniu sporów historycznych. Po to aby budować antyrosyjski kordon. Próbował realizować tę linię jako prezydent na wiele sposobów. Potem PiS kwestionował nieśmiałą próbę resetu w relacjach z Łukaszenką, podjętą przez Radosława Sikorskiego około roku 2010. Używano wtedy mocnych oskarżeń – o gotowość akceptacji dla dławienia cudzej wolności.
Dziś mamy do czynienia z twardym, wyzbytym sentymentu realizmem. Andrzej Stankiewicz napisał prawdę w „Tygodniku Powszechnym” – zgubiono myśl Lecha Kaczyńskiego, choć oczywiście nie mamy pewności, czy on sam by się tych zmian nie nagiął. Polska polityka wschodnia staje się nieprzyjemna, oschła, egoistyczna. Nie ma w niej gotowości do idealizmu, co zresztą może mieć wpływ na oblicze obecnego obozu rządowego. Ci co są gotowi wspierać wolnościowe dążenia innych, dbają bardziej o wolność u siebie. I na odwrót.
Pozostaje pytanie, czy rzeczywiście jest to polityka realistyczna. Czy faktycznie polski MSZ wie, co chce osiągnąć. Od czego tak naprawdę powstrzymuje Łukaszenkę? Przed czym nas i cały region ratuje?
Bo jeśli nie wie, mamy już tylko politykę świętego spokoju.
Podtrzymywania status quo. Kosztem nie tylko demokratycznych dążeń jakiejś części Białorusinów, ale nawet interesów polskiej mniejszości w tamtym kraju. Tu już nie byłoby endeckie, a niemądre po prostu. Ale powiadam, efektów takiej dyplomacji nie da się ocenić od razu. Wiele kwestii, okoliczności, faktów poznamy za kilka, kilkanaście lat.
Ostatnia nadzieja Biełsatu w tym, że Jarosław Kaczyński przypomni sobie z sentymentem czasy, kiedy pomagał Paźniakowi i przyjaźnił się z rodziną Romaszewskich wierzącą w hasło „za wolność naszą i waszą”. Ale za bardzo bym na to nie liczył.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/355155-twardy-realizm-w-relacjach-z-lukaszenka-na-czym-jednak-ten-realizm-tak-naprawde-polega