Oficer bez honoru? Rzadkość. Generał pozbawiony honoru? Wielka rzadkość. Tak było w II Rzeczpospolitej. W III RP jest już z tym różnie. A gdyby analizować zachowania oficerów i generałów po katastrofie smoleńskiej oraz wobec ofiar tej tragedii, także ofiar z generalskimi wężykami, sporo aktywnych obecnie oficerów próby honoru nie przeszło. Podobnie jak próby godności munduru. Problem ten jest szczególnie aktualny w związku z odejściem ze służby szefa Biura Ochrony Rządu gen. Mariana Janickiego.
W służbach mundurowych tak już jest, że dowódca ma szerokie prerogatywy, łącznie z tym, że może nawet wysyłać swoich podwładnych na śmierć, gdyby zaszła taka potrzeba. Ale ponosi też szczególną odpowiedzialność, nie tylko służbową, ale przede wszystkim honorową. Gdy dzieje się coś złego, honor generalski nakazuje wyciągać konsekwencje przede wszystkim wobec siebie. Gen. Marian Janicki jest tej zasady przeciwieństwem.
Gdy w Smoleńsku zginął prezydent RP, zwierzchnik sił zbrojnych, gdy zginęli dowódcy rodzajów sił zbrojnych, gen. Janicki, odpowiedzialny za bezpieczeństwo najwyższych reprezentantów państwa polskiego nawet nie oddał się do dyspozycji przełożonych. A przecież honor nakazywałby takie działanie wręcz automatycznie. I to byłoby absolutne minimum. A prawdziwie honorowym wyjściem byłoby natychmiastowe podanie się do dymisji i rozważenie, co jeszcze powinno się zrobić. Gen. Marian Janicki nawet jednym gestem nie zademonstrował takiej gotowości. Nie zademonstrował nie tylko generalskich przymiotów, ale także cech prawdziwego dowódcy. Długo by wyjaśniać, co oznacza honor generała i wynikające z tego powinności. Wiele miejsca zajęłoby też opisanie, dlaczego niektórzy w III RP otrzymują generalskie nominacje, mimo że nie mają po temu ani kwalifikacji profesjonalnych, ani moralnych, ani honorowych.
Faktem jest, że zdarzyła się niebywała tragedia, nieporównywalna z niczym, co wydarzyło się w czasie pokoju, a szef BOR nie uznał za stosowne wyciągnąć jakichkolwiek konsekwencji wobec samego siebie. Mało tego, w swoich niebywale bezczelnych wypowiedziach, mających wykazać, że zrobił wszystko co należało, a nawet więcej, zaczął się powoływać na swojego podwładnego płk. Jarosława Florczaka, który zginął w Smoleńsku. Osobę, która nie mogła nic powiedzieć, zaczął wykorzystywać jako swego rodzaju alibi dla siebie. I im dalej było od katastrofy, tym bardziej płk Florczak był instrumentalizowany i ubezwłasnowolniany. Każdego, kto postępuje niegodnie wobec zmarłego, w naszej kulturze uważa się za osobę nie tylko niehonorową i popełniającą niebywałe nadużycie, ale wręcz wykluczającą się z różnych form statusu i organizacji społecznej.
Przed wojną honor nie zawsze triumfował, ale jednak był w kręgu elit, w tym mundurowych, czymś traktowanych bardzo serio. Tak serio, jak mówił o tym w maju 1939 r. w Sejmie minister spraw zagranicznych Józef Beck. Mówił patetycznie, bo w kontekście obrony suwerenności i niepodległości Polski, ale oddawało to ówczesne rozumienie tego pojęcia. To rozumienie oddawało także to, jak się zachował płk Walery Sławek, trzykrotny premier, marszałek Sejmu, jeden z tych polityków, którzy najbardziej zasłużyli się dla odzyskania niepodległości. Kiedy uświadomił sobie, że ówczesna elita, a więc także on, nie jest w stanie zapobiec nadciągającej konfrontacji i spodziewanej katastrofie, 2 kwietnia 1939 r. strzelił sobie w usta ponosząc śmierć. Tak rozumiał nakaz honoru, choć to oczywiście zachowanie skrajne.
1 lipca 1942 r. z tarasu domu, w którym mieszkał wyskoczył gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski roztrzaskując głowę o bruk. Był tuż przed objęciem stanowiska ambasadora RP na Kubie. Decyzje o honorowym samobójstwie podjął prawdopodobnie po tym, jak zdał sobie sprawę z tego, że Polska nie ma przed sobą dobrej przyszłości wskutek dziwnej gry aliantów z Sowietami, w czym w żaden sposób nie był w stanie przeszkodzić. Z powodów honorowych 13 maja 1926 r. targnął się na życie gen. Kazimierz Sosnkowski, jeden z najbardziej zasłużonych dowódców II RP. Uznał, że nie jest w stanie rozwiązać konfliktu lojalności między rządem i prezydentem a marszałkiem Piłsudskim, który się wtedy zbuntował przeciwko legalnym władzom. Gen. Sosnkowski przeżył.
W III RP honor traktuje się raczej tak jak przed wojną, w jej trakcie i po wojnie potraktował tę cnotę gen. Michał Żymierski (prawdziwe nazwisko Łyżwiński). Był błyskotliwym dowódcą, komendantem Polskiej Organizacji Wojskowej, nominowanym na stopień generała w wieku 35 lat. Nie potrafił się jednak zachować honorowo, gdy okazało się, że jako odpowiedzialny za zakupy sprzętu dla armii brał łapówki. W 1927 r. został skazany na więzienie i zdegradowany, a potem zwerbował go sowiecki wywiad. Za wyrzeczenie się honoru przedwojennego polskiego generała, zobowiązanego do obrony suwerenności i niepodległości Polski, sowieccy okupanci odpłacili mu powierzeniem funkcji naczelnego dowódcy Wojska Polskiego. To on zatwierdzał wyroki śmierci na żołnierzy Armii Krajowej, nierzadko dawnych towarzyszy broni, na żołnierzy wyklętych.
Honor może się dziś wielu osobom wydawać czymś niepotrzebnym i staromodnym, utrudniającym robienie kariery. Jednak to staromodne pojęcie i związane z nim przymioty pozwalają odczuć, że istnieje jakiś ład moralny, odpowiedzialność, poczucie obowiązku, przyzwoitość. Warto więc honor posiadać i nim się posługiwać, mimo że często nie przynosi to profitów i uznania, mimo że jest to cnota nieznana nawet osobom noszącym generalskie mundury. A jeśli ktoś taki nie ma honoru i nie potrafi się nim posługiwać, sam skazuje się na niehonorowe traktowanie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/152188-gdyby-gen-janicki-wiedzial-co-to-honor-potrafilby-sie-zachowac-po-katastrofie-smolenskiej-ale-nie-tylko-on-proby-honoru-nie-przeszedl
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.