Żałobnik kontra Gajowy. Gościnny komentarz Piotra Zaremby

Wielu obserwatorom nasuwa się proste skojarzenie: sondażowa pogoń Jarosława Kaczyńskiego za Bronislawem Komorowskim to powtórzenie schematu z kampanii 2005, kiedy to Lech Kaczyński musiał gonić triumfującego od lata Donalda Tuska, aż wreszcie na finiszu okazał się - wbrew prawie wszystkim badaniom - lepszy o niemal 5 procent.

Kiedy studiowałem ostatnio szczegóły tamtej kampanii (pisząc książkę o Jaroslawie Kaczynskim) odnalazłem kilka kluczy do tego zaskakującego finału. Po pierwsze Donald Tusk był faworytem, Lech Kaczyński nie wierzył we wlasny sukces. To wbrew pozorom nienajgorsza pozycja, uwalnia od wielu stresów i zmniejsza ryzyko błędu. Po drugie, używając języka Eryka Mistewicza, na końcu Lech Kaczyński opowiedział ciekawszą historie niż Tusk. Był powazniejszy i bardziej prezydencki, w kampanii apelował do szerszych grup ludności. Podbijający pilkę przed kamerami Tusk, choć poczatkowo zyskiwal wśród różnych grup społecznych, nawet na wsi, zbytnio zawierzył młodym wykształconym, z wielkim miast. Charakterystyczne, że ulubionym miejscem jego spotkań stały się uczelnie. Był jeszcze klucz polityczny: PiS-owski pomysł na podział Polski: socjalna kontra liberalna, co w finale skutkowało poparciem silnej wtedy Samoobrony i neutralnością lewicy. No i i historia dziadka z Wehrmachtu, która zdaniem większości socjologów zaszkodziła Tuskowi, choć byli i tacy, co twierdzili, że na terenach poniemieckich nie pomogła Kaczynskiemu.

Gdy porównamy te elementy... No właśnie. Jarosław Kaczyński według moich najlepszych informacji i tym razem nie wierzy w swój sukces. Komorowski przynajmniej wystartował z pozycji faworyta, wiele jego wpadek to skutek tego "grzechu pierworodnego". Trudno w tej chwili mieć wątpliwości. Kaczynski jest nie tylko bardziej ludowy, ale przede wszystkim całym sobą opowiada ciekawsza ludzką historię, co może przeciągać na jego stronę rzesze ludzi mniej zaangażowanych w spory ideowe miedzy III i IV RP. Naturalnie Komorowski jest zupełnie innym kandydatem niż Tusk i inne są jego błędy, a być może poważnych nie popelnia nawet tak dużo, Po prostu w starciu z żałobnikiem gajowy ma podstawową trudność. Naturalnie historia lidera PiS, wyrazistego głosiciela swoich idei była zawsze obiektywnie ciekawsza niż historia zawodowego polityka unikającego mocniejszych zaangażowań, ale w normalnym czasie była to przewaga dla smakoszy. Teraz jest to, jakkolwiek by to gorzko nie zabrzmiało, przewaga rodem z emocjonującego serialu. I tę akurat różnicę trudno będzie marketing owcom Platformy wyrównać takimi sztuczkami jak prowokowanie zaczepkami czy wysyłaniem Janusza Palikota.

Historię "dziadka z Wehrmachtu" pomijam - akurat w tej kampanii żadna ze stron niczym takim się nie posłuży. Wiecowe krzyki tak, ale nie snuta z premedytacją intryga. Kaczyńskiemu do kolekcji brakuje ostatniego atutu: nośnego politycznego wątku i politycznego materiału na chwilową wyborczą koalicję. Ta kampania nie ma wyraźnego tematu: motyw wyjaśnienia smoleńskiej katastrofy, stosunku do Rosji czy karygodnej słabości państwa jest podskórny i adresowany raczej do przekonanych. O ile sztabowcy PiS nie wymyślą czegoś, co mogłoby umacniającemu się z boku Grzegorzowi Napieralskiemu dać wyraźny pretekst do zachowania neutralności w drugiej turze, prezes PiS prawdopodobnie jednak przegra - honorowo i nieznaczna różnicą. O ile taka oferta padnie, można się spodziewać ciekawego finału, choć i w tym przypadku go nie przesądzam. Duch Barbary Blidy wywołany przez Bronislawa Komorowskiego, głucha nienawiść lewicy do Kaczyńskiego to także ludzkie historie.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych