Jak "Wyborcza" z "Newsweekiem" kultury uczyły. "Trudno milczeć, gdy daltoniści próbują uczyć człowieka kolorów"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Rys. Andrzej Krauze
Rys. Andrzej Krauze

Nigdy nie chciałem być dziennikarzem śledczym. Za bardzo lubię Czarka Gmyza. On mnie chyba też, bo tak się już stęsknił, że dopytuje na Twitterze, czy przechodzę do „Do Rzeczy”. Do rzeczy, owszem, przechodzę, ale bez cudzysłowu, bo nie o Czarku chciałem pisać, ale o sobie i swoim dziennikarskim śledztwie, które podjąłem, gdy w ostatniej „Loży prasowej” TVN24 wspomniano o „felietoniście tygodnika „w Sieci”, nie podając jego nazwiska.

Może dlatego, że ani Rafał Kalukin, ani Paweł Wroński nie wiedzieli, jak się nazwisko to czyta. A może dlatego, by go nie reklamować na antenie jedynie słusznej stacji. Na wszelki wypadek przeprowadziłem dochodzenie, którego wyniki nie pozostawiają wątpliwości – mówiono o mnie.

Ech, żebyście Państwo widzieli ten nagły atak radości mojej skromnej osoby, że ktoś o niej wspomniał w tak rzetelnie przygotowywanym programie publicystycznym, jak „Loża prasowa” Małgorzaty Łaszcz. Nic to, że bez nazwiska, bo przecież w końcu się go nauczą. Nic to, że bezosobowo. Najważniejsze, że się jaśniepaństwo pochylili nad człowiekiem, że go dostrzegli, mało tego – przeczytali, co napisał. I zrozumieli. Po swojemu, ale zawsze.

Kalukin opowiadał o „rechocie z gejów, takim najgorszym, jednego felietonisty z „w Sieci”. Wroński natychmiast mu przerwał, wtrącając szyderczo: „No, ale co to jest za felietonista”. Kalukin odpowiedział, że „jednak nagradzany w tamtym środowisku”, a prowadząca Małgorzata Łaszcz z niesmakiem ucięła: „Zostawmy to, zostawmy”. Na wszystkich trzech twarzach malował się wyraz bezbrzeżnej pogardy. Z jakiej okazji spotkał mnie ten zaszczyt? Ano z takiej, że przed tygodniem na łamach „w Sieci” ośmieliłem się zażartować ze świętości, jaką jest polski gej. Nie żaden konkretny, ale zupełnie zwyczajny, do tego całkowicie fikcyjny. Bohaterem swego felietonu „wcieleniowego” uczyniłem bowiem homoseksualistę Waldusia, który zwraca się z pytaniem do posła Biedronia – czy geje mogą zmieniać płeć? Czy transformacja narządów płciowych przysługuje wyłącznie osobom heteroseksualnym, czy też każdemu obywatelowi RP? Jedni się pośmiali, inni popukali w czoło, ale Kalukin z Wrońskim uznali tekst za obrzydliwy i skandaliczny. Być może inspiracją dla nich była minipetycja, jaką po ukazaniu się felietonu o Waldusiu na gościnnych łamach Salonu24.pl, wypuścił w obieg znany bloger Wojciech Sadurski. Ten z kolei pytał administratorów portalu, dlaczego „promują tak wulgarne, prymitywne chamstwo”? Dla ułatwienia dodam, że wulgaryzmu w tekście nie popełniłem ani jednego. No, chyba że Sadurski już samą propozycję, by mężczyzna zmieniał płeć, uważa za wulgarną.

Długo zastanawiałem się, skąd tak nerwowe reakcje towarzystwa gejowskiej adoracji i nadal nie wiem. Być może jest tak, że można drwić w Polsce ze wszystkich i wszystkiego. Z tragicznej śmierci 96 osób i tego, że ich rodziny domagają się ekshumacji zwłok, bo chcą wiedzieć, kogo pochowano w grobie najbliższej im osoby. Z czyjejś rasy, nacji czy religii, jak bywa często w mainstreamowych mediach. Z każdego, kto narażając się na szykany, nie chce wtopić się w tłum bezwolnych, sterowanych piórami Kalukina i Wrońskiego, lemingów. Ale od geja, proszę pani, proszę pana, wara. Gej z założenia nie może być śmieszny, a już na pewno nie głupi. Jak daleko stąd do homoterroru? Jak blisko do odkrycia, że mainstream wyciera sobie szczytnimi ideałami tolerancji i wolności słowa już nie tylko usta?

A jednak, poza satysfakcją, że TACY dziennikarze, jak Wroński i Kalukin, a także TACY blogerzy, jak Sadurski, doznali wstrząsu podczas czytania prześmiewczego tekstu o ruchach Ruchu Palikota, poczułem coś jeszcze. Bezbrzeżne zdziwienie – że TACY ludzie tak nisko cenią samych siebie. To mnie, biedacy, wynosicie na piedestał chamstwa, a sami chowacie po szufladach własne osiągnięcia?

Oto próbka „wyważonej” twórczości Wojciecha Sadurskiego:

Oto socjolog z niedalekiej Bremy, który w serii histerycznych artykułów wyraża swą teatralną pogardę dla tych, którzy przed katastrofą ważyli się krytykować tragicznie zmarłego prezydenta. Oto sędziwy, ale afektowany poeta, który grafomańsko nawołuje brata poległego prezydenta, by ten coś „zrobił w tej sprawie", i odmawiający atrybutu polskości tym, którzy nie głosują na partię przeżywającą zbiorowo, lecz cynicznie los „poległych" pod Smoleńskiem. Oto kiepski kabareciarz, który odreagowuje swą PZPR-owską przeszłość, piskliwie wzywając byłych krytyków prezydenta Kaczyńskiego „na kolana", jak gdyby ktokolwiek miał jakieś powody, by go słuchać z powagą. Oto była nieudolna minister i paradny bufon jadący do USA, by tam antyszambrować u polityków trzeciego sortu w sprawie „umiędzynarodowienia" śledztwa. Oto redaktor naczelny niszowego dotychczas pisemka budujący nakład swej gazety na podgrzewaniu paranoi i teorii spiskowej. Oto komentator brukowego tabloidu mnożący w swym blogu dziesiątki „pytań" i „wątpliwości" dotyczących katastrofy.

I tak dalej.

To może coś z Pawła Wrońskiego? Może z tekstu, w którym – ku uciesze kumpli z TOK Fm – zrównywał – tak „dla jaj” – katastrofę smoleńską z podaną przez tabloidy wiadomością o cypryjskich ekscesach dwóch posłów PiS, którzy podobno zniszczyli jakiś wózek golfowy. Wroński na łamach „GW” kpił wtedy z tych, którzy potraktowali smoleński raport Anodiny jako policzek: „Działalność sądu cypryjskiego jest niczym uderzenie w twarz Polski”. Drwił z prób szukania sprawiedliwości podejmowanych przez rodziny ofiar w instytucjach międzynarodowych:

Polska powinna w tej sprawie (wózków na Cyprze – przyp. KF) domagać się międzynarodowego śledztwa pod auspicjami Unii Europejskiej.

Rechotał z tragicznych w skutkach błędów rosyjskich kontrolerów:

Polskie dochodzenie udowodniłoby z pewnością, że całą winę za zniszczenie wózków ponoszą pracownicy ośrodka, którzy w odpowiednim momencie (...) nie zapobiegli temu, że posłowie pojechali w kierunku falochronu (...), nie skorygowali ich kursu i nie naprowadzili ich na ścieżkę wiodącą bezpiecznie na hotelowy parking.

Mam nadzieję, że Rafał Kalukin wybaczy mi pominięcie jego twórczości. Wystarczy podać nazwę tygodnika, w którym puszcza swoje artykuły. „Newsweek” Tomasza Lisa. Przecież nie będę cytował.

Na koniec – wierzę, że mi Państwo wybaczycie ewidentną prywatę, jaką jest powyższy tekst. Uznałem jednak, że moje osobiste doznania mogą mieć pewien wymiar uniwersalny. Trudno milczeć, gdy daltoniści próbują uczyć człowieka kolorów.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych