Piotr Cywiński dla wPolityce.pl: Językowe rozwolnienie: polski oportunizm polityczny przynosi efekty - mordercami milionów ofiar byli naziści, czyli nikt…

fot. wikipedia
fot. wikipedia

„Śmierć jest mistrzem z Niemiec”, („Der Tod ist ein Meister aus Deutschland“), pisał w wierszu „Fuga śmierci” poeta Paul Celan. Ten urodzony w niemiecko-żydowskiej rodzinie liryk, widział, o czym pisał.

Jego rodzice, Leo Antschel-Teitler i Frederike, z domu Schrager, byli więzieni w getcie, a później w obozie koncentracyjnym w Transnistrii. Ojciec zmarł na tyfus, matka została zastrzelona, zaś młody Celan, a właściwie Paul Anschel trafił do obozu pracy. Doznane wówczas cierpienia położyły się długim cieniem na jego twórczości literackiej, czego dobitnym wyrazem była właśnie „Fuga śmierci”.

Gunter Demnig jest niemieckim artystą plastykiem. Co łączy go z Celanem? Teoretycznie nic. Demnig urodził się już po wojnie, w 1947 r. w Berlinie. Chciał jednak upamiętnić zbrodnie dokonane przez jego rodaków. Kilka lat temu wpadł na pomysł stworzenia specyficznego pomnika: układania w Niemczech i w krajach Europy kostek brukowych w ostatnich miejscach zamieszkania ofiar III Rzeszy. Są to szczególne kostki, bo wykonane z mosiądzu, z wygrawerowanymi nazwiskami, datami urodzenia i śmierci pomordowanych. Do tej pory wmurowano w chodnikach 32 tys. takich kostek, w RFN, Austrii, Holandii, Beligii, we Włoszech, w Norwegii, a także w Czechach, na Węgrzech, Ukrainie oraz w Polsce, we Wrocławiu i w Słubicach.

Idea szlachetna i daleki jestem od posądzania Demniga o jakąkolwiek manipulację. A jednak i w tym tak godnym zamierzeniu nie udało się uniknąć niedopowiedzeń. Jak objaśnia artysta, jego inicjatywa ma „Utrzymywać przy życiu pamięć o wypędzeniach i zagładzie w narodowym socjalizmie żydów, cyganów, politycznie prześladowanych, homoseksualistów, świadków Jehowy i ofiar eutanazji”. Wśród uhonorowanych nie wymienione zostały ofiary planowej, masowej eksterminacji ze względów etnicznych i rasowych.

W Polsce rozpoczęto ją m.in. od akcji pod kryptonimem „Inteligencja (Intelligenzaktion), nazywanej potocznie „akcją oczyszczania przedpola” (Flurbereiningung), była nią też Nadzwyczajna Akcja AB (skrót nazwy Ausserordentliche Befriedungsaktion), w której wymordowano tysiące naszych rodaków, oraz Operacja Tannenberg, mająca na celu definitywną likwidację „polskiej warstwy przywódczej” (Liquidierung der polnischen Führungsschicht). Jak instruował Martin Bormann, generał SS i prawa ręka Adolfa Hitlera:

Należy bezwarunkowo zwrócić uwagę na to, że nie może być żadnych >>polskich panów<<; mają być oni, choćby nie wiem jak twardo to zabrzmiało, zabici (...). Dla Polaków może być tylko jeden pan i jest nim Niemiec (…). Dlatego wszyscy przedstawiciele polskiej inteligencji mają zostać uśmierceni.

Mosiężny bruk Demniga ma, jak uzasadnia pomysłodawca, „utrzymywać przy życiu pamięć o wypędzeniach i zagładzie w narodowym socjalizmie”. Nie wiem, czy nie starczyło artyście odwagi, aby nazwać zbrodniarzy po imieniu: eufemizm „narodowy socjalizm” nie był sprawcą, sprawcami byli ludzie, Niemcy, lub - by pozostać w leksyce artysty targanego wyrzutami sumienia za czyny rodaków - niemieccy narodowi socjaliści. Nie, nie zamierzam używać „tłuczka moralnego” (to określenie pisarza Martina Walsera, który oprotestował „instrumentalizację” niemieckich zbrodni i ustawiczne obarczanie za nie zbiorową winą współczesnych Niemców), również Niemcy odebrali bolesną lekcję historii w wyniku rozpętanej przez nich wojny. Jeśli jednak ma być zachowana przy życiu pamięć, ku przestrodze na przyszłość, jej podstawą nie mogą być niedomówienia i dwuznaczności.

Do czego to prowadzi, świadczą choćby zdarzenia z ostatnich dni. Po końcowej fecie na festiwalu filmowym „Berlinale”, na łamach „Südwestpresse” znalazła się relacja pt. „Pamięć ludzkości”; tekst traktował o nagrodzonym filmie Claude Lanzmanna, jako „wielkim dziele kultury pamięci”. Według autora tego dziennika, wydawanego w nakładzie ok. 300 tys. egzemplarzy, owej „kulturze pamięci” ma służyć ekranowa „retrospekcja >>Sobibór, 14 października 1943, godz. 16” o słynnym powstaniu w polskim obozie zagłady” („polnische Vernichtungslager”). Także stołeczny „Berliner Zeitung” poinformował o wyróżnieniu filmu „Sobibór” na temat „powstania w tytułowym, polskim obozie zagłady”. Nie były to jedyne gazety, które puściła w świat to dziennikarskie kuriozum. Renomowany dziennik „Die Welt” traktował o „dokumentacji na temat powstania w obozie zagłady w polskim Sobiborze”, podobnie inne media, z największą agencją prasową i telewizją publiczną włącznie…

Nie pierwsze to tego rodzaju przekłamania, wynikające z niechlujstwa lub z niewiedzy, bo nie chcę sugerować złej woli czy jakiejś ukierunkowanej akcji dezinformacji. Przykładów jest wiele. O barbarzyństwie w „polskim obozie zagłady” niemieckie media informowały już kilka lat temu, np. w relacjach z monachijskiego procesu kata z Sobiboru Johna Demianiuka; jak osobliwie skwitowano wówczas przeprosiny redaktora naczelnego telewizji publicznej ZDF Nikolausa Brendera, „przejęzyczenia o >>polskich obozach<< można w świecie znaleźć relatywnie często i rzecz jasna, są one regularnie, donośnie reklamowane przez ambasady obsadzone przez ludzi Kaczyńskiego”.

Jednak wszelkie interwencje po fakcie niewiele dają, bo - acz niezbędne - są jedynie lamentem nad rozlanym mlekiem. Sprostowania o „polskich obozach zagłady” i przeprosiny, jeśli w ogóle następują, mało kto czyta. Jest to przede wszystkim efekt nieuctwa, obskurantyzmu i rozwolnienia umysłowego autorów stosujących te określenia, w czym, niestety, mamy swój własny wkład. W imię poprawy relacji z naszymi zachodnimi sąsiadami, w leksyce polskich polityków i - coraz częściej - dziennikarzy niemieckie zbrodnie nie są już niemieckie, mordercami milionów ofiar byli naziści, czyli nikt… Można rzec, polski oportunizm przynosi efekty, z ofiar stajemy się sprawcami. Jak tak dalej pójdzie, niebawem nikt już nie będzie wiedział kto, kogo i dlaczego, nikt nie będzie rozróżniał skutków od przyczyny, a pozostaną nic nie znaczące uogólnienia i uniwersalny indukcjonizm na temat krzywd doznanych przez wszystkich od jakichś bezimiennych, pozaziemskich istot.

Według danych Federalnego Ministerstwa Obrony, w ostatnich piętnastu latach doszło w niemieckiej armii do 2087 incydentów „na tle prawicowo-ekstremistycznym i wrogości wobec obcokrajowców”. Uczestniczyli w nich żołnierze szeregowi, niższych stopni, oraz 331 podoficerów i oficerów Bundeswehry. W Dreźnie niemieccy neonaziści o IQ mieszącym się w obrębie swastyki, zorganizowali kilka dni temu tradycyjny już „Marsz pamięci” przez miasto, dla uczczenia 68 rocznicy nalotu aliantów. Nie ważne, że Drezno było jednym z kluczowych okręgów garnizonowych, gdzie szkolono kadry mundurowe, oraz ważnym z punktu widzenia wojennych strategów, frontowym węzłem kolejowym. Szacunkowa liczba ofiar nalotów wyniosła de facto ok. 25 tys. zabitych. Współorganizatorami drezdeńskich przemarszów neonazistów są spadkobiercy hitlerowskiej partii NSDAP, legalnie dziś działającej Narodowodemokratycznej Partii Niemiec (NPD), która otwarcie podważa powojenny porządek w Europie, istniejące granice, konstytucję RFN i wszelkie zawarte przez nią traktaty międzynarodowe. Z okazji rocznicy nalotów, frakcja NPD w parlamencie Saksonii przygotowała własną interpretację tych zdarzeń: brytyjskie i amerykańskie bombowce „przekształciły miasto w piekielny fajerwerk”, w którym zginęło „100 tys. osób”.

Ale, z zaplanowanej manifestacji neonazistów w Dreźnie wyszły nici. Tysiące mieszkańców zmobilizowanych przez związki zawodowe, organizacje polityczne, społeczne, a nawet kluby sportowe utworzyło wokół centrum ludzki łańcuch i nie dopuściło do brunatnego pochodu. Piszę o tym nie bez powodu. Przez bez mała ćwierćwiecze akredytacji parlamentarno-rządowej w Niemczech dobrze poznałem ten kraj i jego mieszkańców. W tym miejscu pozwolę sobie na osobistą dygresję: mój ojciec był więźniem obozu koncentracyjnego w Stutthofie, a mojego nazwiska nijak nie da się przerobić na Heinrich Schikora. Zdaję sobie sprawę z wyczulenia Polaków na wszelkie przejawy skrajnie prawicowych resentymentów w RFN. Takowe istnieją w różnych środowiskach, lecz zdecydowana większość społeczeństwa je odrzuca. Istnieje wszakże niebezpieczeństwo rozrośnięcia się tego neonazistowskiego planktonu z powodu historycznej sklerozy obywateli, jak obecnie w niektórych wschodnioniemieckich gminach i landach. Celem mojej krytyki dotyczącej wykoślawiania pamięci nie jest straszenie, ani satysfakcjonowanie tych, którzy twierdzą, że „dobry Niemiec, to martwy Niemiec”. Ułożenie przyjaznych stosunków z Niemcami leży w naszym obopólnym interesie. Siłą rzeczy, Niemcy woleliby zapomnieć o hekatombie zgotowanej Polsce i światu w najnowszej historii. Pamięć nie jest ulicą jednokierunkową. Naszym zadaniem jest przestrzeganie, aby bez stosowana „tłuczka moralnego”, ale też bez fałszywie pojmowanej poprawności politycznej i semantycznych dziwolągów nazywać rzeczy po imieniu: „Fuga śmierci” nie powstała z urojenia Celana, a zabójcami milionów ofiar rasowego szaleństwa, które dziś upamiętnia artysta Demnig układając swe mosiężne kostki w bruku, nie byli beznarodowi naziści z „polnische Vernichtungslager”…

CZYTAJ TEŻ:
- Niemieckie zakłamywanie historii trwa w najlepsze. Największa tamtejsza agencja prasowa użyła sformułowania "polski obóz zagłady". Już powtórzyły je inne gazety
- Presja ma sens. Niemiecki tygodnik "Focus" wykreśla sformułowanie o "polskim obozie zagłady". Ale nic więcej. To czyj ten obóz był?

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych