Po awanturze w Krakowie. Zacznijmy od tego, że Jan Klata nie powinien być dyrektorem Teatru Starego. Nawet przez jeden dzień!

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
youtube.pl
youtube.pl

Zacznę od tego, że do imprez typu zakłócanie, przerywanie, awantura na widowni, odnoszę się sceptycznie. Nawet w świecie, gdzie mamy poczucie, że w wielu miejscach jesteśmy coraz mniej „u siebie”.

Jestem wychowany w kulturze poszanowania różnorodności i wyrażania dezaprobaty w formie dyskusji. Jeśli zaś kogoś nie przekona „dowód z liberalizmu”, dodam inny.

Podjęcie decyzji, że rozstrzygać będzie determinacja w krzyczeniu  i mocniejsze gardło ma działanie obosieczne: dziś ty używasz swoistej przemocy wobec kogoś, jutro ktoś przyjdzie z tym samym do ciebie.   I jeszcze przypomni, że to ty dałeś mu przykład.

Żeby coś takiego usprawiedliwić, potrzebuję mocnego etycznego argumentu. Rozumiem ludzi, którzy ruszają walczyć z oczywistym bluźnierstwem (były ostatnio takie historie). Nie jestem pewien, czy coś takiego zdarzyło się w krakowskim Teatrze Starym, podczas przedstawienia sztuki Strindberga „Do Damaszku”, przerobionej skądinąd gruntownie przez Jana Klatę. Nie jestem pewien, choć nie oglądałem, opieram się na relacjach.

Odnoszę się naturalnie do nagłośnionego czwartkowego incydentu. Zapewne najwięksi twardziele wśród czytelników uznają mnie za beznadziejnego mięczaka, ale świat nie powinien się zmieniać w dżunglę. A jeśli już, to bez mojego udziału.

CZYTAJ WIĘCEJ: Skandal w Teatrze Starym. Zniesmaczeni widzowie zbojkotowali sztukę. Spektakl przerwano. Jan Klata do gości: "Wynoście się stąd!". WIDEO

 

Co powiedziawszy, wykonam zwrot o kilkadziesiąt stopni. Bo przyznam: jeden okrzyk, jaki padł z widowni Teatru Starego pod adresem aktorów i samego Jana Klaty, mną wstrząsnął (sytuację pokazały dzisiejsze Wiadomości). Pewien wzburzony widz (czy raczej współautor happeningu, ale przecież widz) zawołał: Jesteście sceną narodową. Co z niej zrobiliście?

Powtórzę to pytanie: co z nią zrobił minister kultury mianując rok temu Jana Klatę jej dyrektorem? To był teatr narodowy wystawiający klasykę i wystawiający ją w sposób wielki. A gdy ktoś mi zarzuci ideologizację teatru, powiem, że chodzi mi na przykład o przedstawienia lewicowca i ulubieńca PRL-owskiej władzy, dawno nie żyjącego Konrada Swinarskiego czy ulubieńca władzy obecnej Andrzeja Wajdy.

Takiego teatru już dziś nie ma. Żeby to zilustrować, pozwolę sobie na przywołanie fragmentu mojego felietonu sprzed dwóch lat z „Rzeczpospolitej”. Pisałem wtedy o spektaklu z wrocławskiego  Teatru Polskiego, który reżyserował właśnie obecny dyrektor Teatru Starego. Tytuł felietonu „Gdy rechot zastępuje myśl”

Stało się sukcesem na zaskakującą skalę i przyniosło najważniejsze nagrody teatralne” – napisała „Gazeta Wyborcza” o wrocławskim przedstawieniu „Sprawy Dantona” Stanisławy Przybyszewskiej w reżyserii sławnego Jana Klaty.

Jego bohaterowie robią miny debilów. Tarzają się po scenie, rżą i macają. Danton polewa żonę wodą z wiadra, Robespierre paraduje z kwiatem w ustach. Może Klata kpi z rewolucjonistów jako bandy głupków? Ale to nie ta sztuka, a jeśli już, to mądrej kpiny powinien się uczyć od Monty Pythonów. A tu mamy kopniaki w brzuch jak w farsie i wygibasy Dantona w rytm „Children of Revolution”. Obśliniony Robespierre (skąd w ogóle jego historyczna rola?) mówi językiem kompletnie sprzecznym z jego błazeńskimi minami. Wszyscy inni też.

Ale Wyborcza zachwycona: „Klata umieścił akcję tekstu o szaleństwie francuskiej rewolucji w bliżej nieokreślonym „czasie pogardy”. Tej pogardy, która łączy dilerów z ćpunami, producentów disco polo z remizową publicznością, polityków z ciemnym ludem, który to kupi”.

Zawsze myślałem, że „Wyborcza” ideologizuje kulturę, ale dba o poziom. Przybyszewska nie pisała sztuki o dilerach i disco polo. Nie napisała też „Szewców” (to Witkacy) ani farsy. Ma prawo nawet po śmierci do własności intelektualnej. A my – prawo do sensu.

Widziałem „Sprawę Dantona” z 1977 roku, pierwszą premierę warszawskiego Teatru Powszechnego. I widziałem film „Danton” według tej sztuki. Każde z tych dzieł Andrzej Wajda zrobił inaczej – pierwsze to raczej pochwała rewolucji (zgodnie z intencjami lewicowej autorki), drugie – przestroga przed nią (tak mocna, że prezydent Mitterand wyszedł z premiery). Ale oba były wielką polityczną debatą.

Nie jestem teatralnym zakapiorem. Kiedy Adam Hanuszkiewicz wystawił słynną „Balladynę na motorach”, widziałem w tym sens, bo tekst Słowackiego jest nierealny, trochę poza czasem. Lubię i groteskę, i popkulturę. Ale nie sytuację, gdy rechot zastępuje myśl. A tu publiczność śmieje się jak na komedii, gdy Kinga Preis (współczuję) płucze usta.

Ten rechot, typowy dla obecnego teatru, wyraża bezradność wobec historii. Gdy nie umie się z niej korzystać, szukać w niej uniwersalnych sensów, zagłusza się ją grepsami. U Witkacego widzi się Ziobrę (inscenizacja „Szewców” Klaty), u Przybyszewskiej – ludzi z piłami. Tylko co zawinili autorzy?

I znów: żeby było jasne: występowałem w obronie dawnej autorki o lewicowych poglądach, z którą się częściowo nie zgadzam. Uważam, że to co zrobiono z jej sztuką to czyste, intelektualne brakoróbstwo. Odpowiedział mi na to wtedy mój dawny kolega Paweł Goźliński z „Gazety Wyborczej”. Poinformował mnie, że już kilka lat temu postanowiono, że można robić ze sztukami dawnych autorów co się chce. Zupełnie jak w czasach wczesnego PRL, kiedy konferencja gdzieś tam przesądzała o realizmie socjalistycznym.

Efekty widzimy: teatr zjada własny ogon. Jedni pokrywają duchową pustkę stosując wobec cudzych tekstów formalne sztuczki. Nawet pewien krytyk z „Wyborczej” szydził sobie kiedyś z pożenienia w jednym z polskich teatrów „Trzech sióstr” Czechowa i „Braci Karamazow” Dostojewskiego. Połączono je w jedno widowisko – czysty absurd. Tyle że nie miał ów człowiek odwagi, aby ze zgryźliwego (i słusznego) spostrzeżenia wyprowadzić ogólniejszy wniosek. Bo okazałoby się, że nie jest nowoczesny.

Inni z kolei albo manipulują starymi tekstami, albo piszą własne, klecąc łopatologiczne agitki: w imię feminizmu, praw gejów czy socjalnej równości. Niektóre wpisują się w kuriozalną akcję rozbijania polskiej tożsamości, ale żeby choć miały intelektualny rozmach! Tymczasem powtarzam: to najczęściej czysta łopatologia!

Nie lubię ekshibicjonistycznych przedstawień Grzegorza Jarzyny czy Krzysztofa Warlikowskiego z teatrów warszawskich, ale te, w których korzysta się ze sztuk współczesnych (Sarah Kane) bywają przynajmniej spójne (choć dla mnie często puste). Klata, podobnie jak duet Strzępka-Demirski, którzy wyprodukowali w Teatrze Starym rzekomo obrazoburczą „Bitwę Warszawską”, to natomiast czyści szarlatani. Mają prawo do przekonywania innych do swoich sztuczek, ale czy na scenie narodowej, czy  za nasze pieniądze?

To pytanie zadaję ministrowi Zdrojewskiemu. I zastanawiam się, jak obywatele Krakowa mogli wyrazić swój protest w tej sprawie. Uznali, że w taki. Wolałbym aby się przykuli łańcuchem w Warszawie przed Ministerstwem Kultury. Ale ich rozumiem.

Na koniec jeszcze jedna uwaga. To źle, jeśli padły brutalne słowa wobec jednej z aktorek. Ale zdziwienie Jana Klaty, że aktorów w ogóle atakowano, wydaje mi się bezsensowne. Klata pyta, czy w Polsce atakowano by Anthony’ego Hopkinsa za rolę doktora Lectera, bo grał zbrodniczego psychopatę. Jak rozumiem krzyczącym nie o to chodziło, że Krzysztof Globisz (którego dawne role bardzo lubię) czy Dorota Segda grają złych czy dobrych, ale o to, że rozmieniają na drobne swój dorobek uczestnicząc w tandecie. Potraktowano ich więc serio. Zwykle panuje dziwne przekonanie, że za spektakl odpowiada reżyser, czasem autor, ale aktor to maszynka, która może grać wszystko we wszystkim.

I jeszcze jedna uwaga. Śmieszy mnie, gdy ktoś, kto uważa się za prowokatora, przy pierwszej ostrej reakcji nieomal wzywa policję.

CZYTAJ WIĘCEJ: Skandal w Teatrze Starym. Zniesmaczeni widzowie zbojkotowali sztukę. Spektakl przerwano. Jan Klata do gości: "Wynoście się stąd!". WIDEO

 

 

 

 

----------------------------------------------------------------------------------

----------------------------------------------------------------------------------

Uwaga!

TYLKO U NAS, wSklepiku.pl, możesz jeszcze nabyć poprzednie numery miesięcznika "W Sieci Historii"!

Nr.5/2013
Miesięcznik

Nr.4/2013

Miesięcznik

Nr.3/2013

Sieci Historii (3/2013) - miesięcznik z filmem Urodziny młodego Warszawiaka + opaska powstańcza

Nr.1/2013

Sieci Historii (1/2013) - miesięcznik z filmem Generał Nil

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych