Takiej koalicji – Zaremba z Jarosławem Kaczyńskim przeciw Michałowi Karnowskiemu – nie byłbym w stanie wymyślić. Ale nasunęła się sama, pod wpływem zdarzeń. Konkretnie debaty na temat jutrzejszego głosowania nad ubojem rytualnym. Karnowski ma rację w jednym: nie powinno być chyba w tej sprawie klubowej dyscypliny. Choć tak naprawdę sprawą sumienia jest to tylko dla przeciwników tej metody. Zwolennicy mówią głównie o zyskach.
Na początek uwaga o paradoksalnych zmianach punktów widzenia. W roku 1938 polski Sejm kontrolowany przez obóz sanacyjny ograniczył ubój rytualny i odbierano to wtedy jako gest antysemicki, choć w uzasadnieniu padały też uwagi o cierpieniu zwierząt. Inicjatorami byli posłowie nacjonalistycznego koła Jutro Pracy.
Teraz ludzie lewicy występują przeciw ubojowi w imię humanitaryzmu. Z kolei prawicowcy – Dominik Zdort czy, niestety, mój przyjaciel Michał Karnowski – uznają to za fanaberię.
W ten podział dysonans wprowadziła nie tylko podzielona PO, która chce zadowolić PSL-owskiego sojusznika. Także Jarosław Kaczyński, znany z sympatii i obrony zwierząt. Muszę powiedzieć, że ta jego „przypadłość” zawsze budziła moją szczególną sympatię, bo była całkiem nieideologiczna, idąca w poprzek podziałów i schematów. Wynikała z dobrego odruchu serca. Lider PiS jest jednak atakowany w imię swoistej ideologicznej czystości prawicy.
Naturalnie w teorii spór o ubój rytualny wikła nas w dramatyczny dylemat: czy można zakazywać praktyk, które wynikają wprost z nakazów religii, i to religii potężnych, ugruntowanych, nie widzimisię sekt. Naturalnie nakaz religijny nie może sankcjonować wszystkiego – przypomnę Anglików walczących ze zwyczajem palenia wdów w Indiach. Ale to nie jest ten przypadek.
Tylko, że w przypadku Polski mniej chodzi o śladowe przypadki zarzynania zwierząt na potrzeby polskich mikroskopijnych wspólnot religijnych: żydowskiej i muzułmańskiej. Tu skłonny byłbym do tolerancji. Bardziej chodzi o zarabianie na tym, o swoisty przemysł, o produkcję na eksport. To w obronie tych zarobków Karnowski napisał o stawianiu ludzi ponad zwierzęta.
Tylko, czy rzeczywiście tak jest? Gdyby chodziło o ratowanie ludzkiego życia czy zdrowia, zastanowiłbym się. Taki dylemat występuje na przykład przy wykorzystywaniu zwierząt do eksperymentów medycznych. Ale tu chodzi o inny dylemat: na jednej szali cierpienie zwierzęcia, na drugiej czyjś zarobek. I przykro mi, możemy go rozstrzygnąć na korzyść ludzkich pieniędzy tylko wtedy, gdy uznamy, że zwierzę to rzecz. Ale skoro tak, to dlaczego Michał nie spali swojego kotka, kiedy mu na to przyjdzie ochota? Bo nie ma kotka? Za słaby argument.
Całkiem też nie pojmuję przeciwstawienia troski o zwierzęta chrześcijańskiej trosce o ludzi. Czy to Jarosław Kaczyński winien jest temu, że filmowe gwiazdy albo Magdalena Środa nie widzą niczego złego w nieludzkiej aborcji, a widzą w zabijaniu foczek (albo podrzynaniu gardeł krowom tak aby się wykrwawiły)? One są, przyznaję, nielogiczne. Ale on nie. Bo uznaje, że za każdym razem prymat ma dążenie aby człowiek był lepszy.
Co proponuje w zamian Michał? Filozofię: skoro wy nam dzieci narodzone, to my wam wasze krówki? Przecież te absurd.
Przez lata prawo i obyczaj sankcjonowały okrucieństwo wobec zwierząt, zwłaszcza na wsi, choć nie tylko. Dlaczego tego nie zmienić? Argument, że prawo nie powinno się we wszystko wtrącać jest często nadużywany w obronie brzydkich praktyk i obyczajów. Na przykład wyzysku pracowników, przemocy wobec członków rodziny. Także prawo do aborcji jest bronione na gruncie prawa europejskiego i amerykańskiego jako część „prawa do prywatności”. Wolność Tomku w swoim domku. Mój brzuch, moje zwierzę, choć nie zawsze oba te hasła wygłaszają te same osoby, oba są bałamutne.
Wspólnota ma prawo się wtrącać, gdy obok dzieją się rzeczy okrutne i niegodne. Naturalnie, zawsze będzie się pojawiał także problem granic tej ingerencji. Te granice będą nieostre, kontrowersyjne, wytyczane arbitralnie. Ale w ten sposób każde prawo można sprowadzić do absurdu. Z faktu, że państwo nie powinno się wtrącać w szczegóły wychowania w rodzinie nie oznacza na przykład, że dziecko można bezkarnie dręczyć czy zabijać. Choć tak się na przykład do pewnego momentu wydawało starożytnym Rzymianom.
Każdy zakaz można sprowadzić do absurdu przestrogą, że zanim pójdą dalsze. Nie ma dowodu, że za zakazem okrucieństwa wobec zwierząt pójdzie zakaz jedzenia mięsa. Tak samo, jak za zakazem dręczenia pracowników w miejscu pracy nie poszła, przykładowo zasada, że są oni tam podwładnymi i mają pracować, a nie pouczać swoich podwładnych.
Naturalnie niekiedy prawo europejskie ześlizguje się w niebezpiecznym kierunku. Dotyczy to i tak zwanych praw zwierząt, pojawia się tu od razu przykład Hiszpanii. Ale z faktu, że to ślepy zaułek, nie powinno wynikać przyzwolenie dla nieczułości i okrucieństwa.
Nie cierpię panoszącego się lewactwa, eksperymentującego z naturą i czyniącego człowieka narzędziem tych eksperymentów. Ale nie lubię też prawicowego twardzielstwa, które każe potępiać wszelkie rodzaje wrażliwości na cudzą krzywdę, także krzywdę zwierząt, które nie są ludzkimi istotami, nie są równe człowiekowi, ale żywymi istotami są na pewno. Cieszę się, że Jarosław Kaczyński, którego rozmaite wybory czysto polityczne często krytykowałem, chce zaszczepić takie przekonanie po swojej prawicowej stronie. Akurat w tej sprawie zamierzam pomagać jemu, a nie „twardzielom”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/161713-z-kaczynskim-przeciwko-karnowskiemu-argument-ze-zakaz-zadawania-zwierzetom-zbednych-cierpien-jest-stawianiem-ich-ponad-ludzmi-to-nieporozumienie