Cóż tam, panie w polityce? Lemingi trzymaja się mocno. "Proces pozyskiwania „nie swoich” to rzecz zawsze skomplikowana"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. Uważam Rze/ wPolityce.pl
fot. Uważam Rze/ wPolityce.pl

Tytuł to oczywiście nawiązanie do „Wesela” Wyspiańskiego, które każdy leming uzna za obraz bełkotliwy i niezrozumiały. Temat lemingów okazał się jednym z najżywotniejszych tematów polskiego lata, a tekst Roberta Mazurka trafieniem w dziesiątkę. Nie dziwię się. Skupia się w nim w praktyce sto innych tematów dotyczących współczesnych podziałów.

Kiedy napisałem w „Rzeczpospolitej” jeden z tekstów „pochodnych”, pewien bloger oburzył się, że to jak tłumaczenie dowcipu. Zgadzam się, sam miałem takie poczucie, nawet o tym wspomniałem. Ale okazuje się, że w polskiej rzeczywistości bez objaśnienia kawału ani rusz. Melorecytacje w obronie uciśnionego, jeśli nie zamęczonego, leminga, płynęły i płyną nadal ze wszystkich stron.

W piątkowej "Wyborczej" Adam Leszczyński utożsamia go po raz tysięczny z każdym japiszonem dając tym samym świadectwo swojej niewysokiej oceny polskiej klasy średniej. Publicysta nawet nie próbuje polemizować ze złośliwymi obserwacjami Mazurka. On po prostu mówi nam: prawicowcy zżymacie się na młodych, wykształconych z wielkich miast, bo macie ich przeciw sobie. A skoro macie ich przeciw sobie, przegracie.

Każdy człowiek prawicy powinien się nad tym proroctwem zastanowić, nawet jeśli gwiazda „Wyborczej” upraszcza i ułatwia sobie życie czyniąc z meczu lemingów z garstką zwolenników tradycyjnego patriotyzmu sens polskiej polityki. Bo przecież i kształt społeczeństwa, i podziały w nim, są daleko bardziej  skomplikowane. Nie dajmy sobie wmówić, że lemingi to 60 czy nawet 40 procent Polaków.

Ale jest coś, co mnie w tym tekście uderzyło jeszcze bardziej. Żarliwe utożsamienie się autora z racjami lemingów, tak jak ich opisywał Mazurek, jest pełne, choć, powtórzę raz jeszcze Leszczyński niczego z charakterystyki nie kwestionuje. On sam jest zaś reprezentantem silnego w obecnej „Wyborczej” środowiska Krytyki Politycznej, czasem przeciwstawiającym się liberalnym dogmatom – ostatnio np. w kwestii konieczności dowalania nauczycielom, co praktykuje do  spółki z Leszkiem Balcerowiczem część jego redakcji.

Tu jednak autor nie wychyli się nawet na centymetr. Solidarność z grupą dość egoistyczną i zamkniętą na racje innych, także biedniejszych Polaków, jest pełna. Z czego to wynika? Ano z tego, że po tamtej stronie jedyną trwałą tożsamością jest tożsamość antypisowska (czy może szerzej antyprawicowa). Wszystkie inne są drugorzędne a często umowne. Z tego punktu widzenia Adam Leszczyński sam jest kimś w rodzaju leminga. Mimo że ma doktorat z historii i możliwe, że nie gna do knajp sushi.

Odnotujmy jednak, że temat postlemingowy uwypuklił także podziały po prawej stronie. Chwalony przez Leszczyńskiego Krzysztof Kłopotowski uznał, że tekst Mazurka to zamach na przedsiębiorczych modernizatorów i radził, aby prawica szukała z nimi wspólnego języka. On także nie zrozumiał dowcipu, ba uznał jego opowiadanie za niedopuszczalne.

Z tego punktu widzenia ja wywody Kłopotowskiego odrzucam. Ale w jego tekstach zauważyłem racjonalny element. Rzeczywiście dla części prawicy każdy, kto nie biega na pochody w obronie Telewizji Trwam i głosuje na PO, to wróg, a na dokładkę głupek. Zamiast szukać dróg aby do tych ludzi dotrzeć, wygraża im się jako wykorzenionym, choć część z nich to dawni zwolennicy IV RP, do których można by dotrzeć stosunkowo małym kosztem.

To też napisałem w „Rzeczpospolitej” i spotkałem się z polemiką Krystyny Grzybowskiej w ostatniej „Gazecie Polskiej”. To miło być zauważonym przez tak wybitną specjalistkę od spraw międzynarodowych. Mniej miło, że pani Krystyna najwyraźniej tekstu, z którym polemizuje, nie przeczytała. Musiał jej ktoś opowiedzieć. Niestety nieprecyzyjnie.

Czytam w jej polemice, że ja uznałem wszystkich, także zwolenników PiS, za lemingi. Jest dokładnie odwrotnie: to grupa tak specyficzna, że nie do podrobienia, związana z mainstreamowymi mediami, i z konkretnymi motywacjami. To napisałem. Za to rzeczywiście uznałem, że schematyczne i stadne myślenie (o kto tym Kłopotowski napisał, że nie cechą partyjną a ludzką) cechuje także sporą część drugiej strony: zwolenników prawicy. Choć oddaję im jedno, co ich od lemingów odróżnia: odwagę w głoszeniu przekonań mniejszościowych, nie dających w dzisiejszej Polsce korzyści.

Co nie zmienia faktu, że głównie „zwierają szeregi”. Oto najświeższy przykład: debata o buczeniu na cmentarzu. Na pewno zbyt histeryczna, i być może w tej postaci niepotrzebna. Zwłaszcza gdy Monika Olejnik oznajmia (a lemingi zapewne kupują), że agresja cechuje jedną tylko stronę.

A jednak warto przypomnieć, że rację ma Łukasz Warzecha zauważając rzecz podstawową: na cmentarzu się nie buczy, ani nie gwiżdże. I warto tę rzecz sobie samym dobitnie powiedzieć, zanim się przejdzie do przypominania, że „oni”przecież sikali na znicze.

Ten kalizm, dzięki której najsympatyczniejszy bloger, a często i zawodowy komentator, zmienia się w kiepskiego adwokata naginającego rzeczywistość na wszelkie sposoby, żeby wybronić swoich, to najbardziej charakterystyczna cecha naszych czasów.

Pani Krystyna po części tego nie dostrzega, a po części usprawiedliwia: kiedyś napisała wszak, że w Polsce walczą dwie armie i dziennikarze muszą się zapisać do jednej z nich. Otóż gdybym miał się zapisywać do armii, najpierw przestałbym być dziennikarzem.

Jest i inne nieporozumienie. Pani Grzybowska pyta: po co pozyskiwać leminga, skoro on jest taki, jak go opisałem: bezmyślnie konserwatywny, czyli przywiązany do status quo, co najlepiej zaspokaja Platforma Obywatelska. Naturalnie, wracamy do wyjściowego pytania: kto jest lemingiem. Największych głupków pozyskać się nie da. I dodajmy, ani ja, ani Robert Mazurek, ani Krystyna Grzybowska, pozyskiwać kogokolwiek nie mamy obowiązku.

Swoją uwagę kierowałem do prawicowych polityków. W polityce demokratycznej nie apelujemy tylko do tych, którzy już nam przyznali rację. Gdyby tak było, każde wybory przynosiłyby takie same wyniki. Apelujemy także do tych, którzy nam dziś racji odmawiają. Także do takich, których specjalnie nie cenimy. Chyba, że uznajemy demokratyczną politykę jedynie jako scenę służącą do wymachiwania naszymi sztandarami. Ale w takim razie wybijmy sobie z głowy myśl, że kiedykolwiek zmienimy rzeczywistość.

Naturalnie proces pozyskiwania „nie swoich” to rzecz zawsze skomplikowana, a przy polskim układzie sił, szczególnie trudna. Ale mam wrażenie, że część zwolenników prawicy dawno się już pogodziła: nigdy nie będziemy rządzić, ale możemy spokojnie narzekać i cierpieć. Nie dali nam po raz kolejny.

Autor

Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych