Kilkadziesiąt godzin poświęcił w ostatnich miesiącach każdy działacz Platformy Obywatelskiej sprawie tak zwanych związków partnerskich czyli szukaniu sposobu zaspokojenia kolejnych żądań lobbies homoseksualnego. Media poświęciły temu setki godzin. I wszyscy uznali za naturalne, że to sprawa ważna, państwowa, że jeśli (podobno) cierpi choć jedna para homoseksualna (w mediach widać dwa, trzy w kółko pokazywane przykłady) to nie można milczeć.
Zupełnie inaczej zareagowano jednak na dane pokazujące niepokojąco dużą skalę niedożywienia dzieci w Polsce. Lekceważące, a czasami brutalne, wypowiedzi Niesiołowskiego (nie jest tak źle bo szczawiu nie jedzą), Pitery (brakuje kultury jedzenia śniadań) i Szejnfelda (problem sprowadził do bydlaków, którzy przechlewają pensję) to jedna strona medalu. Drugą jest skupienie się przez wielkie media na trosce o wizerunek PO. Same dzieci, ich cierpienie, w ogóle się nie liczą. A co najważniejsze - w tym przypadku politycy obozu rządzącego w ogóle nie uważają tego za temat dla nich ważny! Adam Szejnfeld z PO mówi o tym wprost:
Czy za tych bydlaków, którzy przechlewają pensje, emerytury i renty odpowiada rząd?! Najbogatsze państwo na świecie, Stany Zjednoczone, tam jest najwyższy odsetek ludzi bezdomnych i głodujących. Co chcę przez to powiedzieć? Nie ma takiego kraju na świecie, który poradziłby sobie z biedą i patologiami rodzinnymi.
Porównajmy zatem: homoseksualiści i ich przywileje to sprawa jednoznacznie ważna, państwowa, polityczna. Głodne dzieci to sprawa do której politycy - jak dowodzą - nic nie mają.
Co nam mówi to zderzenie? Jak je rozumieć? Jak zrozumieć mechanizmy prowadzące do takich absurdów? Warto sięgnąć do niedawno wydanej, a kompletnie przemilczanej, niezwykle ważnej książki profesora Ryszarda Legutki (na zdjęciu poniżej) pt. "Triumf człowieka pospolitego".
Profesor opisuje rewolucję liberalno-demokratyczną, którą się na nas właśnie próbuje przeprowadzić. Wskazuje na całkowite upolitycznienie prywatności, intymności, życia seksualnego jaka się na naszych oczach dokonuje. A więc sfery, która wydawała się najmniej odpowiednia do działań politycznych. Legutko słusznie wskazuje cel i sens tej operacji. Chodzi o to samo o co chodziło komunistom - zniszczenie fundamentów starego świata, a do tego droga najkrótsza przez zniszczenie rodziny. W efekcie powstają całe grupy nie czujące więzi z poprzednimi pokoleniami, ich dorobkiem, zdolne tylko do wyrażania najprostszych emocji najprymitywniejszym językiem.
Za to z ochotą biorące udział w swoistych wiecach nienawiści w stosunku do tych, którzy dyktatowi tej lewicowej narracji się nie poddają. Można było to dostrzec w czasie owych "manif" organizowanych przez skrajne środowiska lewackie. Skala agresji i zwykłego chamstwa wobec innych pokazuje jak naprawdę definiują tolerancję wyznawcy tej ideologii.
Zadziwiały zresztą telewizyjne relacje z tego wydarzenia. Dziennikarze z najwyższą troską i nabożeństwem opowiadali o tym wydarzeniu. Małe grupki uczestników filmowano z bliska by stworzyć wrażenie dużej skali wydarzenia i ukryć klapę frekwencyjną. Omijano starannie wulgarne i kretyńskie hasła by nie pokazać widzom prawdziwego charakteru wydarzenia. Nie dano głosu nikomu z krytyków, choć w przypadku imprez konserwatywnych to stała praktyka.
Warto tu zacytować fragment wspomnianej książki prof. Legutki, który tak opisuje te terroryzując wszystkich wokół inne grupy:
Złudzenie w jakie popadają tropiciele i krzewiciele dotyczy ich przekonania, że są dzielną grupką walczącą z przemożną siłą. W socjalizmie walczono z międzynarodowym imperializmem, CIA, sprzymierzonymi siłami krajowej i zagranicznej reakcji, wspomaganej milionami dolarów z Waszyngtonu, Londynu i Paryża. W liberalnej demokracji też walczy się z ciemnymi siłami budowanymi przez wieki, z patriarchatem, białą supremacją, rasizmem, nacjonalizmem i innymi strasznymi rzeczami, dysponującymi milionami zwolenników i gigantyczną siecią utrwalonych przez wieki nawyków.
Dzielni wojownicy politycznej poprawności uważają się więc za Dawida zmagającego się z Goliatem, co jest urągającym prawdzie absurdem. Należą oni do głównego nurtu, tworząc jego zbrojną armię, mając za sobą prawo, państwo, potężne instytucje międzynarodowe i niedające się policzyć środki przekazu.
Złudzenie bycia dzielną mniejszością bohatersko stawiającą czoła całemu światu daje im osobliwe poczucie komfortu: są absolutnie bezpieczni, wyposażeni w najpotężniejsze instrumenty polityczne dzisiejszego świata, a jednocześnie rozkoszują się własną odwagą i przyzwoitością, które są tym większe, im większe jest ich wyobrażenie wroga.(...)
W Polsce widzimy to na każdym kroku - warto choćby wspomnieć, że owi bojownicy, w sumie co najwyżej kilka tysięcy osób, czerpią bez wstydu miliony z publicznych pieniędzy, tak polskich jak i unijnych, co na jedno podatnikowi wychodzi. Gdzie by tam nie zajrzeć, do tych wszystkich "Krytyk" i poruszeń zorganizowanych, wszędzie znajdziemy grubą kasę, przychylność mediów i władzy, sponsoring ministerstw i wielkich firm. Ale zawsze - jak podkreśla słusznie profesor Legutko - brane w przekonaniu rzucania wyzwania światu. To absurd, dziś cenę za niezależność płacą konserwatyści o czym przekonali się w ostatnich dniach John Godson, Lech Wałęsa (jednak tak!), prof. Krystyna Pawłowicz, Jarosław Gowin. Jeszcze raz oddajmy głos autorowi "Triumfu człowieka pospolitego":
W liberalnej demokracji niby wszystko wolno, lecz politycznie niepoprawne wydarzenie natychmiast wywołuje lawinową reakcję odporu: protestują intelektualiści, twarze dziennikarzy w telewizji wykrzywiają się w moralnym oburzeniu, kabareciarze chłoszczą satyrą, a zachwycona tym oburzeniem lumpeninteligencja gwiżdże, tupie i domaga się przykładnego ukarania sprawców.
Za słowo "zboczeniec" można stracić stanowisko ministra i złamać sobie karierę; za opowiedzenie się po złej stronie grozi natychmiastowa marginalizacja, bo dla odszczepieńców i faszystów litości nie ma. Prawdziwi obrońcy tolerancji nie mogą tolerować niczego nagannego, bo oznaczałoby to zdradę systemu i zaparcie się wspaniałej idei liberalnej.
Profesor tak puentuje na tym tle butę Hunwejbinów liberalno-demokratycznych:
Ich arogancja wydaje się nie mieć granic, a jednym z jej skutków jest coś w rodzaju syndromu Herostratesa. Tak jak w socjalizmie miernoty mogły sobie bezkarnie poużywać - w atmosferze krótkotrwałej glorii - na wielkich mistrzach literatury czy wielkich profesorach za politycznie nienadążanie i ogólne wstecznictwo (...) tak dzisiejsze miernoty mogą bezkarnie i w poczuciu politycznej słuszności dokopać Prusowi za antysemityzm w "Lalce", Reymontowi za podobny grzech w "Ziemi obiecanej", a Mickiewiczowi za wywołanie powstania warszawskiego, a wszystko przy ogólnej sympatii kulturalnej gawiedzi przylepionej do głównego nurtu.
Trudno się dziwić, że idący dziś wraz z nimi Donald Tusk nie ma głowy do głodnych dzieci i tych do których pomoc lekarska nie dociera na czas. Trudno żądać by skupieni na penisach i macicach lewicowcy dostrzegali ludzką biedą. Trudno wołać o elementarną przyzwoitość bo projekt w którym biorą udział ma wyższe cele - chce zmienić świat i nasze dzieci. Tak, tak, bo właśnie tak wołali ("wasze dzieci będą takie jak my") lewaccy bojówkarze do polskich obrońców życia w Berlinie.
Warto pamiętać, że te wszystkie wydarzenia ostatnich dni to element szerszej bitwy cywilizacyjnej, kulturowej, filozoficznej.
Dlatego warto czytać profesora Ryszarda Legutko. Polecam więc niniejszym serdecznie jego "Triumf człowieka pospolitego". Rzecz napisana jest o sprawach poważnych ale wciąga jak najlepsza powieść. Skrząc się przykładami, imponując odwagą i uczciwością intelektualną, nie uciekając przed twardymi ocenami buduje zasób pojęciowy pomagający zrozumieć współczesność i - w konsekwencji - stawić czoła złu. To jedna z najważniejszych pozycji ostatnich dekad.
Książkę można nabyć we współpracującej z nami księgarni internetowej XLM
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/152766-czytajmy-profesora-legutke-rozkoszuja-sie-wlasna-odwaga-choc-maja-za-soba-panstwo-potezne-instytucje-i-srodki-przekazu