Co nam mówią taśmy Klicha? UDAWANE ŚLEDZTWO. "Narzucono i przyjęto zakaz pytań o rosyjską odpowiedzialność"

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

W sensie ogólnym taśmy te przede wszystkim mówią nam, że nie ostygły jeszcze smoleńskie popioły, nie wyzbierano wszystkich szczątków ciał przedstawicieli polskiej elity z parą prezydencką na czele, nie uprzątnięto elementów tupolewa (choć rosyjscy żołnierze zdążyli go już pociąć piłami i zniszczyć łomami), a polskie władze wiedziały już, co jest ich najważniejszym celem: ocieplenie relacji z Rosją. Za wszelką cenę. Na trumnach.

Ujawnione w "Gazecie Polskiej" przez red. Anitę Gargas stenogramy taśm Edmunda Klicha, polskiego akredytowanego przy rosyjskim śledztwie,to w smoleńskim śledztwie ważny przełom. Z nagrań dokonywanych przez tego funkcjonariusza państwa polskiego wynika, że 22 kwietnia (12 dni po katastrofie) minister polski obrony wiedział czego w tym śledztwie nie chce: żadnej winy Rosjan. Jaką mamy bowiem sekwencję wydarzeń?

1. Pułkownik Mirosław Milanowski, jeden z najlepszych polskich ekspertów meteorologii, wchodzący w skład ekipy mającej badać katastrofę przedstawia dokument, że wina leży po stronie rosyjskiej, która nie zamknęła lotniska choć przepisy rosyjskie mówią wyraźnie, przy tych warunkach pogodowych, powinna to zrobić.

2. Dokument trafia na biurko ministra obrony narodowej Bogdana Klicha.

3. Minister Bogdan Klich wzywa Edmunda Klicha i mówi do niego:

– Skąd ta wiedza? – pyta Bogdan Klich. – Mianowicie, że to rosyjska. Znaczy nie zaskoczyła ta teza, ale zaskoczył fakt sformułowania na tak wczesnym etapie tej tezy, tam pan to wyboldował (pogrubił – przyp. red.) tłustym drukiem, że odpowiedzialna jest strona rosyjska.

Klich jasno stawia sprawę:

jest (to) sprawą, no, kłopotliwą. Tak bym to powiedział.

4. Edmund Klich jest zaskoczony, jakby pierwszy raz czytał ten dokument. A może tylko przestraszony reakcją ministra. W każdym razie szybko postanawia zrzucić "winę" na pułkownika Milanowskiego:

Ale ja bazowałem… Może tak: ta teza wynikła głównie z oceny sytuacji przez pana meteorologa. On to ocenił, bo on brał udział też…Ten problem meteorologa i problem przesłuchania meteorologów pan minister zna..

5. Pułkownik Mirosław Milanowski, który zadawał podczas przesłuchań świadków zbyt dociekliwie pytania, w tym czasie jest już odsunięty od czynności śledczych przez Edmunda Klicha. Stało się to już trzeciego dnia po katastrofie – na wyraźne żądanie Rosjan. Taką decyzję wymusił na polskim akredytowanym osobiście Aleksiej Morozow, zastępca szefowej MAK-u gen. Tatiany Anodiny.

 

Tyle przebiegu wydarzeń. Ale wniosków jest więcej. Widzimy oto przedstawicieli polskiego państwa postawionych przed najważniejszą próbą w ich publicznym (a może w ogóle) życiu, w sytuacji dla państwa najtrudniejszej od odzyskania wolności. Chcielibyśmy dostrzec ludzi nawet jeśli nie najsprawniejszych, to z wolą dojścia do prawdy. Ale niestety - widzimy małych, zastraszonych ludzi, którzy w imię niejasnego interesu drżą jak osiki przed Rosją. Nawet nie chcą pomyśleć, że prawda może być niewygodna.

Widać też, że to polecenie, wytyczenie kierunku udawanego śledztwa musiało przyjść z góry.

A już zupełnie szokuje, że ludzie ci nie chcą zwiększenia polskiej ekipy pracującej w Moskwie. Powód? Będzie im za ciasno w pokojach. A może to tylko wymówka? Może więcej osób to większe ryzyko dociekliwych pytań? Jednego pułkownika musieli już wyrzucić.

Trzeba jasno powiedzieć - z dwóch rozmawiających Klichów żaden nie jest dobrym bohaterem. Jeden narzuca zakaz pytań o rosyjską odpowiedzialność, drugi przyjmuje.

Dziś wiemy, że także nagrywa. Dlaczego? Dla kogo? Komu mogła być potrzeba taka wiedza? Polski kontrwywiad powinien to bezwzględnie wyjaśnić. Jeśli jeszcze istnieje i ma zdolność operowania na odcinku rosyjskim.

Po przeciwnej stronie stoi w tym czasie generał KGB i całe zaplecze służb specjalnych wielkiego i brutalnego państwa. Wynik całości - wmówienie całemu światu fałszu, upokorzenie Polaków był już tylko oczywistą konsekwencją dokonanych wcześniej wyborów. Nie można nawet powiedzieć, że rozegrali nas jak dzieci. Bo ci "nasi" nawet nie podjęli gry. W każdym razie nie po naszej, polskiej stronie.

Ale nie zrozumiemy znaczenia tych taśm i hańby jaką niosą jeżeli nie przypomnimy co działo się wtedy i później w przestrzeni publicznej. Rosyjska machina propagandowa pracowała już na całego. Rzekome cztery próby lądowania (kłamstwo - nie było żadnej), rzekome polecenie lądowania wydane przez śp. prezydenta (kłamstwo - nie wtrącał się), rzekome przechwałki, że tak lądują debeściaki (kłamstwo - odchodzili) - maszyna propagandowa KGB pracowała w najlepsze. A polskie media na czele z "Gazetą Wyborczą" i wartego zapamiętania Jana Osieckiego (medialny przyjaciel Rosjan, napisał książkę oskarżającą polskich pilotów na podstawie materiałów MAK przed opublikowaniem raportu MAK) wszystko to powielały, same dorzucając do pieca.

Mieliśmy więc z jednej strony kampanię zniesławiania, z jasno postawionym celem, z drugiej - nakaz milczenia, zakaz stawiania pytań, wyrzucanie dociekliwych śledczych.

Tak, coraz wyraźniej widać, że to co działo się po 10 kwietnia 2010 roku zasługuje na osądzenie równie ostre jak to, co robiono wcześniej, doprowadzając do śmierci 96 osób.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.