Wśród równościowców panika! Kobiet w życiu publicznym jak na lekarstwo. Rzecznik praw obywatelskich pisze nerwowy list do pełnomocnik rządu ds. równego traktowania, by ta przedstawiła jej program naprawczy. Tylko czekać na uliczne łapanki i siłowe instalowanie kobiet na politycznych krzesłach. Żałosna szarpanina feministek wyważających otwarte drzwi godna jest politowania. Polek nie trzeba siłą ciągnąć do przymusowej wolności. Polki są wolne od wieków.
Udział kobiet w parlamencie jest blisko dwukrotnie niższy niż np. w Szwecji. Podobne, negatywne tendencje charakteryzują inne organy pochodzące z wyboru: rady gmin, rady powiatów, czy sejmiki województw - kobiety stanowią około 25 proc. wszystkich radnych
- pisze Lipowicz do Kozłowskiej-Rajewicz, pytając "o planowane na 2014 działania edukacyjne i promocyjne mające na celu przeciwdziałanie zjawisku niedoreprezentowania kobiet w sferze publicznej". Jest zapewnienie, że odpowiedź już się gotuje w wielkim kotle równościowych absurdów.
Według Lipowicz, do Polek nadal nie dotarła informacja, że ich wspaniałomyślne siostry wyzwolicielki, zdobyły dla nich prawa wyborcze. Należy więc jak najszybciej ruszyć do zaściankowych domostw z kagankiem równościowej oświaty.
W szczególności ogromne znaczenie ma, w moim przekonaniu, dostarczenie potencjalnym kandydatkom niezbędnych informacji o ich prawach wyborczych. Jak pokazuje szereg badań, wiedza polskich wyborców o mechanizmach wyborów, w tym zasadach systemu wyborczego, jest bardzo niewielka. Ma to zdecydowanie negatywny wpływ na podejmowanie (przez kobiety) decyzji o starcie w wyborach oraz powoływanie komitetów wyborczych
- podkreśliła w swoim liście Lipowicz.
Rzecznik Praw Obywatelskich zapomniała chyba, że sprawę parytetów przećwiczyliśmy już w ostatnich wyborach. Mimo, że w 2011 roku kobiety po raz pierwszy miały zagwarantowane 35 proc. na listach wyborczych, a partie obsadziły nimi prawie 44 proc. wszystkich miejsc, w Sejmie stanowią niespełna 23 proc. Wygląda na to, że Polki nie dały się zwariować ideologicznej propagandzie, zagrzewającej je do histerycznego wyboru kariery za cenę życia rodzinnego. Wprawdzie prą do tego za wszelką cenę wojownicze feministki, licznie dopisując się do list wyborczych, ale nie idzie to w parze z zaufaniem wyborców. Wszytko przez fundamentalne błędy w założeniach.
Nie jesteśmy tak głupie, jak sądzą siostry spod tęczowej flagi. Polki od wieków cieszą się wolnością i same decydują jak chcą się realizować w życiu. Wielokrotnie dowiodły, że gdy znajdą w sobie pragnienie stanięcia do walki, robią to bez względu na społeczne przyzwolenie. Robiły to wieki temu, nie czekając na zapalenie sztucznie zielonego światła przez genderowe działaczki.
Ideologia gender aż kipi od nielogiczności. Przecież, skoro wszyscy jesteśmy równi, a kobiety w aspekcie kulturowym nie różnią się niczym od mężczyzn, jakie znaczenie ma to, kto zasiada w Sejmie czy innych gremiach? Trudno też pojąć jak można nazwać równością przymusowe uprzywilejowanie płci. Wystarczy być chętną kobietą, by na parytetowych sankach wjechać w sam środek struktur, które dla nieprzygotowanego merytorycznie mężczyzny pozostają zamknięte.
Być może genderowe parytety to łokcie pokrzywdzonych przez system polityczny kobiet Zachodu? Dla Polski są jednak komicznym wyważaniem dawno otwartych drzwi. Warto odkurzyć historyczne fakty. Prawa wyborcze otrzymałyśmy wcześniej niż Amerykanki, Brytyjki, Francuzki czy Szwajcarki. Wydany przez Józefa Piłsudskiego w 1918 roku dekret o ordynacji wyborczej do Sejmu Ustawodawczego stanowił, że "Wyborcą do Sejmu jest każdy obywatel Państwa bez różnicy płci" oraz że "wybieralni do Sejmu są wszyscy obywatele/obywatelki państwa, posiadający czynne prawo wyborcze". Wielka Brytania wprowadziła prawa wyborcze dla kobiet dopiero 10 lat później (w 1928 r.), Francja 26 lat potem (w 1944 r.), a Szwajcaria dopiero w 1971 roku. Nie mamy więc najmniejszych powodów do kompleksów.
Polki od wieków miały poczucie własnej wartości i kobiecej godności. Nie trzeba im było genderowych wzorców z Zachodu, by nie tylko twórczo i odpowiedzialnie wpływać na kształtowanie całych pokoleń mężczyzn, ale by w chwilach wymagających najwyższej odwagi, stawić razem z nimi czoło zagrożeniu. Zapisały się w historii najdalszych dziejów, zmieniały bieg zdarzeń i wpływały na najistotniejsze wybory ludzkości. Żeby nie sięgać zbyt daleko, wystarczy wskazać choćby ich potężną rolę, jaką odegrały w największych powstaniach narodowych: Kościuszkowskim, Listopadowym, Styczniowym.
Kto dziś pamięta Joannę Żubr, sierżanta Armii Księstwa Warszawskiego, uczestniczkę wojen napoleońskich, która walczyła w jednym szeregu z mężczyznami, choć nie brakowało jej kobiecej wrażliwości i pięknego serca, przepełnionego miłością do swojego męża Macieja? Uczestniczyła w kampanii galicyjskiej przeciw Austrii, a za swoje męstwo w czasie walki o Zamość 19 maja 1809 roku, podczas której przedostała się na czele grupy żołnierzy przez sekretną furtę w okolicach Bramy Lwowskiej i wdarła się na mury zdobywając armatę, została odznaczona przez księcia Józefa Poniatowskiego krzyżem srebrnym Virtuti Militari. Jest jedną z pierwszych kobiet na świecie, która otrzymała order za bohaterstwo w walce i pierwszą Polką, która otrzymała to najwyższe odznaczenie bojowe. Oprócz niej krzyż zdobyły w tym czasie jeszcze trzy panie.
Kto pamięta Barbarę Czarnowską, bohaterską żołnierkę Powstania Listopadowego, dwudziestoletnią szlachciankę z ziemi sochaczewskiej, która otrzymała krzyż Virtuti Militari za odwagę i waleczność jaką wykazała się w zwycięskiej bitwie pod Sierpcem prowadząc ułańską szarżę na przeważające siły rosyjskie?
Kto nosi jeszcze w pamięci Józefę Rostkowską - starszego chirurga w 10 Pułku Piechoty Liniowej Królestwa Kongresowego, która podczas opatrywania rannych na polu walki została ranna. Jej także wręczono za bohaterskie zasługi Krzyż srebrny Orderu Virtuti Militari. Została nim odznaczona również Anna Okęszyc, felczerka opatrująca rannych w czasie powstania.
O Emilii Plater zapewne wiemy więcej. Razem z Marią Prószyńską - przebrane za mężczyzn, z pistoletami i sztyletami za pazuchą - zwerbowały w miejscowości Dusiat na Litwie oddział 280 strzelców uzbrojonych w dubeltówki, 60 jeźdźców i kilkuset kosynierów. Oddział, zapisany w historii jako "hufiec hrabianki Platerówny" zajął 30 marca 1831 roku stację Dangiele, a 2 kwietnia stoczył zwycięską walkę z podjazdem rosyjskim pod Ucianą.
Nie brakowało nam bohaterskich kobiet walczących z bronią w ręku, opatrujących rannych, szpiegujących wroga, zaopatrujących wojska, organizujących fundusze na funkcjonowanie struktur podziemnych, pełniących rolę łączniczek czy podtrzymujących na duchu mężów, ojców, synów, braci. To one krzewiły narodowego ducha, one przekazywały historyczną prawdę swoim dzieciom i zajmowały się wychowaniem kolejnych pokoleń Polaków.
Udział Polek w Powstaniu Styczniowym niesamowicie opisuje w 1863 roku pułkownik armii szwajcarskiej Franz von Erlach, obserwator powstania:
Kobiety odgrywają w obecnym powstaniu tak niesłychanie ważną rolę, że za granicą nie można o tym wyrobić sobie pojęcia, jeżeli się tego naocznie nie widziało. […] Kobiety są prawdziwą duszą powstania.
W tajnych organizacjach narodowych kobiety miały własne komórki, w Warszawie nazywane „Piątkami”, we Lwowie „Klaudynkami”, a w Wilnie „Wincentynkami”. Zajmowały się służbą medyczną, zakładały i prowadziły szpitale polowe, były łączniczkami, zaopatrywały oddziały. Kobiety, które zostały w miastach, szyły w podziemnych fabryczkach bieliznę czy mundury dla powstańców i haftowały sztandary.
O tej wyjątkowej roli kobiet w dziejach Polski przypomnieli niedawno na antenie RDC historycy dr Piotr Łysakowski, Janusz Kotański i prof. Wojciech Marczyk w uroczej audycji poświęconej udziałowi kobiet w powstaniu.
Działalność, wrażliwość i wierność kobiet dodatkowo aktywizowała mężczyzn i zagrzewała do walki o wolną Polskę. Działo się tak dlatego, że zachowywały istotę swojej kobiecości. Bez względu na okoliczności, dbały o kształt polskiej rodziny, o jej wkorzenienie w historię i narodową tradycję. Do dziś dla zdecydowanej większości z nas to rodzina jest wartością, społeczną najwyższą, budząc podziw cudzoziemców.
Na próżno szukać pełniejszej i prawdziwszej koncepcji kobiety nad tę, którą niesie chrześcijaństwo, zwłaszcza katolicyzm wpisany w tradycję narodową. Można z nim oczywiście walczyć jak marksiści, ale nie potrzeba wybitnej lotności umysłu, by pojąć po co ta walka. Gender, jako odgrzewany marksistowski kotlet, doprawiony współczesnym kwasem postmodernizmu, nic lepszego kobietom nie przyniesie. Zamiast zawracać sobie głowę chorymi teoriami, zdrowiej będzie sięgnąć do najgłębszych pokładów naszej tradycji i przyjrzeć się wolności kobiety w cywilizacji łacińskiej. Żaden genderowy twór nie ma szans, by jej dorównać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/184614-nie-trzeba-nas-sztucznie-dyscyplinowac-parytetami-i-szpikowac-genderem-histeria-feministek-zbedna-polki-znaja-swoja-wartosc-i-juz-wieki-temu-zadziwialy-zachod