Nabita medialnym przekazem antypedofilska strzelba została precyzyjnie wymierzona w Kościół. Przed oddaniem strzału warto przyjrzeć się faktom

fot. PAP / EPA
fot. PAP / EPA

Od ponad tygodnia nie ma dnia oddechu od antypedofilskiej histerii, którą rozpętują media budując przekonanie, że cały Kościół jest przesiąknięty moralną deprawacją. Choć nadal nie mamy żadnych konkretnych dowodów w sprawie ks. Wojciecha Gila, wyrok na polskiego misjonarza na Dominikanie już zapadł. Nie śmiem formułować opinii na temat jego winy czy niewinności. Nie mam ku temu żadnych przesłanek. Zastawia mnie jednak kilka podstawowych kwestii. Dlaczego sprawa wypłynęła w czasie, gdy jest w Polsce? Dlaczego rzekome niezbite dowody znaleziono w jego mieszkaniu podczas jego kilkutygodniowej nieobecności? Dlaczego dominikańskie władze nie zaczekały na jego powrót, choć wiedziały, że ma zabukowany bilet powrotny i lada moment przekroczy granice kraju? Pytań w tej sprawie jest wiele. Warto wysłuchać wersji ks. Gila, a potem zaczekać na rozstrzygnięcia organów ścigania. Bez względu na to, jak potoczy się proces dochodzeniowy i jaki będzie wyrok, pewne jest jedno. Ks. Gil jest już społecznym trupem. Nie pierwszym i pewnie niestety nie ostatnim.

 

Żeby było jasne: pedofilia jest potworną zbrodnią, z którą należy walczyć, a tych, którzy się jej dopuszczają surowo karać. Jeśli są to księża, należy ich wydalać ze stanu kapłańskiego. Ważne jednak, żęby rzetelnie wskazywać winnych, czekając cierpliwie na wyniki działań śledczych i nie popadać w zbiorą histerię, w wyniku której ograniczymy problem do duchowieństwa. Kierunek, w którym idziemy zaczyna przypominać wylewanie dziecka z kąpielą. Kościół może się stać kozłem ofiarnym na antypedofilskim ołtarzu oczyszczeń, a prawdziwa pedofilia nadać będzie kwitnąć poza nim.

Chłodne spojrzenie na sprawę pokazuje jasno, że nagonka stała się bronią antyklerykałów i lobbystów do walki z Kościołem. Widać to doskonale na przykładzie USA i krajów Europy Zachodniej, gdzie przeszła już zbliżająca się do Polski kulminacyjna fala tego procesu. Proponuję przyjrzeć się liczbom i konkretnym przypadkom, które opisałam w tekście "Fakty w cieniu oskarżeń", opublikowanym w najnowszym numerze tygodnika wSieci.

W USA, gdzie oskarżeń pedofilskich rzucanych w stronę Kościoła było chyba najwięcej, odnotowano 39 milionów przypadków molestowania seksualnego dzieci. Aż 60 proc. tych zdarzeń miało miejsce w rodzinach, gdzie dzieci były ofiarami ojców, ojczymów czy wujków. Czy ktoś o tym mówi głośno? Czy ktoś pokazuje, że to skutek promowanej przez media rewolucji seksualnej czy wolnego dostępu do pornografii? Media wolą się skupiać na Kościele, który piętnuje seksualną rozwiązłość. Jak więc wygląda problem pedofilii w kościele amerykańskim? Dysponujemy tu bardzo precyzyjnymi liczbami przedstawionymi w raporcie sporządzonym przez niezależny ośrodek John Jay College of Criminal Justice na zlecenie Konferencji Episkopatu USA. Dowodzi on, że w l. 1950-2002, gdy na terenie USA pracowało 109 tysięcy kapłanów, o nadużycia seksualne nieletnich oskarżono 4392 księży. Prawomocnymi wyrokami skazano ok. 100. W 78 przypadkach oskarżenia dotyczyły uwodzenia osób już poza wiekiem określanym jako dziecięcy. Choć w tym samym czasie za winnych nadużyć seksualnych zostało aż 6 tysięcy nauczycieli gimnastyki i trenerów drużyn, media skupiają się na kilkudziesięciu przypadkach duchownych, wmawiając opinii publicznej, że to księża są największym zagrożeniem dla dzieci. Za każdym razem pojawia się też kwestia odpowiedzialności zbiorowej Kościoła. Gdy mamy do czynienia z pedofilią świeckich - nauczycieli, wychowawców, policjantów czy pielęgniarzy - nikt nie pociąga do odpowiedzialności całych instytucji. Tam obowiązuje prawo pojedynczego przypadku. Zdumiewające.

Amerykański raport badający gruntownie przypadki z ponad pięćdziesięciu lat podaje czarno na białym, że liczba stwierdzonych aktów pedofilii wśród amerykańskich duchownych to zaledwie 2 procent wszystkich kapłanów w USA. Widać też istotny spadek tego typu zachowań. W 2009 r. odnotowano tylko 6 przypadków w obrębie 65-milionowej populacji wiernych Kościoła amerykańskiego.

Więcej danych przytoczyłam w tygodniku. Zainteresowanym pogłębieniem tematu polecam książkę "Chrześcijanin na rozdrożu" ks. Roberta Skrzypczaka.

Warto przy okazzji nadmienić, że problem pedofilii nie jest specjalnością katolików, a już na pewno nie katolickich duchownych, co próbuje się nam wmówić, wskazując jako przyczynę obowiązek życia w celibacie. Kwestia budowania prostego związku pomiędzy celibatem a pedofilią odbiła się szerokim echem także w kręgach naukowych. Niemiecki psychiatra Manfred Lütz radykalnie skrytykował taki kierunek myślowy, podkreślając że z naukowego punktu widzenia nie ma on żadnych podstaw.

Abstynencja seksualna nie skłania do żadnych nadużyć. Możliwość, że ksiądz popełni nadużycia jest o 36 razy mniejsza, niż w przypadku ojca rodziny.

Potwierdza to raport Jenkinsa, który dowodzi, że obecność pedofilów jest o wiele wyższa wśród pastorów protestanckich niż wśród duchownych katolickich. Naukowiec wykazuje, że był okres, w którym anglikańskie diecezje otrzymywały po 70 nadużyć seksualnych tygodniowo, a ich towarzystwo ubezpieczeniowe musiało pokrywać koszty odszkodowań aż 39 razy w roku.

Gołym okiem widać, że celem antyklerykalnej kampanii jest odebranie Kościołowi prawa do zabierania głosu w sprawach związanych moralnością czy zajmowania stanowiska w kwestii aborcji, in vitro, eutanazji, antykoncepcji i wstrzemięźliwości seksualnej. Celem jest zohydzenie instytucji, odebranie jej wiarygodności i zaufania wiernych. Przy tak wzmożonej nagonce, która trwać będzie zapewne przez kolejne miesiące czy lata, wielu rodziców uda się w końcu złamać podrzucanym nieustannie pytaniem: czy twoje dziecko jest bezpieczne na katechezie, zbiórce ministranckiej, oazie czy próbie chóru? Kto się oprze wdrukowywanemu codziennie schematowi skojarzeniowemu "ksiądz=pedofil".

W zrozumieniu metodologii antyklerykalnych działań może pomóc poniższy cytat:

Każdego dnia wychodzą na światło dzienne przypadki nadużyć seksualnych, których dopuszczają się członkowie kleru katolickiego. Niestety, nie można już mówić o pojedynczych przypadkach, lecz raczej o zbiorowej zapaści moralnej. Wielu kapłanów i zakonników przyznało się do winy. Bez wątpienia owe tysiące przypadków odkrytych przez wymiar sprawiedliwości stanowią zaledwie wycinek prawdziwych liczb, wziąwszy po uwagę, że hierarchia kościelna zdołała ukryć i zatuszować wielu zwyrodnialców.


Skąd pochodzi? Komentarze takiej treści słyszymy w medialnym przekazie codziennie. Autorem powyższego cytatu jest jednak sam szef propagandy III Rzeszy Joseph Goebbels, który wygłosił swoje płomienne przemówienie w 1937 roku.

Rzucenie oskarżenia jest rzeczą najprostszą. W obecnym stanie prawnym nie trzeba nawet potwierdzenia osoby rzekomo pokrzywdzonej, by wszcząć dochodzenie. Dochodzi dzięki temu do kuriozalnych sytuacji, w której ani ofiara, ani jej najbliżsi, a sam oskarżony nie potwierdzają prawdziwości oskarżenia, a postępowanie się toczy. W przypadku księży zostają oni najczęściej natychmiast odsunięci od pełnienia obowiązków duszpasterskich, a media nie czekając na wynik dochodzenia, rozszarpują ich na oczach czytelników. Medialna panika sprzyja też robieniu na procederze gigantycznego biznesu. Widać to doskonale na przykładzie Stanów Zjednoczonych, gdzie na fali ścigania pedofilii wypłynęło wiele kancelarii prawnych. Przekaz jest prosty - albo zapłacicie wygórowane odszkodowanie, albo zrobimy medialną jatkę. Wiele diecezji czy zakonów na świecie godziło się na płacenie odszkodowań, aby ratować dobre imię Kościoła, uchronić wiernych przed kolejną falą medialnej nagonki oraz ochronić niewinnych kapłanów przez oszczerczymi procesami. Oczywiście w tym samym czasie przeprowadzano własne wewnętrzne procesy, mające ustalić prawdziwość zarzutów. Choć wiemy już z raportów, jak sprawa przedstawia się w liczbach, proceder ma swoje druzgocące odbicie w finansach Kościoła. Wiele diecezji amerykańskich stanęło z tego powodu na granicy bankructwa i musiało wyprzedawać swoje majątki. Pieniądze nie trafiały w całości do ofiar. Kancelarie prawne odkryły tu żyłę złota. Zachęcały klientów do składania pozwów, w których oskarżano księży o molestowanie mające rzekomo miejsce kilkadziesiąt lat wcześniej. Prawnicy obiecywali wygranie spraw, ale w zamian inkasowali połowę kwoty odszkodowania.

Sprawa przenosi się teraz na grunt Polski. Politycy ruchu Palikota i ateistyczne instytucje już zapowiadają otwarty atak. Sformułowano też uruchomienie programu ściągania odszkodowań. Ilu niewinnych księży padnie ich łupem? Przykładów na zniszczenie życia niewinnych kapłanów jest niestety bardzo wiele. Niektórzy kapłani nie wytrzymywali ciągłej nagonki i presji procesowej. Jeden z włoskich proboszczów, ks. Giorgio Govoni, został oskarżony przez pracownika socjalnego o prowadzenie grupy pedofilsko-satanistycznej. Informację tę potwierdziło trzynaścioro dzieci, które miały być ofiarami księdza. Jak twierdził oskarżyciel, wykorzystywanie seksualne miało miejsce na cmentarzu, gdzie dochodziło nawet do przypadków śmiertelnych. Choć nie znaleziono żadnych ciał, proboszczowi postawiono zarzuty, żądając 14 lat pozbawienia wolności. Zeznania były tak obciążające, że nie słuchano wyjaśnień księdza. W 2000 r. w wyniku zawału serca zmarł w gabinecie swojego prawnika. Dopiero w rok po jego śmierci, postępowanie apelacyjne wykazało, że żadna grupa pedofilsko-satanistyczna nigdy nie istniała, a zeznania dzieci były konfabulacją inspirowaną przez pracownika socjalnego.

Zainteresowanych tym złożonym problemem zachęcam do lektury mojego tekstu w tygodniku wSieci. Zanim damy się ponieść medialnej histerii, warto poznać fakty.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Komentarze

Liczba komentarzy: 2