Finansowanie in vitro to skandaliczny transfer środków publicznych do prywatnych klinik. Dla CZD pieniędzy nie było

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP / R. Guz
fot. PAP / R. Guz

W świadomości zbiorowej zamachy na życie tracą stopniowo charakter "przestępstwa" i w paradoksalny sposób zyskują status "prawa"

- pisał Jan Paweł II w encyklice Evangelium vitae. W 34 rocznicę inauguracji jego pontyfikatu premier demokratycznego kraju, pomijając parlament, wprowadza finansowanie in vitro z budżetu państwa.

W chwili, gdy Centrum Zdrowia Dziecka odsyła pacjentów i w pocie czoła szuka 200 mln zł, które pomogą uratować placówkę, gdy tysiące pielęgniarek rozbija białe miasteczko w proteście wobec niedofinansowania ich pracy, gdy szpitale są niewydolne i prywatyzowane ze szkodą dla pacjentów, gdy lekarze rozważają w akcie bezsilności odejście od łóżek chorych, Donald Tusk postanawia wydać 250 mln złotych na finansowanie in vitro. Uzasadnia to jak zwykle (przy ACTA, przy Konwencji ws. Przemocy wobec Kobiet, przy podwyższeniu wieku emerytalnego) swoim uległym tchórzostwem wobec UE. Co ciekawe, finansowanie in vitro wprowadza nie - jak wcześniej zapowiadał - na mocy rozporządzenia, lecz przemyca je w ministerialnym programie zdrowotnym. Paradoksalnie, w programie tym nie znalazło się miejsce dla prawdziwej metody leczenia niepłodności, jaką jest naprotechnologia. Wszystkie środki przeznaczono na sztuczną produkcję ludzkiego życia na szkle.

CZYTAJ WIĘCEJ: Tonący in vitro się chwyta. Tusk sięga po sprawdzone metody. Czy in vitro powstrzyma wielką wodę zalewającą rząd?

Oglądając konferencję prasową premiera można było odnieść wrażenie, że nie ma pojęcia o czym mówi. W bełkotliwym wywodzie mylili mu się dawcy z biorcami, a swoją niewiedzę próbował przykryć techniczną terminologią, jak implementacja i optymalizacja. "Bezpieczeństwem zarodków" określił ich mrożenie. Stwierdził też, że kwestia zabiegów in vitro musi zostać opisana jak procedura medyczna, ponieważ obecnie nie jest opisana prawnie:

W programie zastrzeglibyśmy finansowanie zabiegów wyłącznie w sytuacji, gdy byłaby gwarancja bezpieczeństwa także dla zarodka.

Aż trudno posądzać Donalda Tuska o tak daleko posuniętą niewiedzę. Cała dyskusja toczy się przecież wokół tego, że procedura in vitro nie tylko nie gwarantuje bezpieczeństwa zarodkom, ale zakłada ich śmierć.

W programie in vitro występują dwie płaszczyzny: płaszczyzna walki o życie i płaszczyzna śmierci. Chcąc doprowadzić do skutecznego programu in vitro, trzeba powołać do życia kilka lub kilkanaście istnień ludzkich, z których część, na skutek naszego działania, będzie musiała umrzeć. Definicja życia jest jedna. Nauka o embriologii człowieka mówi wyraźnie: życie zaczyna się z chwilą połączenia komórki jajowej z plemnikiem. Nie ma innej definicji

– mówi dr Tadeusz Wasilewski, który przez 15 lat pracował w programie in vitro, kierując jednym z największych ośrodków w Polsce. Kilka lat temu oddał się wyłącznie naprotechnolgii, zgodnie z przekonaniem, że jako lekarz nie może działać na szkodę swojego pacjenta.

Najbardziej negatywne aspekty metody in vitro sprowadzają się do czterech kwestii:

1. Eugenika - dopuszczenie do życia lepszych zarodków, a zabicie gorszych. Wybranie spośród 6-8 powołanych do życia, dwóch najlepszych pod względem tempa rozwoju i liczby.

2. Kriokonserwacja, której poddane zostają niewykorzystane zarodki. Procedura zakłada, że gdy matka chce z nich skorzystać, wystarczy je odmrozić i w odpowiedniej fazie cyklu umieścić w jamie macicy. Dr Wasilewski twierdzi, że skuteczność jest dużo mniejsza niż w przypadku procedury „świeżej”.

Znam ośrodki, które przez kilkanaście lat nie mogą się pochwalić, że otrzymały telefon zwrotny o dodatnim teście ciążowym po transferze mrożonych zarodków.

3. Diagnostyka przedimplantacyjna, polegająca na sprawdzeniu stanu zdrowia zarodka przed jego podaniem. Nie ma chyba najmniejszych wątpliwości gdzie trafia chory zarodek, mający np. zespół Downa.

4. Embrioredukcja - najbardziej przerażający element. Zdarza się, że w celu zwiększenia prawdopodobieństwa zaistnienia ciąży, podaje się do jamy macicy kilka zarodków. Można założyć, że wszystkie, np. cztery, zagnieździły się i dobrze się rozwijają. Lekarz zdaje sobie sprawę, że prawdopodobieństwo donoszenia ciąży czworaczej do terminu porodu jest nikłe. Istnieje zagrożenie, że ciąża może się zakończyć poronieniem. Zdecydowanie bezpieczniejsza jest ciąża bliźniacza. Zagrożenie eliminuje się więc za pomocą tzw. embrioredukcji, czyli zabicia dwóch płodów w jamie macicy i pozostawienia tylko dwóch pęcherzyków ciążowych. Dr Wasilewski wyjaśnia, że metody embrioredukcji opisane są dokładnie w literaturze medycznej. Nie mówi się o tym głośno, bo to niechlubna karta medycyny. Sposób przeprowadzania embrioredukcji jest przerażający. Do pęcherzyka ciążowego podaje się roztwór hipertoniczny po którym dziecko ginie, ulega wchłonięciu, martwicy.

 

Nie dowiemy się tego wszystkiego z folderów reklamowych klinik, ani z artykułów sponsorowanych w kolorowych pismach. (Wszyscy zapłacimy jednak za to ze swoich podatków). Nie przeczytamy tam też historii małżeństw, które mamione obietnicami lekarzy, sprzedały cały majątek, by ziścić wreszcie pragnienie posiadania dziecka.

Skuteczność metody in vitro, przy odpowiednio dużej liczbie zarodków, których część tak czy inaczej ulegnie późniejszemu zniszczeniu, to ok. 25 proc. Dr Wasilewski przekonuje, że cierpliwe i wnikliwe leczenie naprotechnologiczne, uważne obserwowanie cyklu i kompleksowa kontrola całego organizmu obu małżonków, pozwala na osiągnięcie w ciągu 2 lat, 65-procentowej szansy na odzyskanie płodności. Wszystko odbywa się przy całkowitym poszanowaniu życia i nie budzi żadnych kontrowersji bioetycznych. Dodatkowo, przy całościowej diagnostyce organizmu, udaje się często wykryć choroby, które przebiegały dotąd bezobjawowo. Wiele kobiet podkreśla, że mimo iż nie zdołały jeszcze zajść w ciążę, po kilku miesiącach leczenia czują się znacznie lepiej, ponieważ zaczęły prowadzić zdrowszy tryb życia, a gruntowne badania wykryły najdrobniejsze nieprawidłowości.

Koszty leczenia naprotoechnologicznego są kilkanaście razy mniejsze niż koszty procedury in vitro. Samo podejście do zabiegu to wydatek rzędu 7-15 tysięcy zł. W ciągu dwóch lat takich podejść przewiduje się cztery. Kwota ok. 40 tys. zł to nie obejmuje jednak kosztów diagnostycznych, które generują sumę kolejnych tysięcy.

CZYTAJ WIĘCEJ: Populizm, lobbing czy polityczne gwiazdorstwo? Co stoi za decyzją władz Częstochowy o dofinansowaniu in vitro?

 

In vitro to potężny biotechnologiczny biznes. Inkubatory, mikroskopy, narzędzia, płytki grzewcze - cała masa specjalistycznego sprzętu obsługuje koło zamachowe "szklanego" interesu. Jeszcze kilka lat temu nowe kliniki powstawały jak grzyby po deszczu. Nie mogą pozwolić, by kryzys gospodarczy doprowadził je do zapaści. Lobbing zakrojono więc na skalę masową. Wmówiono nam, że to ostatnia szansa dla zrozpaczonych małżeństw, pragnących dziecka. Ktokolwiek sprzeciwia się niesieniu im pomocy ze wspólnej kasy państwa nazywany jest bezdusznym egoistą. Lobbing poszedł jak widać jeszcze dalej. Sprytnie wymyślona wolta lewicowego prezydenta Częstochowy Krzysztofa Matyjaszczyka, który głosami radnych wprowadził finansowanie in vitro z kasy miasta, przyspieszyła działania premiera. Za obiema decyzjami stoją ci sami doradcy: były minister zdrowia w rządzie Leszka Milera dr Marek Balicki i Stowarzyszenie "Nasz Bocian". Widać komuś bardzo zależało na stworzeniu systemu, w którym pieniądze publiczne nie tylko zostają przekazane w ręce prywatnych klinik, ale przyczyniają się do pozyskania pacjentów, mających pozostawić w klinikach po kilkadziesiąt tysięcy złotych. Wszystko odbywa się niby w świetle prawa, które wprowadziła samowładnie wąska grupka zainteresowanych. Dlaczego jednak, w tym kolejnym skoku na kasę, mają brać udział wszyscy podatnicy? Czas na kolejny protest i podpisywanie kolejnych list przeciw polityce rządu.

P.S.

Pragnienie rodzicielstwa jest pewnie jednym z najpiękniejszych pragnień ludzkich. Niemożność jego zrealizowania niesie ze sobą ogromne cierpienie. Człowieka pogrążonego w bólu łatwo wbić w stan egoistycznej chęci posiadania za wszelką cenę. Wystarczyłoby jednak na sprawę spojrzeć nieco głębiej, by zrozumieć, że to pragnienie miłości można zrealizować na zupełnie innej drodze. Być matką to coś znacznie więcej, niż mieć dziecko. Domy dziecka wciąż są przepełnione.

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych