"Polskość to nienormalność", czyli ostatnie szlify edukacyjnej strategii Tuska, wyzwalające Polaków z "teatru niespełnionych marzeń"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/R. Pietruszka
Fot. PAP/R. Pietruszka

Nauka historii to dla polskiego rządu absolutny przeżytek. Jest nieefektywna i trąci złym duchem przeszłości. Nadszedł czas wprowadzenia nowoczesnych „lekcji historii i społeczeństwa”, dzięki którym Polacy zaczną patrzeć szerzej, widzieć więcej i rozumieć bardziej. Tak przynajmniej twierdzi rząd Donalda Tuska, a kto jak kto, ale on doskonale wie dokąd zmierza. Przyznać trzeba, że konsekwencja i bezwzględna determinacja zdobycia założonego celu to jego mocne strony. Powiązanie przyczyny ze skutkiem powinno więc otrzeźwić wszystkich, którzy żywili jeszcze choć cień nadziei, że postawa premiera w sprawie reformy edukacyjnej ulegnie zmianie.

Przypomnijmy więc raz jeszcze wiekopomną refleksję, jaką Donald Tusk podzielił się z czytelnikami „Znaku” w 1987 roku.

Polskość jako zadany temat... Wydawałoby się: tylko usiąść i pisać. A tu pustka, tylko gdzieś w oddali przetaczają się husarie i ułani, powstańcy i marszałkowie, majaczą Dzikie Pola i Jasna Góra, dziejowe misje, polskie miesiące, zwycięstwa klęski. Zwycięstwa?

Jak wyzwolić się z tych stereotypów, które towarzyszą nam niemal od urodzenia, wzmacniane literaturą, historią, powszechnymi resentymentami? Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło-ponuro-śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych rojeń? Polskość to nienormalność – takie skojarzenie narzuca mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu. Polskość wywołuje u mnie niezmiennie odruch buntu: historia, geografia, pech dziejowy i Bóg wie co jeszcze wrzuciły na moje barki brzemię, którego nie mam specjalnej ochoty dźwigać, a zrzucić nie potrafię…

Tak oto spowity kajdanami polskości, zbuntowany wobec historii własnego narodu, pogrążony w kompleksie własnej „nienormalności” Donald Tusk cierpiał przez ponad dwadzieścia lat. W chwili, gdy spłodził tę wyjątkowo ważną z dzisiejszej perspektywy refleksję, był wykształconym trzydziestolatkiem. Ba, był nawet absolwentem historii, mającym w swoim dorobku pracę magisterską, dotyczącą kształtowania się legendy Józefa Piłsudskiego w przedwojennych czasopismach. Tak podaje w biogramach. Jak było w rzeczywistości do końca nie wiadomo, bo Uniwersytet Gdański blokuje dostęp do wybitnego dzieła swojego absolwenta.

Po ponad dwóch dekadach noszenia na barkach tego nieznośnego brzemienia polskości, Donald Tusk, zagrabiwszy za pomocą lisiego sprytu, pozycję główno-dowodzącego-nad-i-pod, postanowił zrzucił wreszcie ciężar, który tak go upokarzał przez lata. Co więcej, postanowił rozprawić się z nawiązką, spalić jak pudło niechcianych zdjęć

ten wzniosło-ponuro-śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych rojeń,

przekazywany z pokolenia na pokolenie przez zarazę polskiej edukacji. Konsekwentny i stanowczy powierzył tę przyjemność równie konsekwentnej minister Hall. W ideę wpisała się także ochoczo, może nieco cicha i nieśmiała, ale nad wyraz oddana minister Szumilas. Dobrana pod kolor grupa ekspertów, wyjątkowo sprawnie zatwierdzała kolejne etapy rozprawiania się z tym bolesnym dla premiera „niechcianym tematem” polskości. Czyszczą do samego końca, jak w psychoterapii. Byle pozbyć się tego wstrętnego poczucia „nienormalności”.  A że nienormalność to wielka, premier wie doskonale. Co rusz przypominają mu o tym protestujący obrońcy polskiej szkoły, gotowi się zagłodzić w imię zachowania pamięci o „husarii i ułanach, powstańcach i marszałkach, Dzikich Pól i Jasnej Góry”…

Słuchać ich premier nie zamierza. Woli patrzeć w przyszłość. Co widzi? Poza stołkiem w Brukseli niewiele pewnie.

W przyszłość patrzą też i inni. Jarosław Kaczyński mówił dziś o niej na przykład podczas sejmowej debaty na temat referendum emerytalnego:

80 proc. bogactwa społecznego najwyżej rozwiniętych narodów to jest to, co znajduje się w głowach obywateli. Jeżeli będziemy mieli taki stan oświaty, jaki jest obecnie, to szanse na wzrost gospodarczy będą bardzo niewielkie. To jest dostarczenie ludzi do niskopłatnych prac na Zachód, do bogatszych od nas państw

- przestrzegał.

Przyczynę publicznego głoszenia takich bredni przez prezesa Donald Tusk zna Doskonale. Wiadomo przecież, że Piłsudski szkodzi. Tym bardziej więc brnie w swoim dążeniu do normalności, którą dać może jedynie odcięcie się od tych martyrologicznych rojeń. Wolność jest w cenie przecież, co z tego że rozumiana z perspektywy karuzeli w szynszylej klatce. Byle było wygodnie, syto i estetycznie. Byle było przyjemnie i bez tych wielkich słów, które wystarczająco uwierały premier już 25 lat temu.

Tam, gdzie inni mówią człowiek, ja mówię Polak; gdzie inni mówią kultura, cywilizacja i pieniądz, ja krzyczę; Bóg, Honor i Ojczyzna (wszystko koniecznie dużą literą); kiedy inni budują, kochają się i umierają, my walczymy, powstajemy i giniemy. I tylko w krótkich chwilach przerwy rozważamy nasz narodowy etos odrobinę krytyczniej, czytamy Brzozowskiego i Gombrowicza, stajemy się normalniejsi

- wyznawał w swojej obywatelskiej spowiedzi na łamach „Znaku”.

Z codzienną konsekwencją jednak odcinał się od wpajanych mu w serce zasad. Dziś, kiedy ma już demiurgiczny wpływ na rzeczywistość, chce oszczędzić narodowego balastu kolejnym pokoleniom. Nie będzie wkładał im na barki sienkiewiczowskich bredni, nie będzie mamił ich Mickiewiczem, legionami i Piłsudskim. Nie chce, by musieli się dręczyć rozbiorami i powstańczym Baczyńskim. Żyć trzeba, w przyszłość patrzeć, cieszyć się codziennością. Oto kierunek sukcesu. A że słuszny, wystarczy spojrzeć na osiągnięcia najbliższej rodziny premiera, wychowanej zgodnie z jego wydestylowaną recepturą. Sukces Kasi Tusk mówi sam za siebie. Wystarczy zajrzeć na jej blog. Od razu życie staje się prostsze. Rysuje się z niego także wyraźny model edukacyjny, o czym świadczy niemal każdy, a szczególnie ostatni jej wpis:

Nie zawsze byłam molem książkowym. Powiem więcej, do czasu "Kamieni na szaniec", przeczytanych w czwartej klasie szkoły podstawowej, nie lubiłam czytać. Przebrnięcie przez "Janka muzykanta" było traumatycznym przeżyciem (chociaż pewnie pouczającym, ale nie skłaniającym do dalszych odkryć literackich), a "Krzyżacy" ułatwiali zasypianie szybciej niż szklanka ciepłego mleka. Całe szczęście, zaraz po wzruszającej książce Aleksandra Kamińskiego, mama zmusiła mnie do przeczytania Harry'ego Pottera, co przekonało mnie, że "gruba książka nie znaczy nudna książka".

Można więc kwestionować przepis premiera Tuska na sukces? Po co komu traumatyczna przygoda z Sienkiewiczem, skoro „Harry Potter” świetnie otwiera horyzonty i doskonale buduje światopogląd? Trochę więcej ufności dla premiera, Rodacy!

 

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych