Wałęsa. Człowiek z nadziei i brązu. "To jeden z najsłabszych filmów Andrzeja Wajdy". Recenzja wNas.pl

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe

„Wałęsa. Człowiek z nadziei” to jeden z najsłabszych filmów Andrzeja Wajdy. Gdyby nie fenomenalna rola Roberta Więckiewicza, sprawny montaż, kapitalnie dobrana muzyka i przebłyski dobrego pióra  Janusza Głowackiego, film byłby jedynie wart szybkiego zapomnienia. Niestety ten film ugruntuje pomnikowy wizerunek Wałęsy.

Oglądając filmową laurkę Lecha Wałęsy, jaką wystawił mu Andrzej Wajda trzeba zapomnieć wszystko co o przywódcy „Solidarności” napisali historycy Sławomir Cenckiewicz, Piotr Gontarczyk i Paweł Zyzak. Mimo, że twórcy paradoksalnie znaleźli się pod wpływem ich pracy i pokazali podpisanie przez Wałęsę „esbeckich papierów” (nie do pomyślenia byłoby to w filmie o Wałęsie stworzonym w latach 90-tych) to wydaje się, że zdecydowali się na taki krok wyłącznie by usprawiedliwić Lecha Wałęsę i potępić jego dzisiejszych wrogów. Niestety im się to udało.


Nie zamierzam wytykać w tym tekście wszystkich historycznych przeinaczeń, które z prawdopodobnie pobudek politycznych celowo popełnili twórcy filmu ( uwypuklenie roli Henryki Krzywonos i marginalizacja Anny Walentynowicz w sierpniowym strajku, usprawiedliwianie i dosyć bezczelne trywializowanie współpracy Wałęsy z SB, czy brak pokazania zakulisowych negocjacji Lecha Wałęsy z komunistami w Magdalence etc.) Odsyłam zainteresowanych do tekstów dr. hab. Sławomira Cenckiewicza, który na czynniki pierwsze rozebrał scenariusz Janusza Głowackiego. Skupię się za tym wyłącznie na filmowej stronie obrazu Andrzeja Wajdy, który wbrew moim oczekiwaniom okazał się filmem, pisząc bardzo delikatnie, średnio udanym.

Przez lata niepoprawni politycznie ( ikonografia wybranych postaci w III RP zmusza do takich określeń) krytycy filmowi zauważali, że Andrzej Wajda jest cieniem samego siebie z przeszłości. Twórca arcydzieł „Ziemia obiecana” i „Dantona” od czasu „Pana Tadeusza” dowodzi, że rację ma Quentin Tarantino, który obiecuje, że po swoim 10 filmie skończy karierę reżyserską, bowiem „z wiekiem reżyserzy stają się coraz gorsi”. „Wałęsa. Człowiek z nadziei” dowodzi tej tezy w stu procentach. Najwybitniejszy obok Romana Polańskiego polski reżyser postanowił zrobić filmowy plakat, z którego momentami objawia się jego dawna wielkość. Tych momentów jest niestety tak mało, że zapominamy kto jest twórcą oglądanego filmu. Jest to o tyle smutne, że Wajda z Głowackim, który podkreślał, że filmowcy najprawdopodobniej mocno zmienili jego scenariusz, inicjują pewne tematy, które same proszę się o odpowiednie rozwinięcie. Nie chodzi już o wejście w psychikę przestraszonego robotnika, który w latach 70-tych zaczyna donosić na kolegów i potem sprytnie zrywa się ze smyczy SB ( bliska mi jest teza, że Wałęsa odniósł sukces właśnie z powodu przechytrzenia komunistów, którzy byli pewni, że mają swojego agenta w Stoczni i szli przez to na liczne ustępstwa), ani jego perypetii rodzinnych (odsyłam do pracy Zyzaka). Nie przez przypadek przecież skłócona dziś z mężem Danuta Wałęsa mówi, iż Agnieszka Grochowski, mimo świetnej kreacji aktorskiej, jest daleka od jej prawdziwego wizerunku. Zaskakujący jest brak rozmachu filmu Wajdy. Nawet w najlepszych scenach stoczniowego strajku, które momentami powodują ten sam dreszcz emocji jaki czuć było podczas seansu „Człowieka z żelaza” 30 lat wcześniej, film Wajdy jest kameralny. Wytknął to krytyk filmowy Krzysztof Kłopotowski, który jest znany z częstej obrony reżysera.

Filmowi w ogóle brakuje rozmachu. Czyżby zabrakło energii staremu reżyserowi, albo wyobraźni scenarzyście, lub pieniędzy na realizację? A może to skutek przyjęcia koncepcji „lęku przed upiorami nacjonalizmu”, podsuniętej Wajdzie przez politruka, raczej Adama Michnika, niż konsultanta prof. Andrzeja Friszke.


pyta Kłopotowski. Podejrzewam, że Wajda chciał skupić się na tym czego nie znamy z powtarzanych do znudzenia dokumentalnych zdjęć. Na marginesie trzeba zaznaczyć błyskotliwe wmontowanie w film ujęć z „Człowieka z żelaza” oraz archiwalnych materiałów, które sprytnie kreślą atmosferę karnawału „Solidarności”. Niestety brak rozmachu, o którym pisze Kłopotowski nie pozwala do końca poczuć klimatu tych niezwykłych dni, momentami drażniąc „telewizyjną skromnością”. Możliwe, że Wajda zrobił to celowo. Jeżeli jednak intencją reżysera było pokazanie tego, co działo się za parawanem butnej i aroganckiej twarzy robotnika walczącego z komunizmem, to logicznym krokiem było pójście w stronę jak najmocniejszego uwypuklenia cech trudnego charakteru Wałęsy. Wydaje się, że w tym tkwi największy błąd tego filmu. Nie wiem na ile Wajda zmienił scenariusz Głowackiego, ale momentami widać, że pisarz chciał pokazać Lecha Wałęsę od innej strony niż jego żenujący apologeci. Wajda woli jednak osobowość Wałęsy podsumować banałami wypowiadanymi z ust tłumacza Oriany Fallaci o „paradoksach” osobowości Lecha. Mając pod ręka takiego aktora jak Więckiewicz większość reżyserów uległaby pokusie obnażenia bohatera ich filmu.

Nie mam ochoty powtarzać licznych słów zachwytu nad rolą Roberta Więckiewicza. Napiszę więc tylko tyle, że jest ona doskonała. Śmiem twierdzić, że Robert Więckiewicz zasłużył na Oscara, i gdyby Wajda zrobił film na miarę swoich dzieł z lat 70 tych i 80-tych, to Więckiewicz mógłby pójść drogą Roberto Benigniego, który pokonał amerykańskich aktorów grając po włosku. Mimo braków scenariuszowych i rezygnacji z opowiedzenia o kulisach gry z komunistami, gdzie moglibyśmy w uczciwym filmie poznać osobowość Wałęsy, Więckiewicz jednym spojrzeniem, grymasem twarzy potrafi wyrazić całą paletę emocji, jakie targają jego bohaterem. Jest to rola pełna i bez wątpienia najciekawszy obecnie obok Marcina Dorocińskiego polski aktor przejdzie do historii naszej kinematografii. Czy jednocześnie nie zostanie zaszufladkowany? Możliwe. Jednak oglądając jego występ, który przyćmił nawet prawdziwego Wałęsę, który pojawia się na koniec filmu, jeszcze mocniej żałowałem, że ma on miejsce w filmie tak tekturowym.

Lubię oglądać filmy na pokazach z „widzami z ulicy”, a nie krytykami filmowymi. Widać jak film zostanie odebrany przez masy, na które przecież najmocniej liczą filmowcy. Na pokazie, z którego właśnie wyszedłem były dwie wycieczki licealistów ( znów będzie można mówić o sukcesie finansowym polskiego kina), którzy zaskakująco pozytywnie reagowali na film. Ba, słyszałem nawet szepty potwierdzające, że zrozumieli oni „o co chodzi z tymi teczkami Bolka”. Obawiam się, że nowocześnie opowiedziany (świetny pomysł z wykorzystaniem w filmie polskiego rocka lat 80-tych) , skrojony dla mało wymagającego widza i doskonale zagrany film Wajdy, który na dodatek nie przemilcza zarzutów, jakie od lat stawiane są Wałęsie, wzmocni pomnikowy wizerunek lidera „Solidarności” lepiej niż dziesiątki tekstów Adama Michnika.

Andrzej Wajda, który przyznał, że musi opowiedzieć światu o Lechu Wałęsie odniósł już sukces. Niestety prawda o Wałęsie od dziś jeszcze wolniej będzie się przebijać się do świadomości większość społeczeństwa. Teraz to Lech Wałęsa powinien wybudować pomnik nie tylko Wajdzie, czego oczywiście nie zrobi. Lech Wałęsa jest wciąż tym samym specyficznym cwaniakiem, którego wnętrza nie zgłębimy na pewno za pomocą kina. Szkoda. Jedyna taka szansa została bezpowrotnie zaprzepaszczona.


„Wałęsa. Człowiek z nadziei”, reż. Andrzej Wajda, wyst: Robert Więckiewicz, Agnieszka Grochowska, Zbigniew Zamachowski, Maria Rosaria Omaggio, Maciej Stuhr.

Autor

Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych