Niepotrzebna kłótnia: Dorota Kania broni się przez atak i zarzuca innym przedstawicielom konserwatywnych mediów „brak odwagi". O dyskusji wokół „Resortowych dzieci”

fot. wPolityce.pl/"Gazeta Wyborcza"
fot. wPolityce.pl/"Gazeta Wyborcza"

Dyskusja o książce „Resortowe dzieci” przybiera coraz ostrzejszą formę, także w środowiskach zwanych prawicowymi. Jej ostatnim akordem jest wywiad Roberta Mazurka dla „Plusa i Minusa” na łamach weekendowego wydania dziennika „Rzeczpospolita” z jej autorką Dorotą Kanią.

Recenzenci podzielili się na kilka grup. Największą, która jest bardzo zadowolona z publikacji opracowania, stanowią zwykli czytelnicy (w tym ja). O ich liczbie świadczy całkowita wyprzedaż pierwszego nakładu tego „świątecznego hitu” i dodruk następnych 40 tys. Z tego, co wiem, to od przyszłego tygodnia ma się ukazać się w księgarniach. Jedynego czego im brakuje to szerszej wiedzy na temat skrzętnie ukrywanej przeszłej działalności samych opisywanych i ich najbliższych rodzin.

Jednak winę za to ponoszą nie tyle autorzy, co była bezpieka i ta część przywódców „Solidarności”, która zgodziła się na palenie archiwów. Kiedy dawno temu przeprowadzałem dla „Życia z kropką” wywiad z Joachimem Gauckiem, ex-prezesem Federalnego Urzędu ds. Akt Stasi, a obecnym prezydentem Niemiec na moje pytanie...

Jakby pan określił zezwolenie na zniszczenie akt enerdowskiej służby bezpieczeństwa?

...odpowiedział krótko

„Zbrodnią”.

Drugą grupę na szczęście niezbyt liczną, aczkolwiek głośną, tworzą sami zainteresowani. To ich rodziny zostały tam opisane i to oni są z tego powodu wściekli. Prym wśród nich wiedzie Tomasz Lis. Inni krytycy autorów tej książki z kolei uważają, że znaleźli się tam niesłusznie, jak np. Jacek Żakowski czy Tomasz Sekielski.

Jeśli rzeczywiście tak jest, to znaczy ani oni, ani ich najbliżsi nie mieli nic wspólnego z partyjną nomenklaturą, to walka o swoje dobre imię i rodziny świadczy o nich pozytywnie i całkiem „przy okazji” robi niezłą rekomendację „Resortowym dzieciom”. Skoro uznają znalezienie się wśród tego „towarzystwa” za rzecz co najmniej wstydliwą, domniemywam, że należą do ludzi, dla których bycie komunistą, podobnie zresztą jak nazistą, czy maoistą, nie powinno być absolutnie dla nikogo powodem do dumy.

Jest jeszcze trzecia grupa krytyków. Mają pretensje do autorów, że niektóre nazwiska znalazły się tam niepotrzebnie i właściwie do końca nie wiadomo według jakiego klucza działali, umieszczając je w treści. Do nich należy Piotr Zaremba, który na antenie „TV Republika” sprzeciwił się opisaniu przez Dorotę Kanię i współautorów postaci Tomasza Wróblewskiego byłego redaktora naczelnego takich pism, jak m.in. „Newsweek”, czy „Rzeczpospolita”.  W związku z tym inny redakcyjny kolega Robert Mazurek, znany ze swoich dociekliwych i obnażających prawdziwą twarz rozmówcy wywiadów, postanowił zapytać Dorotę Kanię o ten klucz doboru „bohaterów” w książce.

„(...) Kryterium, jakie przyjęliśmy, było bardzo proste i jasne. Było nim zachowanie dziennikarzy w III RP i ich stosunek do najważniejszych spraw: lustracji, dekomunizacji, likwidacji WSI oraz do katastrofy smoleńskiej”

- stwierdziła autorka.

Dla mnie to nie jest jasna i pełna odpowiedź. Uważam ją za co najmniej słabo przemyślaną. Jej konsekwencją są ataki na autorów, że sami mieli rodziców w PZPR i innych publicystów przeciwnych obecnemu establishmentowi, których najbliżsi, bądź oni sami „służyli” byłemu reżimowi. Dorota Kania broni się przez atak i zarzuca z kolei innym przedstawicielom konserwatywnych mediów „brak odwagi, by napisać taką książkę”. Wydźwięk medialny tego typu „rozmów” nie jest najlepszy i wprowadza tylko niepotrzebny ferment. Choć jestem innego zdania niż Piotr Zaremba, skoro się go zaprosiło do programu, to po co go potem krytykować? Nie jesteśmy w „TVN-nie”. Zbójeckim prawem red. Mazurka jest zadawanie niewygodnych pytań, a powinnością autorki książki, której broni jest solidne przygotowanie się do odpowiedzi.

Każdy by wiedział, że w tej sytuacji padnie pytanie „o klucz” i czytelnikom należy to dokładnie wyjaśnić istotę problemu. Podobny mieli Niemcy po wojnie. Tam społeczeństwo podzieliło się na takich jak córka Himmlera - Gudrun Burwitz. Nie dość, że nie odcięła się od działalności ojca, to jeszcze zaangażowała się w akcję „Cichej pomocy”, ratowania zbrodniarzy przed wyrokami sądowymi, a także pomoc po wyjściu z więzienia. Jej przeciwieństwem stał się  syn powieszonego w Norymberdze gubernatora Hansa Franka, Niklas. W swojej książce „Mój ojciec Hans Frank” syn aż do bólu rozlicza postępowanie ojca, nie bojąc się stwierdzić, że się go wstydzi i dać temu wyraz publicznie.

Efektem takich postaw jak Niklasa Franka jest obecna sytuacja w Niemczech. Tam ze świecą w ręku można by było szukać kogoś, kto odważyłby się opublikować książkę na przykład zatytułowaną „Byłem synem gestapowca”, w której opisywałby swoje sielskie dzieciństwo z dala od polityki w otoczeniu sympatycznych ciotek i wujków z SS i SD. Ostatnio w Polsce radiowy dziennikarz nie miał takich oporów, wydając „wiekopomne dzieło” o swoich młodych latach spędzonych na łonie resortowej rodziny p.t. „Pierwszy ogród. Wspomnienia Janusza Weissa”. Jednak czy mam pretensje do „X”, że jego ojciec był w PZPR, czy nawet w UB? Nie! O ile stwierdzi, że to co robił było złe i swoim postępowaniem pokazuje, że można iść inną drogą.

Nigdy nie miałem żadnych „ale” do Antoniego Zambrowskiego mimo, że był synem wicepremiera za czasów Bieruta. Wręcz go szanuję za jego postawę i działalność. Tylko on już dawno publicznie potępił postawę swego ojca, a nie starał się relatywizować jego win, w czym specjalizuje się „towarzystwo” z Gazety Wyborczej i ich satelici. Książka Doroty Kani pokazuje nasz realny świat, w którym resortowe dzieci, nie dość, że nie odcięły się od korzeni, to jeszcze w imię demokracji bronią takich „Baumanów” i starych czasów, unikając jak ognia rozliczenia oraz poniesienia moralnych konsekwencji zachowań byłej i obecnej nomenklatury. Dlatego wypominanie autorom „Resortowych dzieci” przeszłości ich rodziców nie ma żadnego sensu i sprawia tylko wrażenie przepychanki.

To jest ten „klucz” i na tym skończmy dyskusję. Nie targajmy własnej pracy własnymi rękoma – jak na łożu śmierci powiedział Janusz książę Radziwiłł.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.