Przed chwilą ogłoszono wyrok w procesie osób odpowiedzialnych za użycie broni palnej w Grudniu 1970 r. Ten proces, trwający z przerwami od siedemnastu lat (rozpoczął się jeszcze w 1998 r. w Gdańsku, później został przeniesiony do Warszawy), to temat na dobrą książkę pokazującą wszystkie słabości polskiego sądownictwa.
Ukoronowaniem procesu jest dzisiejszy wyrok (oczywiście nieprawomocny), którego ogłoszenia doczekało na ławie oskarżonych jedynie trzech ludzi: dwóch oficerów WP, którzy wydali bezpośrednio rozkaz użycia broni (jeden w Gdańsku, drugi w Gdyni) oraz były wicepremier Stanisław Kociołek - ten nazwany w słynnej piosence „katem Trójmiasta”.
Sąd uznał winę dwóch wojskowych, natomiast Kociołka… uniewinnił.
To prawda, że decyzję o użyciu broni w grudniu 1970 r. podjął nieżyjący od 1982 r. Władysław Gomułka. Prawdą jest też, że z jego ramienia najważniejszymi osobami na Wybrzeżu byli jego zaufani współpracownicy: Zenon Kliszko i gen. Grzegorz Korczyński. Jednak to Kociołek był członkiem tzw. sztabu lokalnego podejmującego decyzje o pacyfikacji protestów w Trójmieście, był też tym przedstawicielem władz, który w środę wieczorem 16 grudnia zaapelował do robotników o powrót do pracy. Tych, którzy tego apelu wysłuchali, powitały na przystanku PKP Gdynia-Stocznia wczesnym rankiem 17 grudnia kule wystrzelone przez żołnierzy 36 pułku zmechanizowanego. To był początek gdyńskiego Czarnego Czwartku – najbardziej krwawego dnia grudniowej rewolty.
Dwa lata temu sąd uznał gen. Wojciecha Jaruzelskiego, w trakcie tych wydarzeń ministra obrony legitymizującego decyzję Gomułki o użyciu broni palnej, za niezdolnego do uczestnictwa w procesie. Z podobnych powodów gen. Jaruzelskiego wyłączono z procesu autorów stanu wojennego. Teraz zaś czytam, że umierający podobno generał przyjął zaproszenie do udziału w czerwcowym Kongresie Lewicy. Może jego organizatorzy powinni też zaprosić świeżo uniewinnionego Stanisława Kociołka? Wszak Władysław Gomułka, którego duch z pewnością będzie się unosił nad salą obrad bardzo go cenił.
Niestety. Morał z tej historii jest smutny: sprawiedliwość dosięga tylko bezpośrednich sprawców, jak zomowców z kopalni „Wujek”, czy pułkowników wydających rozkazy strzelania do bezbronnych ludzi. Stojący nad nimi mordercy zza biurek mają się dobrze.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/155688-smutny-moral-historii-mordercy-zza-biurek-maja-sie-dobrze-bo-sprawiedliwosc-dosiega-tylko-bezposrednich-sprawcow