Debata Jarosława Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem nie ma sensu nie dlatego, żeby Polacy nie zasługiwali na telewizyjne starcie liderów największych obecnie partii w Polsce. Zasługują. Tyle że z debaty w obecnym momencie politycznym nic dla Polaków nie wyniknie. Jest ona bowiem pomyślana jako lina ratunkowa dla tonącego premiera Tuska. I jako optymalna okazja do ataku na PiS. Optymalna, bo zaproponowana tuż po prezentacji nowego programu PiS. Debata służyłaby więc m.in. dyskredytowaniu tego programu przez szefa rządu, czyli na najwyższym szczeblu. Bo dyskredytacja codzienna zaczęła się już w trakcie przemówienia Jarosława Kaczyńskiego.
Debata z Donaldem Tuskiem nie ma obecnie żadnego sensu, bo nawet gdyby Jarosław Kaczyński odniósł w niej miażdżące zwycięstwo, główne media obwieszczą milionom odbiorców, że lider PiS został przez szefa PO doszczętnie rozjechany. Jakikolwiek byłby rzeczywisty wynik debaty, w ogóle i w szczególe główne media wykazywałyby, że geniusz Donalda Tuska zabłysnął niczym największe erupcje na Słońcu. Bo tu nie chodzi o prawdziwą ocenę wyniku pojedynku, tylko o narzucenie narracji, że w Polsce mężem stanu, mężem opatrznościowym, politykiem europejskiego formatu jest tylko Donald Tusk. Im bardziej nie widać tego po sposobie i efektach rządzenia, tym bardziej trzeba to narzucać.
I trzeba nakładać narrację opatrznościową na dobry wygląd, sportową sylwetkę, modny strój, gładką gadkę, bo to też są ważne elementy kreacji. Wprawdzie w polityce nie chodzi o wybieg dla modeli czy sportową formę, ale we współczesnej narracji o politykach chodzi prawie wyłącznie o to. Obecnie w polityce dominuje narracja z telenowel i telewizyjnych show, gdzie pozytywni bohaterowie są ładni, wymuskani, zadbani i mają hopla na punkcie własnego wyglądu i formy. Idealny współczesny polityk po prostu ma ładnie grać rolę kogoś znanego z telewizji. Nie musi realnie robić nic konkretnego, a tym bardziej robić tego dobrze, tylko powinien dobrze się prezentować w roli premiera, ministra, posła etc.
Skoro dla współczesnego polityka najważniejsza jest odgrywanie roli ważnej osobistości z telewizji, nie mają znaczenia żadne rzeczowe argumenty. Jarosław Kaczyński mógłby wyjść z siebie w merytorycznym przekonywaniu, iż propozycje programowe jego partii odpowiadają na realne problemy Polaków, a i tak Donald Tusk ograniczyłby się do ładnie podanego etykietowania i obrzydzania programu PiS jako nieledwie komunizmu. Jego ludzie i zaprzyjaźnieni z PO dziennikarze już zresztą to robią. Po prostu epitety w ładnym opakowaniu w telewizji lepiej się sprzedają niż jakiekolwiek rzeczowe argumenty. Te rzeczowe są odbierane jako nudne, zaś sprytne etykietowanie, obrzydzanie i ośmieszanie jest uznawane za dowód klasy i błyskotliwości. Bo takie są prawa telewizyjnego widowiska, które z realnym życiem czy realną polityką nie ma nic wspólnego. W telewizyjnym studiu robi się telewizję, a nie politykę. Kto spośród polityków sądzi inaczej, jest dziecięco naiwny.
Dotychczasowe debaty z udziałem najważniejszych polskich polityków dowodzą, że najbardziej zainteresowani są nimi politycy słabsi, znajdujący się w defensywie lub zwyczajnie przegrani. Zaczęło się to już w słynnym pojedynku Alfreda Miodowicza z Lechem Wałęsą, gdy Miodowicz i jego mocodawcy z PZPR czuli, że ich stronie usuwa się grunt pod nogami i trzeba go odzyskać kosztem będącego wówczas na fali Wałęsy. Wtedy Wałęsa bezdyskusyjnie wygrał nie tylko dzięki powszechnemu nastrojowi, by w Polsce coś się zmieniło. Wygrał, bo nie działały jeszcze mechanizmy robienia z wszystkiego telewizyjnego widowiska. Wygrał też dlatego, że w mediach słabo działała wówczas zasada, iż nieważna jest treść i rzeczywisty przebieg debaty, lecz narracja o niej w trakcie i po wydarzeniu. Od tamtego czasu jednak wiele się zmieniło, a milowym krokiem na tej drodze był pojedynek Lecha Wałęsy z Aleksandrem Kwaśniewskim w 1995 r., w najdrobniejszych szczegółach zaplanowany przez sztab Kwaśniewskiego na potrzeby telewizji i narracji po wydarzeniu.
Donald Tusk jest obecnie na równi pochyłej, dlatego rzucił pomysł debaty. Chce się wzmocnić kosztem Jarosława Kaczyńskiego. Wzmocnić nie jakością argumentów czy rzeczowym podejściem do własnych sześcioletnich „osiągnięć”. Ma po prostu zamiar odegrać w telewizji i wedle telewizyjnych reguł spektakl, w którym zaprezentuje się niczym przystojni młodzi lekarze z serialu „Na dobre i na złe”. Dla Jarosława Kaczyńskiego jest natomiast w tym scenariuszu przewidziana rola jakiegoś marudnego i antypatycznego pacjenta z tego samego serialu. Debata pomyślana jako telewizyjny spektakl jest przeciwstawieniem postpolityki tradycyjnie rozumianej polityce, ale na warunkach postpolityki. Co oznacza, że niejako z definicji taka debata jest nie do wygrania przez reprezentanta tradycyjnej polityki.
Donald Tusk chce poprzez debatę przyprawić swemu najważniejszemu politycznemu rywalowi nową, maksymalnie ohydną gębę. A potem wszystko ma się toczyć zgodnie z logiką Witolda Gombrowicza z „Ferdydurke”, bo w niej każde przyprawienie gęby jest jednocześnie „upupieniem”. W propozycji Donalda Tuska chodzi tylko i wyłącznie o przyprawienie Jarosławowi Kaczyńskiemu gęby marudnego i antypatycznego pacjenta z serialu „Na dobre i na złe”. W studiu Kaczyński mógłby wypaść lepiej niż Reagan, Clinton i Obama razem wzięci, a i tak zostałby ogłoszony przegranym. Dlatego znając konwencję telewizyjnego show i wiedząc, że Tusk ma na każde zawołanie całe pułki dziennikarzy i komentatorów gotowych zająć się zohydzającą Kaczyńskiego i ośmieszającą program PiS narracją już w trakcie debaty, a jeszcze gorliwiej po niej, ustawianie się w roli tarczy strzelniczej nie ma żadnego sensu.
-------------------------------------------------------------------
-------------------------------------------------------------------
-------------------------------------------------------------------
Polecamy wSklepiku.pl książkę:"Alfabet Braci Kaczyńskich"
autorzy:Jarosław Kaczyński, Michał Karnowski, Piotr Zaremba, Lech Kaczyński.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/185856-nawet-gdyby-kaczynski-zmiazdzyl-tuska-argumentami-glowne-media-obwiescilyby-nokaut-w-wykonaniu-premiera-i-erupcje-jego-geniuszu-debata-nie-ma-wiec-zadnego-sensu