Od pułkownika UB do Jacka Kuronia, czyli jak na przestrzeni lat hańbiono imię pewnego dzielnego górala. Rozważania o pamięci

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Pomnik Józefa Kurasia "Ognia" w Zakopanem
Pomnik Józefa Kurasia "Ognia" w Zakopanem

Zacznijmy sztampowo, od krótkiej noty o oplutym. Tytułowy dzielny Góral to urodzony w podhalańskiej wsi Waksmund, leżącej kilka kilometrów od Nowego Targu, Józef Kuraś „Orzeł", „Ogień"- partyzant antyniemieckiego, a od kwietnia 1945 r. antykomunistycznego podziemia. Jeden z najsławniejszych dowódców polowych z okresu walki zbrojnej naszych przodków z komunizmem. W lecie 1946 r. podlegało jego rozkazom kilkanaście oddziałów partyzanckich, w sumie ok. 600 partyzantów. Liczba czynnych współpracowników zgrupowania partyzanckiego „Błyskawica", którym dowodził, przekraczała 2 tyś. Tak pisał „Ogień" w liście do Bieruta z 14 listopada 1946 r.: „Oddział Partyzancki „Błyskawica" walczy o Wolną, Niepodległą i prawdziwie demokratyczną Polskę (...) Nie uznajemy ingerencji ZSRR w sprawy wewnętrzne państwa polskiego. Komunizm, który pragnie opanować Polskę, musi zostać zniszczony". Oddziały podporządkowane „Ogniowi" niepodzielnie panowały na terenie Podhala i Powiatu Tatrzańskiego, skutecznie paraliżując rozwój struktur partii komunistycznej, zwalczając ubeków oraz gorliwych milicjantów, a także tępiąc bandytyzm. Kto wie czy nie najpełniej, a na pewno najkrócej, zasługi „Ognia" w walce z procesem skomunizowania Polski oddał mimowolnie pewien działacz komunistyczny z Zakopanego, który na odbytej dnia 12 października 1946 r. naradzie aktywu wojewódzkiego PPR sytuację struktur partyjnych na swym terenie scharakteryzował krótko: Partia (komunistyczna - przyp. GW.) w konspiracji. „Ogień" zginął 22 lutego 1947 r. Otoczony przez grupę operacyjną UB-KBW we wsi Ostrowsko, sąsiadującej z jego rodzinnym Waksmundem, nie chcąc żywym dostać się w ręce komunistów, wybrał śmierć z własnej ręki. Ciało „Ognia" zostało zabrane przez komunistów do Krakowa. Tam ślad się urywa. Do dziś nie wiadomo, gdzie je pogrzebano. Motywy takiego działania komunistów jasno przedstawił Kazimierz Jaworski, kierownik sekcji ds. Walki z Bandytyzmem w nowotarskim PUBP: „Nie chcieliśmy pochować go na ziemi nowotarskiej, aby jego grób nie stał się miejscem manifestacji, składania kwiatów itp."

Na początek ta garść informacji o „Ogniu" niech wystarczy. Inne istotne elementy jego życiorysu przedstawię w dalszych partiach tekstu, w których poddam konfrontacji dwa nieprzystające do siebie światy: świat faktów oraz świat oszczerstw, kierowanych na przestrzeni dziesiątków lat przeciwko postaci „Ognia", których skromny wybór jest osią tego artykułu.

Ponieważ dla wrogów komunizmu „Ogień" już za życia był, i pozostaje nadal, postacią wręcz legendarną, warto prześledzić, jakimi metodami zohydzano jego postać. Powinno się przy tym pamiętać, że dla procesu odczłowieczania „Ognia" nie było przez cały ponad czterdziestoletni okres PRL-u żadnej przeciwwagi. Nawet międzypokoleniowy przekaz rodzinny uległ co do zasady zerwaniu, z uwagi na uzasadnioną obawę starszych, że jeżeli dzieci w szkole powiedzą na temat „bandyty" „Ognia" coś kontra komunistycznej propagandzie, to zarówno one jak i ich rodzice będą z tego powodu w kłopotach. Taki mechanizm działał, niestety, w odniesieniu do całego zjawiska zbrojnej walki z komunistami z drugiej połowy lat 40-tych i początku 50- tych ubiegłego stulecia.

Ale do rzeczy. Zerknijmy na początek do prasy komunistycznej z 1946 r. „Dziennik Polski", w numerze z 26 lutego 1946 r.(„Ogień" ma się wtedy jeszcze dobrze, przed nim blisko rok intensywnej walki z komunistami), w tekście pod wielce wymownym tytułem „Członkowie SS w bandach NSZ", poświęconym przede wszystkim właśnie „Ogniowi", donosił: „Jest to pseudonim znanego przed wojną koniokrada, psychopaty Józefa Kurasia, który w czasie wojny prowadził partyzantkę na własny rachunek, odznaczając się szczególnym sadyzmem wobec eksploatowanej ludności góralskiej. (....) Władze bezpieczeństwa posiadają w tej chwili niezbite dowody współdziałania band „Ognia" i NSZ z członkami SS".

Cóż, to ohydna, ale i toporna propaganda z pierwszego okresu socjalizmu wywłaszczeniowego (czytaj też: rządów partii komunistycznej). Podobnych tekstów na temat „Ognia" napisano wówczas wiele. Tak, w nieco tylko zmienionej tonacji, miało być jeszcze przez długi czas.

Przenieśmy się teraz w koniec lat 70-tych, dokładnie do roku 1978. Oto szacowne Wydawnictwo Literackie Kraków wypuszcza na rynek wspomnienia Stanisława Wałacha „Był w Polsce czas...." Autor to wysokiej rangi funkcjonariusz UB - w latach „utrwalania władzy ludowej" szef Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa kolejno w Chrzanowie, Limanowej i Nowym Sączu, następnie kierownik Wydziału III (przeznaczonego do walki        z „bandytyzmem", czyli podziemiem niepodległościowym) w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa w Krakowie. Swą służbę dla partii komunistycznej zakończył w stopniu pułkownika Służby Bezpieczeństwa. Uczestniczył w akcjach przeciwko partyzantce „Ognia". To już trzecie wydanie wspomnień Pana Pułkownika, tym razem w nakładzie 20 tyś. egzemplarzy. Czytamy w górnym rogu drugiej strony tej publikacji: „Książka zatwierdzona przez Ministerstwo Oświaty i Szkolnictwa Wyższego (...) do bibliotek szkół średnich". Warto zwrócić uwagę na krótki passus ze wstępu od autora:„Obok licznych uzupełnień, w drugim wydaniu książki znalazły się dwa nowe większe fragmenty: rozdział poświęcony postaci Józefa Kurasia „Ognia", przywódcy znanej na Podhalu reakcyjnej bandy (...). Na przedstawienie w pełnym świetle działalności „Ognia" po wyzwoleniu zdecydowałem się  z dwóch względów: tworzącej się legendy Kurasia - ofiary, zmuszonego do chwycenia za broń(...)"

W ten oto sposób pułkownik SB przyznał, że mimo trzydziestu z okładem lat szkalowania postaci „Ognia" z użyciem pełnej palety środków komunistycznej propagandy, przy której wczorajszo - dzisiejszy medialny „przemysł pogardy" wydaje się mieścić w ramach  wymaganego od dziennikarzy przez prawo standardu kwalifikowanej staranności i rzetelności, nadal jeszcze pewna część społeczeństwa, zachowuje o nim, wbrew woli partii komunistycznej i podejmowanym przez nią wysiłkom „edukacyjnym", dobre zdanie (już widzę współczesny opis „socjologiczny" tej grupy ludzi sporządzony przez jakiegoś wybitnego przedstawiciela „wspólnoty ludzi przyzwoitych"- mógłby brzmieć on np. tak: na tę nieznośnie banalną, bogoojczyźnianą, zbudowaną na nacjonalizmie i ksenofobii legendę „Ognia" podatni byli i wówczas przede wszystkim osobnicy przynależący do niewykształconej   i sfrustrowanej niepowodzeniami życiowymi społeczności wiejskiej lub małomiasteczkowej      z Małopolski, Podhala lub „ściany wschodniej", pozostający pod wpływem obskuranckiego kleru). Pan Pułkownik, zatroskany o świadomość tych, nadal pogrążonych w ciemnocie historycznej rodaków, włożył dużo swojego bezpieczniackiego serca w kolejny paszkwil poświęcony zohydzeniu postaci „Ognia". W zamyśle autora jego opowieść miała chyba sprawiać wrażenie zbudowanej na faktach. Miała dawać czytelnikowi w realiach PRL-u '1978 poczucie, że obcuje on z przekazem w miarę wiarygodnym. Na chwilę, wybaczcie Państwo, przekażę narrację Panu Pułkownikowi: „Podniosła głowę, spojrzała wyżej. Dwadzieścia pięć metrów przed nią, obok drogi, na słupie telegraficznym wisiała kobieta. Pod „Wandą" ugięły się nogi (...). Utkwiła oczy w kołyszące się bezwładnie ciało kobiety, w jej opuszczone wzdłuż ciała ręce i przekrzywioną głowę, z której zdarto kolorową chustkę i rzucona na śnieg. Góralka. Nie znała jej, chociaż wiedziała, że jest tutejsza. Widywała ją przedtem. Podeszła jeszcze bliżej. POWIESZONA BYŁA W CIĄŻY (podkr. - GW). Do kaftana miała przypiętą kartkę. Wyrok. Za współpracę z władzami. „Ogień" zawsze tak robił, żeby mu nikt nie zarzucił, że zabija bez powodu. Przyjrzała się i zdrętwiała - kartka była przypięta jej agrafką. Widziała „Ognia" strzelającego do ludzi, zabijającego, ale to, co zrobił teraz, było straszne i okrutne."

Wystarczy tych kalumnii. Dla oddania mechaniki kłamstwa naprawdę wystarczy.

Zanim przedstawię faktografię, chcę zwrócić uwagę na zabieg zastosowany przez Pana Pułkownika. Podaje on, że ta nieszczęsna, ciężarna kobieta została powieszona za współpracę z władzami. To uprawdopodabnia całe zdarzenie. Jej śmierć nie jest bowiem tylko następstwem tego, że miała pecha i spotkała na swej drodze psychopatycznego mordercę – Józefa Kurasia - ale stanowi karę wymierzoną za współpracę z władzami komunistycznymi. Sądzę, że ten rodzaj opisu był przez Pana Pułkownika obliczony na wywołanie efektu odrzucenia wśród jeszcze nie do końca urobionych przez instytucje propagandy komunistycznej czytelników – tych podatnych na legendę „Ognia". Wszak niezależnie od przewin powieszonej kobiety fakt, że była w ciąży powinien ją uchronić od śmierci z rąk „Ognia". Kto morduje kobietę w ciąży nie broni bowiem żadnego porządku, żadnej reguły. Zasługuje na potępienie.

Spieszę wyjaśnić, że zbrodnia taka miała miejsce. W sąsiadującym z Waksmundem Ostrowsku rzeczywiście powieszono kobietę. W 1945 r. Na słupie telegraficznym. Powieszona była w zaawansowanej ciąży. Na czym polega zatem perfidia Pana Pułkownika?

Na tym, że mord ten miał tło obyczajowe i nie miał prawie nic wspólnego z działalnością „Ognia". Piszę „prawie", a nie „nic" z tego powodu, że to „Ogień", a nie Milicja Obywatelska, wykrył sprawców tego odrażającego czynu (było ich dwóch), wydał na nich m.in. za to (obciążały ich również inne czyny o charakterze kryminalnym) wyrok śmierci,         a następnie z rozkazu „Ognia" zostali oni zlikwidowani. I tak oto ten, który ustalił sprawców zbrodni i wymierzył im sprawiedliwość, został przedstawiony jako sprawca zbrodni. I proszę mi wierzyć, praca Pana Pułkownika nie poszła na marne. Słowo drukowane ma moc.                  A kiedyś miało większą niż ma teraz. Do dziś dla niektórych mieszkańców Podhala sprawcą tej zbrodni pozostaje „Ogień". A inni mówią o tym: „Panie, a wiadomo jak tam było?".

Uważny czytelnik zapewne dostrzegł, że pośród przywołanych we wcześniejszych partiach tekstu fragmentów szkalujących „Ognia", wyróżniłem przez podkreślenie te ich części, w których pod adresem „Ognia" i jego oddziału używany jest obraźliwy epitet „banda". Uczyniłem tak nie dlatego, że jest on szczególnie wyszukany, wszak w zestawieniu z „koniokradem i psychopatą, współdziałającym z SS-manami" nie robi raczej większego wrażenia, ale po to, aby uprzytomnić szanownym czytelnikom ciągłość stosowania, przez cały czas PRL-u, tej inwektywy wobec człowieka, który niepodległość Polski i wolność jednostki ludzkiej cenił nad życie. Zrobiłem tak również z tego powodu, że bardzo bym chciał napisać, że to wszystko skończyło się wraz z upadkiem rządów partii komunistycznej w Polsce. Że rok 1989 jest cezurą czasową dla tego typu obelg kierowanych pod adresem „Ognia", że ten straszny dla prawdy, wolności i pamięci o obrońcach tych wartości czas został odkreślony grubą kreską, że tylko pogrobowcy partii komunistycznej mogą jeszcze poważyć się na coś takiego. Chciałbym tak napisać, ale nie mogę, bo rozminąłbym się  z prawdą.

Za chwilę zapoznam szanownych czytelników z wyjątkami z pisarskiej twórczości Jacka Kuronia. Zanim jednak to nastąpi, jestem winien młodszym z nich kilka zdań wprowadzenia do tego wątku.

Na przełomie lat 80-tych i 90-tych ubiegłego stulecia, w pierwszych miesiącach i latach wolności Jacek Kuroń był u szczytu swej popularności. Jako jedna z ikon przedsierpniowej opozycji demokratycznej i czołowy działacz podziemia solidarnościowego lat 80-tych, więzień polityczny PRL-u cieszył się on wówczas bardzo dużym zaufaniem społecznym. Jego obraz medialny można nakreślić następująco: serdeczny wobec zwykłych ludzi, bezpośredni, zatroskany o los pojedynczego człowieka, człowiek mądrego kompromisu - polityk, czy raczej działacz społeczny otwarty na racje innych. (choć czasami na obrazie tym pojawiały się rysy, np. w 1992 r. - w sprawie lustracji, której był zdecydowanym wrogiem. W wywiadzie telewizyjnym poświęconym tej kwestii z wściekłością na twarzy mówił o zwolennikach lustracji jako o ludziach chorych z nienawiści).

Jego książka „Wiara i wina. Do i od komunizmu", wydana po raz pierwszy w 1989 r., biła rekordy popularności. Zapotrzebowanie na nią było tak duże, że już rok później wyszło trzecie wydanie tej książki. Czytamy tam:

„Właściwie wszystko, co tu opowiadam, jest zarazem historią PRL-u (.....).( Jacek Kuroń. Wiara i wina. Do i od komunizmu. Niezależna Oficyna Wydawnicza Warszawa 1990 r. Wydanie III, poprawione, str. 247).

Czytelnik książki Kuronia nie powinien mieć zatem żadnych wątpliwości, że autor, człowiek wysokiego zaufania publicznego, przedstawia obraz prawdziwy. Zwłaszcza, gdy pisze o konkretnych ludziach. Po kilku kolejnych zdaniach książki, pełniących rolę wprowadzenia do interesującego nas wątku, czytelnik ma możliwość poznać dość specyficzną charakterystykę „Ognia", przedstawioną przez Kuronia w formie opisu relacji współwięźnia, z którym autor „Wiary i winy. Do i od komunizmu" siedział przez pewien czas w jednej celi. Oto ona:

„Ogień - Józef Kuraś - legendarny przywódca Podhala, najpierw należał do AK, potem założył własną bandę. Ponieważ był antyakowski, po wojnie został szefem bezpieczeństwa  w Nowym Targu. Potem z całym Urzędem Bezpieczeństwa poszedł do lasu i niesłychanie długo terroryzował Podhale". (Jacek Kuroń. Wiara i wina. Do i od komunizmu. Niezależna Oficyna Wydawnicza Warszawa 1990 r. Wydanie III, poprawione, str. 247).

Stop. Kilka słów koniecznego, jak sądzę, wyjaśnienia: w okresie walki przeciwko okupantowi niemieckiemu, która w przypadku „Ognia" datuje się od 1940 r. (od 1942 r. na stałe z bronią w ręku), należał on kolejno do Związku Walki Zbrojnej, Konfederacji Tatrzańskiej, Armii Krajowej i Ludowej Straży Bezpieczeństwa (od wiosny 1944 r.), która była zbrojną formacją konspiracyjnego Stronnictwa Ludowego „Roch" (rodzina „Ognia" była związana z ruchem ludowym, jego ojciec był aktywnym działaczem struktur powiatowych przedwojennego ruchu ludowego). Jesienią 1944 r. oddział dowodzony przez „Ognia" był oddziałem wykonawczym Powiatowej Delegatury Rządu na Kraj w Nowym Targu. Siłą powyższych faktów owa banda, o której pisze Kuroń, to oddział polskiej partyzantki niepodległościowej mocno osadzony w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego. Podkreślam, że w zdaniu pierwszym cytatu mowa jest o okresie okupacji niemieckiej.

Nie jest prawdą, że „Ogień" został szefem UB w Nowym Targu dlatego, że był antyakowski. W rzeczywistości został nim, na całe trzy tygodnie, realizując ówczesną polityczną koncepcję Stronnictwa Ludowego „Roch", polegającą na obsadzaniu własnymi ludźmi tworzących się terenowych struktur władzy. W uzyskaniu przez „Ognia" nominacji na to stanowisko pomocna była bez wątpienia współpraca z partyzantką radziecką, jaka była udziałem jego oddziału w końcowej fazie okupacji niemieckiej. Jak już wspomniałem, szefem UB w Nowym Targu „Ogień" był przez trzy tygodnie (do 11 kwietnia 1945 r.), po czym na czele większości obsady tegoż urzędu, wcześniejszych partyzantów z oddziału „Ognia", „poszedł  w góry" walczyć o Polskę bez komunistów. Zdezerterowały wówczas także załogi kilku okolicznych posterunków MO, w większości składające się, podobnie jak UB w Nowym Targu, z podkomendnych „Ognia" z okresu partyzantki antyniemieckiej.

Dla czytelników książki Kuronia okres powojenny to kompletna degrengolada „Ognia", jego całkowity upadek także w sferze obyczajowej. W kolejnych wersach czytamy tam:

„Otóż Ogniowi co pewien czas podobała się jakaś dziewczyna, więc brał z nią ślub. Czy zawierał małżeństwa w kościele, pod bronią, zmuszając księży do udzielania kolejnych ślubów, czy obywał się bez kościoła, nieważne, fakt, że wesela robił najhuczniejsze na świecie. Przy okazji rozwalał czerwonych i Żydów. Właśnie w Rabce odbył się taki ślub. Ogień naprzód wylał wódę, potem kazał wypuścić ją w rynsztoki, podpalił gorzelnię i w świetle pożaru pędził w świetle kuligu z tą nowo poślubioną żoną. (Jacek Kuroń. j.w.).

Uprzedzałem, że czytelnik książki Kuronia dowie się, że po wojnie „Ogień" spadł na samo dno. Przy tym nie dziwi to, że „Ogień" stojąc na czele bandy terroryzował Podhale. Wszak bandy zwykle tak właśnie zachowują się na terenie, na którym grasują. Co bardziej wnikliwi powinni jednak zastanowić się dlaczego „Ogniowi" udawało się to tak długo, skoro wiadomo, że żadna partyzantka, a zwłaszcza ścigana przez władze z taką zaciekłością, jak partyzantka antykomunistyczna w Polsce, nie jest w stanie utrzymać się w terenie bez poparcia miejscowej ludności (gdyby choć promil sił użytych przez partię komunistyczną do zwalczania podziemia antykomunistycznego wykorzystany został do ochrony terenu Treblinki, książka Jana Tomasza Grossa „Złote żniwa" zostałaby odarta z jednego                     z najważniejszych wątków).

Natomiast, śluby z dziewoją, która akurat co wpadła w oko watażce i krwawy kulig w scenerii przesyconej wódą, żądzą i rynsztokiem, pełniącym rolę detalu uwiarygodniającego opis, a jednocześnie symbolizującym całkowitą degrengoladę nakreślonej w ten sposób postaci, robią jednak pewne wrażenie. To iście filmowy obraz, przy którym „Dzika banda" z okresu rewolucji meksykańskiej, odmalowana w filmie Sama Peckinpaha pod tym samym tytułem, wydaje się być przy „Ogniu" i jego „bandzie" oddziałem Armii Zbawienia. A z drugiego planu przebija się dyskretnie zarysowane przez narratora tchórzostwo kleru katolickiego z Podhala. Bali się watażki „Ognia" na tyle, że wprawdzie pod przymusem, ale jednak uczestniczyli w ohydnych spektaklach profanacji sakramentu małżeństwa - według Kościoła jednego z siedmiu sakramentów świętych.

Jak naprawdę było? Otóż „Ogień" wziął ślub dwukrotnie. Po raz pierwszy w lutym 1940 r. Za żonę pojął wówczas Elżbietę z domu Chorąży. Ich małżeństwo nie trwało długo. Zostało przerwane 29 czerwca 1943 r., kiedy to oddział żandarmerii niemieckiej, w odwecie za niepodległościową partyzantkę „Ognia", zamordował jego żonę - Elżbietę, ich dwuletniego syna Zbyszka (ur. 17 grudnia 1940 r.), a także 73-letniego ojca „Ognia" Józefa. Dom rodzinny „Ognia" został przez Niemców oblany benzyną i podpalony. Ciała pomordowanych najbliższych „Ognia" Niemcy pozostawili w płonących zabudowaniach. Mieszkańcom wsi Waksmund zabronili gaszenia pożaru. To właśnie po tych wydarzeniach Józef Kuraś, używający dotychczas pseudonimu „Orzeł", przyjął pseudonim „Ogień", pod którym walczył do swej śmierci i pod którym przeszedł do historii. Po raz drugi „Ogień" wstąpił w związek małżeński w Święta Wielkanocne - 21 kwietnia 1946 r. (niedziela). Poślubił Czesławę z domu Polaczyk (zmarła w roku 2007). Uroczystość udzielenia sakramentu małżeństwa młodej parze miała miejsce w biały dzień (zaczęła się o godz. 14.00), w kościele katolickim w Ostrowsku. Sakramentu małżeństwa udzielił ks. Józef Dewera. Na czas ceremonii zaślubin Ostrowsko zostało obstawione przez „Ogniowców". Uroczystość przebiegła godnie i spokojnie. Następnego dnia na Górze Waksmundzkiej, w masywie Turbacza, bawiono się i tańczono na weselu wyprawionym przez „Ognia". Weselnikom przygrywała do tańca orkiestra cygańska. Była to normalna, choć w anormalnych warunkach wyprawiona impreza weselna (oczywiście nikogo „przy tej okazji" nie „rozwalono", ani czerwonego, ani Żyda). Do jesieni 1946 r. małżonka „Ognia" przebywała przy oddziale. W listopadzie 1946 r., będąc w stanie błogosławionym, została skierowana przez „Ognia" na kwaterę konspiracyjną w Bochni. 2 lutego 1947 r.w szpitalu w Krakowie urodziła syna, któremu zgodnie z życzeniem „Ognia" dała na imię Zbyszek. „Ogniowi" nie było dane ujrzeć swego potomka. Zginął śmiercią samobójczą w niespełna trzy tygodnie po przyjściu Zbyszka na świat. Mam zaszczyt znać Zbigniewa Kurasia, aktualnie mieszkańca Nowego Targu, a także większość rodziny Kurasiów mieszkającej w ich rodzinnym Waksmundzie. Dumni ludzie. Wiele  wycierpieli za samo nazwisko. Jak widać nie tylko w PRL-u.

Nie chciałem przerywać wstrząsającego w wymowie, jak sądzę, zestawienia  prawdziwego  obrazu wątku rodzinnego „Ognia", niezwykle przecież tragicznego, z  uprzednio przywołanym opisem z książki Kuronia, dlatego tylko nawiasowo zasygnalizowałem, że „Ogniowcy" „przy okazji wesela herszta bandy nikogo nie rozwalili" ( żeby utrzymać się jeszcze przez chwilę w  „estetyce" opisu z książki Kuronia).W istocie partyzanci „Ognia" nie „rozwalali" ludzi przy takiej, czy innej okazji; likwidacje były wykonywane jako kara za konkretne i ciężkie winy. „Nie było wypadku, żeby Żyd za samo pochodzenie został zlikwidowany"- mówił wiele lat po wojnie Bogusław Szokalski „Herkules", adiutant „Ognia". Znana jest sprawa wydania przez „Ognia" i wykonania przez jego podkomendnych wyroku śmierci na człowieku związanym z partyzantką niepodległościową, który po zakończeniu latem 1945r. działalności partyzanckiej dopuścił się zabójstwa dwóch kupców –Żydów. I za to właśnie otrzymał wyrok śmierci od „Ognia". To raczej dziwne zachowanie – mam na myśli wydanie za taki czyn  wyroku śmierci i doprowadzenie do jego wykonania-  jak na człowieka  „rozwalającego Żydów". Pamiętajmy i o tym, że na terenie działalności oddziałów „Ognia", w okresie ich aktywności bojowej, przebywały setki Żydów. Mieszkali oni również w Nowym Targu, miasteczku leżącym u stóp matecznika „Ognia", czyli Gorców. Nowy Targ i inne okoliczne  miejscowości, w których przebywali Żydzi, wielokrotnie były miejscem zbrojnych wystąpień „Ogniowców". Nigdy jednak, jak słusznie podkreślał „Herkules", nie doszło tam do żadnej akcji podkomendnych „Ognia", której celem byłby Żyd, za pochodzenie. Ginęli natomiast z rozkazu „Ognia", zdecydowanie bez względu na pochodzenie, funkcjonariusze UB, konfidenci i lokalni aktywiści komunistyczni. Bez wątpienia z rąk „ Ogniowców", wskutek akcji wymierzonych przeciwko ww. kategoriom osób, zginęło znacznie więcej Polaków  niż Żydów. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uzna jednak z tego powodu, że „Ognia" cechował antypolonizm, czy też, że dążył on do wygubienia narodu polskiego.

Wątek podziemia antykomunistycznego został przez Kuronia ponownie podjęty, choć już w oderwaniu od postaci „Ognia", w kilka lat później, w napisanej wspólnie z Jackiem Żakowskim książce PRL dla początkujących (Wydawnictwo Dolnośląskie Wrocław 1996 r., str. 13. Pozycja wsparta dotacją Ministerstwa Kultury i Sztuki.). Tym razem Kuroń pokusił się o ocenę ogólną na temat kondycji oddziałów partyzantki antykomunistycznej:

„W 1945 r. oddziały partyzanckie były zbyt rozdrobnione i za słabe, żeby atakować na przykład wojskowe magazyny. Bały się, że zostaną wykryte i rozbite przez Sowietów. Więc rabowano chłopów. Ruszył proces wyradzania się partyzantki w bandytyzm. Od chwili rozwiązania AK (styczeń 1945 r. - przyp. GW.) coraz trudniej było odróżnić bandę rabunkową od grupy niepodległościowej". (str. 13)

Specyficzny to obraz podziemia, w którym jego potencjał, zresztą zdaniem Kuronia - jak widać - słabiutki, mierzy się wskazaniem obiektów, które miały być, z uwagi na możliwości atakujących, przedmiotem akcji aprowizacyjnych. Na płótnie takiego obrazu nie ma miejsca na idee odmalowanego w taki sposób podziemnego zrywu, o jakimkolwiek jego etosie nie wspominając. Przypomnijmy zatem, że chodzi bądź co bądź o polskie podziemie niepodległościowe, walczące w skrajnie trudnych warunkach z reżimem komunistycznym o niepodległość Polski i wolność jednostki ludzkiej. O podziemie, przez które przewinęło się ponad 150 tyś. naszych rodaków, z czego w różnych okresach ponad 20 tyś. walczyło  w oddziałach partyzanckich z bronią w ręku. O podziemie, którego żołnierze w okresie od stycznia 1945 r. do czerwca 1948 r. przeprowadzili w sumie co najmniej 63 akcje odbicia więźniów z więzień, obozów, placówek oraz konwojów UBP i NKWD, w wyniku których uwolniono nie mniej niż 3750 więźniów!!! (zobacz: Kazimierz Krajewski „Akcje uwalniania więźniów z więzień, obozów oraz placówek UBP i NKWD 1944 - 1948. Wstępna próba bilansu". www.fundacjapamietamy.pl). O podziemie, którego resztki, pomimo okrutnego terroru komunistycznego wymierzonego w zaplecze partyzantki - czyli ludność wspierającą „leśnych" - przetrwały do początków lat 50-tych ubiegłego stulecia, co jest znakomitym dowodem, że cieszyło się ono trwałym poparciem niemałej części naszych przodków.

O podziemie, które spłynęło krwią dziesiątków tysięcy jego żołnierzy poległych i pomordowanych w walce o prawo człowieka do wolnego życia na ziemi. O podziemie, którego polegli i pomordowani żołnierze spoczywają w znakomitej większości w nieznanych do dziś miejscach, pogrzebani tam przez komunistów, którzy w ten sposób odmówili im nawet prawa do ludzkiego, czyli godnego pochówku. Wreszcie o podziemie, o którym pamięć narodowa miała zostać, tak jak one, zabita.

Nie miał jakoś Kuroń serca do walczących z komunistami na śmierć, a nie na życie. Dlaczego? Od niektórych znajomych słyszałem taką oto opinię, że ponieważ Kuroń sam przez pewien czas budował komunizm, a potem przez kolejne lata, już w kontrze do partii komunistycznej, starał się system ten poprawić, ulepszyć - żeby ludziom lepiej się w nim żyło (to nie sarkazm) - to nie miał wielkiego zrozumienia ani sympatii dla tych, którzy ten system z całych sił i z bronią w ręku zwalczali. Czy jest w tej opinii jakaś racja? Trudno orzec.

W książce Wiara i wina. Do i od komunizmu. jest fragment, w którym Kuroń wspomina, że gdy wraz z Karolem Modzelewskim w 1965 r., po wyroku skazującym za słynny, choć szerokiej opinii publicznej raczej nieznany w treści, niestety, List otwarty do Partii, byli wyprowadzani w kajdanach z budynku warszawskiego sądu, zgromadzeni tam ich koledzy (Kuroń pisze o tłumie.) śpiewali im Międzynarodówkę. Mocna scena. Przemawia do wyobraźni. Dajmy zatem wyobraźni jeszcze trochę popracować. Załóżmy, że podczas procesów żołnierzy podziemia antykomunistycznego, czyli raptem jakieś 20 – 12 lat wcześniej niż proces Kuronia i Modzelewskiego, na salach sądowych mogli być obecni koledzy skazywanych, wszystko jedno czy z oddziałów, czy z dzieciństwa. Czy wyobrażacie sobie Państwo, że choć jedna taka publiczność, z dziesiątek tysięcy publiczności sądowych na procesach, w których władza komunistyczna wymierzała karę „Żołnierzom Wyklętym", zaśpiewałaby swym kolegom nie np. „Jeszcze Polska nie zginęła" lub „Boże coś Polskę"-  z błagalną prośbą „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie", lecz „Bój to jest nasz ostatni/Krwawy skończy się trud/Gdy związek nasz bratni /Ogarnie ludzki ród......"? Toż to kompletny surrealizm. Taką wizję może przyjąć tylko wyobraźnia chora. Józef Mackiewicz, zwracając uwagę, że wybór akurat „Międzynarodówki" na pieśń wyśpiewaną Kuroniowi i Modzelewskiemu podczas wyprowadzania ich w kajdanach z sali sądowej mówi co nieco   o horyzontach ideowych  śpiewającego wówczas chóru  towarzyszy skazanych, podsumował tę sytuację krótko: „To coś jakby bojówka Piłsudskiego zaintonowała przed X Pawilonem „Boże caria Chrani"" (Józef Mackiewicz. Okupacja – czy coś gorszego? O Ninie Karsov kontrrewolucyjnym piórem. Wiadomości 1970 nr 12/13). Czy wyzwanie, które rzuciłem wyobraźni szanownych czytelników coś tłumaczy? Może wskazuje na obcość porządków wartości tych dwóch tradycji postaw wobec systemu komunistycznego, skutkującą wzajemnym niezrozumieniem i potrafiącą zrodzić tak niesprawiedliwe oceny „Żołnierzy Wyklętych", jakie były udziałem Kuronia?

Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną, jak sądzę istotną okoliczność. Otóż konsultantem historycznym wspomnianej wyżej książki PRL dla początkujących był profesor Andrzej Friszke. Jeżeli dobrze rozumiem, na czym przy tego rodzaju publikacjach polega rola konsultanta historycznego, to mam podstawy twierdzić, że zaaprobował on, jako zgodny ze stanem rzeczy, przypomniany przeze mnie fragment książki dotyczący oddziałów podziemia antykomunistycznego. Na usprawiedliwienie Pana Profesora można zastrzec, że stan wiedzy na temat tegoż podziemia był w połowie lat 90-tych znacznie uboższy niż jest teraz. Przyrost tej wiedzy to oczywiście zasługa przede wszystkim Instytutu Pamięci Narodowej z okresu prezesury profesora Janusza Kurtyki. Ze smutkiem stwierdzam zatem, że odnotowałem co najmniej jedną publiczną wypowiedź profesora Friszke, dotyczącą pracy IPN pod kierownictwem profesora Kurtyki, w której dał on wyraz swej ocenie, że priorytety badawcze IPN są wytyczone źle, gdyż wątek zbrojnego oporu przeciwko systemowi komunistycznemu jest nadreprezentatywny, w stosunku do rzeczywistego jego znaczenia dla polskiej rzeczywistości po zakończeniu drugiej wojny światowej. Zgodnie ze znowelizowaną siłami PO, PSL i SLD ustawą o IPN, Sejm RP wybierze wkrótce część członków Rady Instytutu Pamięci. Jedną z jej prerogatyw ustawowych jest formułowanie dla Prezesa Instytutu Pamięci, znacznie bardziej zależnego od Rady Instytutu oraz układu sił politycznych w Sejmie RP, niż miało to w okresie przed ww. nowelizacją, rekomendacji dotyczących podstawowych kierunków działalności Instytutu Pamięci w zakresie badań naukowych i edukacji. Jednym z kandydatów do Rady Instytutu wydaje się, że murowanym, jest profesor Andrzej Friszke. Czas pokaże, jakie będą priorytety badawcze i edukacyjne Instytutu Pamięci pod rządami nowych jego władz. Warto uważnie przyglądać się tej sprawie.

Wracając na zakończenie do postaci „Ognia", wspomnę, że 13 sierpnia 2006 r. ś.p. Prezydent RP Lech Kaczyński wraz ze Zbigniewem Kurasiem, synem „Ognia" uroczyście odsłonili w Zakopanem, w obecności kilku tysięcy ludzi, wzniesiony staraniem Fundacji „Pamiętamy", przy wsparciu Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, pomnik upamiętniający „Ognia"i jego blisko stu podkomendnych, którzy padli w walce o wolność. Miejsce to, poza tym, że jest symboliczną mogiłą większości upamiętnionych tym pomnikiem braci naszych, którzy padli w walce z władzą nieludzką, pełni też rolę edukacyjną. Przypomina bowiem, jak inne tego rodzaju upamiętnienia, że komunizm był śmiertelnym wrogiem wolności, w każdym jej wymiarze, oraz jaka jest cena za wolność. Byłoby dobrze, gdyby takie miejsca cieszyły się naszą troską i pamięcią. Wzmiankowałem już w tym tekście, że w okresie PRL-u nacisk komunistyczny był tak powszechny i mocny, że zerwał nawet przekaz pokoleniowy na temat czynnej samoobrony naszych przodków przed komunistami. Przymusowe milczenie ludzi znających prawdę i trwająca dziesiątki lat, prowadzona z wykorzystaniem instytucji państwowych i oświatowych propaganda komunistyczna musiały doprowadzić do stanu,z którym zmagamy się po dziś dzień i przyjdzie nam się zmagać jeszcze długo. Do stanu powszechnej wręcz niewiedzy na temat historii zbrojnej walki o Polskę bez komunistów lub fałszywego historii tej postrzegania. Co gorsza, okres PRL-u wytworzył w myśleniu wielu ludzi skamielinę, która skutkuje brakiem zrozumienia, a w konsekwencji także brakiem szacunku dla ofiary i cierpienia w imię dobra wspólnego. Ta skamielina na naszych oczach niesiona jest, niestety, w młodsze pokolenia. W mojej ocenie jest ona wysoce niebezpieczna. Zagraża bowiem jednemu z fundamentów wspólnoty narodowej, za który uznaję właśnie szacunek dla ofiary złożonej przez naszych przodków na ołtarzu wolności. Pamiętajmy, że tradycja nieprzekazana następnym pokoleniom umiera. Dotyczy to także tradycji wolnościowej, bez której w przestrzeni publicznej nie ma miejsca na wartości będące treścią tej tradycji - takie jak odwaga, niezależność, honor itd. To właśnie dlatego walka o pamięć jest tak ważna – jej istotą nie jest bowiem przeszłość, lecz przyszłość.

Grzegorz Wąsowski (Fundacja „Pamiętamy"; www.fundacjapamietamy.pl)

P.S. Pomnik poległych i pomordowanych „Ogniowców" stoi w Zakopanem przy Równi Krupowej, nieopodal Dworca PKP, w bezpośredniej bliskości miejsca, z którego busy wycieczkowe ruszają w kierunku Morskiego Oka. Zachęcam do odwiedzania tego miejsca. Kto przed tym pomnikiem stanie, będzie mógł, pośród wyrytych na pomniku nazwisk, pseudonimów i dat śmierci „Ogniowców", przeczytać następujący fragment z listu „Ognia" do „Groźnego"( +9 XI 1946 r.) z października 1946 r.: „I niech szlag trafi, ale w górę serca". A może niektórzy czytelnicy tego tekstu uznają, że przy okazji bytności w Zakopanem, należy pod pomnikiem „Ogniowców" zapalić lampkę pamięci?

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych