Skargi w zagranicznej prasie oraz wzywani na pomoc aktorzy i celebryci - to ma być odpowiedź obozu konserwującego III RP? Wszystko już było...

Komitet honorowy Bronisława Komorowskiego z kampanii w 2010 r. Fot. PAP
Komitet honorowy Bronisława Komorowskiego z kampanii w 2010 r. Fot. PAP

Rosnące notowania Prawa i Sprawiedliwości i coraz większe prawdopodobieństwo politycznej zmiany w Polsce powodują interesujące reakcje zarówno obozu władzy, jak i mediów, które w mniejszy lub większy sposób starają się podtrzymać status quo i zakonserwować III RP. Warto obserwować to, co dzieje się już teraz, bo zachowania te będą się nasilać z każdym dniem.

Nie są to nowe reakcje i opierają się na dwóch sprawdzonych filarach: skargach na łamach zagranicznej prasy oraz apelach tzw. elit, czyli głównie środowisku związanym z aktorami, reżyserami i szeroko rozumianymi twórcami.

Pierwszy z filarów dotyczy zakorzenionych gdzieś w naszym społeczeństwie kompleksach wobec tego, co pisze i twierdzi o nas zagranica, a głównie Zachód. Pojawia się wtedy sugestia, że obserwujący nasz kraj z odpowiedniego dystansu bezstronni i kompetentni dziennikarze widzą więcej i szerzej. I choć mechanizm związany z powstawaniem artykułów o Polsce w zagranicznych gazetach został opisany wielokrotnie, warto go przypominać, bo ten argument będzie coraz częściej powracał.

Z grubsza polega to na tym, że tekst poświęcony naszemu państwu pisze na łamach lewicowo-liberalnej prasy dziennikarz związany z "Gazetą Wyborczą" - jak choćby w przypadku dzisiejszego tekstu "NYT" poświęconego Jarosławowi Kaczyńskiemu - opisując polską scenę polityczną, sięga po ekspertów w stylu Janiny Paradowskiej czy związanego z "Krytyką Polityczną" Krzysztofa Iszkowskiego, wreszcie puentuje "obawami", jakie ma szereg europejskich stolic. Tekst jest zazwyczaj kalką w języku angielskim tego, co możemy przeczytać choćby we wspomnianej "GW". Następnie sama "Wyborcza" bije w bębny oburzenia, jak traktuje nas zagraniczna prasa. A jednak sporo osób daje się na to nabierać.

Czasem przejawia się to w bezpośrednich skargach. Przykład kilka tygodni temu dał Adam Michnik, opisując na łamach pisma "Der Spiegel" Polskę jako kraj, w którym u bram stoi faszyzm, a przynajmniej autorytaryzm i upodabniamy się do Węgier (równie faszystowskich). Co ciekawe, ten sam Michnik w swojej gazecie próbuje (jeszcze?) tonować nastroje, ważyć racje i poddać swoje tezy w choć niewielką wątpliwość. Ale za granicą wszystkie hamulce puszczają.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Czym jeszcze straszy Michnik w niemieckiej gazecie? "Z Paryża, Pragi, Berlina Polska widziana jest jako wspaniały kraj. Ale proszę włączyć katolickie Radio Maryja..."

Drugim filarem jest poparcie "gwiazd" świata show biznesu, aktorów, etc. Jak na razie przejawia się to w nawoływaniach do zbojkotowania warszawskiego referendum ws. odwołania Gronkiewicz-Waltz, ale im bliżej wyborów, tym częściej można się spodziewać kolejnych wypowiedzi. W trakcie czterech lat mogą oni czasem łaskotać premiera, postraszyć, że już nigdy na Platformę, ale w końcu górę i tak weźmie hasło "Tusku, musisz", "Bronku, do broni" czy co tam jeszcze wymyślą dziennikarze.

CZYTAJ WIĘCEJ: Gwiazdy znów ruszają PO na ratunek. Artur Barciś zapowiada, że nie weźmie udziału w warszawskim referendum

Wszystko to było, jednak w najbliższym czasie - wraz z pogarszającymi się notowaniami Platformy - zagrania te będą odświeżane. Warto o tym pamiętać - świetnie ten fenomen opisał prof. Legutko, wykuwając termin "antykaczyzmu". W gruncie rzeczy to pocieszające, ponieważ oznacza, że na nic więcej obozu broniącego III RP po prostu nie stać. A nawet najlepsza karta w końcu się zgrywa.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.