Gdyby ludzie nowej Polski, ludzie nowej władzy byli uczciwi i kompetentni, dziś Polska miałaby twarz może niebogatą, ale uczciwą i szlachetną.
Stan wojenny w mediach elektronicznych i drukowanych wciąż nie może doczekać się rzetelnego opracowania. Wydana niedawno przez Instytut Pamięci Narodowej książka „Polskie Radio i Telewizja w stanie wojennym” jest książką bezwartościową i wręcz szkodliwą. Można powiedzieć, że autorzy książki, Sebastian Ligarski i Grzegorz Majchrzak, przedstawili radio i telewizję czasów stanu wojennego poniżej stanu prawdy. Nie usprawiedliwia ich to, że temat przerósł ich możliwości badawcze i intelektualne.
Autorzy książki traktują radio i telewizję jako zwyczajne instytucje PRL. Tymczasem należy wiedzieć, że radio i telewizja czasów PRL były zorganizowane na wzór działających wówczas służb specjalnych. Pracownicy redakcyjni i techniczni byli rekrutowani głownie w komitetach i komisariatach, a budynki i urządzenia radia i telewizji podlegały specjalnemu nadzorowi UB/SB.
Nasłuchy
Niektóre obiekty pracowały bezpośrednio dla SB. Na przykład, w pałacyku na Mokotowie, zajmowanym dziś przez KRRiT, mieścił się ośrodek nasłuchów. Ostatni funkcjonariusz ośrodka, zatrudniony w Polskim Radiu na etacie dziennikarza, został zwolniony z IAR dopiero w 2008 roku. Owo zwolnienie nie przyszło łatwo. Operacja zwolnienia udała się dopiero wówczas, gdy Zarząd Polskiego Radia otrzymał czwarty wniosek z dołączonymi dowodami i adresami świadków.
Nadzór personalny
Służba Bezpieczeństwa skrupulatnie nadzorowała sprawy personalne radia i telewizji. Szczególne wymagania stawiano spikerom, wydawcom, inspektorom, dziennikarzom występującym na wizji, operatorom kamery, dźwiękowcom etc. Redakcje budowano ze sprawdzonych działaczy Zarządu Głównego ZMS, z dziennikarzy „Walki Młodych”, „Sztandaru Młodych” i „Trybuny Ludu”. Na kierownicze stanowiska w radiu i telewizji przychodzili funkcjonariusze KC partii, SB, wojska, Wyższej Szkoły Nauk Społecznych.
Podsłuchy, inwigilacja, podwójne i potrójne sprawdzanie lojalności – to były zasady, od której nie było wyjątków. Mało kto wie, że w Centrali TVP przy ul. Woronicza w Warszawie mieściły się ukryte pomieszczenia z urządzeniami nasłuchu i nagrywania, zamurowane nagle u schyłku PRL, następnie, już w nowej Polsce, pomieszczenia te były nocą likwidowane i funkcjonowały jako normalne pokoje. Jedno z takich pomieszczeń znajdowało się na pierwszym piętrze przy tzw. łączniku budynku A z budynkiem D.
Ważną rolę odgrywał podsłuch bezpośredni. Kierowcy redakcyjni i Wydziału Zdjęciowego w radiu i telewizji wywodzili się najczęściej z milicji, z więziennictwa, z wojska. Pracownicy Wydziału Zdjęciowego – ci, co prowadzili wyjazdy ekip – przychodzili z milicji, więziennictwa, z wojska i z SB. Kierownicy produkcji – to wielkie pieniądze! Tu znajdowały zatrudnienie dzieci i wnuki wysoko postawionych funkcjonariuszy. Nie ma o tym słowa w książce Ligarskiego i Majchrzaka.
Członek Prezydium
W książce dominuje niewiedza i nierzetelność. Przykłady można mnożyć, ale wystarczą dwa, trzy. Na stronie 361 książki występuje nazwisko Włodzimierza G. Dowiadujemy się tam, że Włodzimierz G. był członkiem Prezydium Komitetu ds. Radia i Telewizji. Na stronie 366 nazwisko Włodzimierza G. występuje w gronie członków kierownictwa Komitetu ds. Radia i Telewizji. Na tej podstawie można sądzić, że Włodzimierz G. po prostu należał do kierownictwa Radiokomitetu. I tylko tyle!
A kim naprawdę był Włodzimierz G.? Kim był i kim jest nadal? Nie dowiadujemy się tego z książki. Otóż Włodzimierz G. był jednym z najbardziej zaufanych ludzi służb specjalnych PRL! Formalnie był członkiem Prezydium Komitetu do spraw Radia i Telewizji już od 31 grudnia 1970 roku. Zajmował wówczas stanowisko naczelnego redaktora Programów Dziecięcych Telewizji Polskiej.
W roku 1980 roku Włodzimierz G. został dyrektorem tajemniczego Biura Koordynacji. Po przylocie Gierka z Krymu, 15 sierpnia, został tajnym szefem i organizatorem Telewizji Zapasowej w bunkrze pod jednostką lotniczą przy Żwirki i Wigury w Warszawie.
Bunkier telewizyjny
Telewizja Zapasowa w języku służb wojskowych i cywilnych, w języku Biura Prasy KC, MSW i Sztabu Generalnego WP, to Centrum Techniczne Radia i Telewizji. W języku dziennikarzy telewizyjnych, wyselekcjonowanych do obsługi Telewizji Zapasowej, mowa jest o Bunkrze i o bunkrowcach, czyli pracownikach bunkra.
Wcześnie, bo już w połowie sierpnia 1980 roku, Włodzimierz G. otrzymuje wielkich rozmiarów radiotelefon, z którym nie rozstaje się ani w czasie snu, ani w toalecie. On wie, co będzie oznaczał dzwonek w tym telefonie! W końcu września Telewizja Zapasowa jest już gotowa do działania.
Personel Bunkra składa się z 12 dziennikarzy – realizatorów telewizyjnych, czterech ruchomych ekip filmowych (pięciu operatorów, pięciu dźwiękowców, pięciu oświetlaczy, pięciu asystentów, pięciu kierowców), kilku bunkrowych techników i realizatorów studia telewizyjnego (operatorzy kamer studyjnych, dźwiękowcy, scenografowie, montażyści, sekretarki, elektrycy itd.).
W sumie do Telewizji Zapasowej dostało przydział 67 dziennikarzy, realizatorów, techników i pracowników obsługi administracyjnej. Trzecia część bunkrowców została zobowiązana do zapisania się do Solidarności. Żeby się uwiarygodnić.
Wieczorem 12 grudnia 1981 roku dzwoni radiotelefon Włodzimierza G. Stan wojenny! Ogłoszenie stanu wojennego nastąpi z Bunkra. Zjawiają się generałowie i wyżsi oficerowie LWP. Znany spiker telewizyjny w mundurze, Witold Stefanowicz, zapowiada wystąpienia generała Jaruzelskiego.
Karuzela stanowisk
W nowej Polsce szef Bunkra, Włodzimierz G., decyzją wiceprezesa Telewizji Polskiej, podającego się za człowieka Solidarności i Kościoła, zostaje dyrektorem telewizyjnej Trójki.
W latach 1990-91 spotykam Włodzimierza G. w stołówce i w windzie na Placu, tam, gdzie wydawane są dzienniki. W latach 1995-2005 organizator i szef Bunkra z czasów stanu wojennego pracuje w Ośrodku Szkolenia i Analiz, czyli w Akademii Telewizyjnej, kierowanej przez Jacka Snopkiewicza, byłego delegata na IX Zjazd PZPR.
Gdy telewizją rządzą ludzie pokroju dyrektora Włodzimierza G., prezesa Kwiatkowskiego i Jacka Snopkiewicza, Zarząd Telewizji dokonuje zwolnień dziennikarzy i techników, głównie tych, którzy zostali zatrudnieni po roku 1989 w ramach odnowy Telewizji Publicznej. Jestem wśród zwolnionych. Nie są zwolnieni funkcjonariusze służb, dzieci „rodziny telewizyjnej”, sekretarze partii, dziennikarze, którzy przyszli do telewizji z pism lewicowych, z „Trybuny”, z „Przeglądu”.
Topografia TVP
Niezwykle ważna jest znajomość topografii telewizji. Każdy, kto chce pisać o telewizji, powinien wiedzieć o Centrali Radia i Telewizji, o ośrodkach terenowych, o domach wczasowych i domach specjalnych dla szefów radia i telewizji.
W roku 1990, gdy objąłem stanowisko kierownika „Wiadomości”, w gabinecie po wicedyrektorze DPI, Zbigniewie Domarańczyku, znalazłem urządzenie do podglądu pracy wszystkich montażowni, miałem też możliwość nasłuchów i podsłuchów, z których nigdy nie korzystałem. Kiedy powiedziałem prezesowi Markiewiczowi, że należy te urządzenia zdemontować, usłyszałem:
Niech pan to zostawi. Będzie reforma, to się wszystkiemu przyjrzymy.
Zanim była reforma, na wniosek dyrektora programowego telewizji, dawniej pierwszego sekretarza partii w TVP, musiałem odejść z „Wiadomości”
Czy tylko dziennikarze?
Na stronie 398 książki jest nazwisko Marka L. Z przypisu wiadomo, że był to dziennikarz. I nic więcej. Tymczasem Marek L. był nie tylko dziennikarzem. Występował w programie „Tu, Jedynka!”. Pluł na Solidarność, na Kościół, na tzw. opozycję. Na stronach 48, 210 i 264 pojawia się nazwisko Bogusława S. Z przypisu na stronie 210 dowiadujemy się, że S. był dziennikarzem telewizyjnym, sekretarzem Redakcji Telewizyjnej Warszawskiego Ośrodka Radiowo-Telewizyjnego.
A kim był naprawdę Bogusław S., człowiek o szczurzym pysku? Przed rokiem 1956 był oficerem UB. Po tzw. przemianach w 1956 r. został wyrzucony z UB w stopniu majora. Otrzymał legitymację prasową „Głosu Pracy”.
Z tą legitymacją Bogusław S. pojechał na zrewoltowane Węgry. Tam kursował między powstańcami a wojskami sowieckimi, przedstawiając się Węgrom jako ich przyjaciel. Po powrocie do kraju został kierownikiem Oddziału „Głosu Pracy” w Olsztynie.
W roku 1967 redaktor Bogusław S. pojawił się w „Głosie Pracy” przy Smolnej w Warszawie. Tu pracował do 1970 roku jako dziennikarz działu miejskiego. W roku 1968 uczestniczył w formacjach rozbijających pochody studenckie. W roku 1970, formalnie w 1971, przeszedł do WOT-u.
Po zamachu na Ojca Świętego S. realizuje newsy z kościołów i z ulic, przedstawiając się jako dziennikarz związany z Kościołem. W stanie wojennym Bogusław S. z esbecką precyzją przesłuchuje w telewizyjnym studiu „nawróconych” i „powracających”.
Na różnych stronach występują nazwiska, które dobrze znam, ale ich nie wymienię, bo nie chcę mieć kłopotów.
Wymieniany jest JJ. Nic więcej. A to dziennikarz telewizyjny Redakcji Reportażu, oficer milicji, poprzednio w redakcji „W służbie narodu”. I nie wiem – śmiać się czy płakać, kiedy widzę przypisy do wielu nazwisk: dziennikarz, publicysta, dokumentalista, zwolniony, wyrzucony, pracował jako taksówkarz etc. A byli to często ludzie służb! Warto też zauważyć, kogo w książce nie ma. Nie ma przede wszystkim oficerów SB i WSI, a także ważnych funkcjonariuszy PZPR.
Nie ma słowa o KR, GA, KA, GE, PC i wielu innych. Niemal wszyscy oni pracowali w Bunkrze, byli w otoczeniu gen. Kiszczaka i gen. Jaruzelskiego. W nowej Polsce realizowali zadania służb specjalnych.
Kłamliwi reportażyści
Oficer SB z Wrocławia, GE, porucznik, w stanie wojennym zastępca dyrektora telewizyjnej Dwójki, po 1989 czołowa postać w Redakcji Społeczno-Politycznej, współpracownik Andrzeja K., realizatora esbeckich programów już w latach 1980-81 i w latach dziewięćdziesiątych, w szczególności – to ciekawostka! – za rządów AWS.
Trzej dziennikarze: KA, PC i KR realizowali najbardziej ohydne i kłamliwe reportaże stanu wojennego, m.in. ze strajku szkolnego we Włoszczowej. Chodziło o krzyże. Niemalże pobili tam dziennikarkę „Polityki”, Jagienkę W. za to, że strajkujący chcieli z nią rozmawiać, a nie z nimi. Złożyli raport do MSW i do KC.
Po tym raporcie Jagienka W. została zwolniona z „Polityki”. Ich reportaż z Włoszczowej zatrzymał prezes Wojciechowski, uznając, że „dziennikarze przekroczyli wszelkie normy przyzwoitości”.
Co robią dziś dziennikarze, którzy w stanie wojennym byli bunkrowcami i pomagierami gen. Jaruzelskiego? Dziennikarze ci nadal spokojnie pracują w Telewizji Polskiej. Wyjeżdżali za granicę z prezydentami, z premierami. Jeden z nich ledwo wysiadł z czołgu, a już został dziennikarzem radiowym, a następnie dziennikarzem telewizyjnym. Był sekretarzem Redakcji Krajów Socjalistycznych.
Ludzie prawicy i dyplomaci
Żeby pisać, trzeba wiedzieć!! Panowie Sebastian Ligarski i Grzegorz Majchrzak nie wiedzą. Pominęli dwie sprawy zasadnicze. Pominęli topografię radia i telewizji i pominęli biografie świadków historii. Trzeba wiedzieć, z kim się rozmawia. Bo najbardziej plugawe postacie stanu wojennego w radiu i telewizji zdążyły przykleić się do środowisk przyzwoitych.
Pierwsza sekretarz partii z radiowej Trójki, EM, partyjna do rozwiązania partii w 1990, zwana babą-bolszewikiem, mieszka dziś z czołową postacią prawicowej partii!
Dziennikarka radiowa z redakcji zagranicznej Jedynki, KK, w stanie wojennym omijająca kościół wielkim łukiem, przesiadująca w pokojach głównych postaci KC, na progu nowej Polski, przed wyjazdem do Rzymu, zdążyła się ochrzcić, wziąć ślub kościelny, ochrzcić dzieci etc. Bo czego się nie robi dla chleba!
Dziennikarz radiowy i prasowy, w nowej Polsce dyrektor instytucji medialnych, w stanie wojennym był sekretarzem Rady Krajowej PRON. To on inicjował szycie i wręczanie sztandarów formacjom SB. Dzisiaj funkcjonuje jako człowiek prawicy i Kościoła.
Lektor radiowy, w stanie wojennym ulubieniec redaktora Urbana i generała Jaruzelskiego, podopieczny pułkownika W., związany w 1989 z bliskim człowiekiem dowódcy Północnej Grupy Wojsk Sowieckich. Ze stanu wojennego wyszedł z willami i z zajazdem, z jachtami. Dzisiaj jest człowiekiem prawicy i Kościoła.
Wiele innych partyjnych dziennikarzy zostało po roku 1988 schowanych za granicą – zostali ambasadorami, szefami placówek itd. Moi podwładni z Wiadomości wyjeżdżali do Moskwy, do Aten, do Sztokholmu, do Kairu itd. Grzegorz D., zakwalifikowany przeze mnie do zwolnienia, został ambasadorem na południu Europy i w Afryce.
Porucznik ES, najniższy stopień w Dyrekcji Programów Informacyjnych, został dyrektorem Ośrodka Kultury Polskiej w jednym z krajów na północy Europy. Stefanowicz, ten, co w Bunkrze zapowiadał gen. Jaruzelskiego, został radcą w Moskwie.
Ludzie Solidarności są winni
Po osiemdziesiątym dziewiątym nie było komunistów. Był samotny, bezpański PRL, jak wypalona krypa. Byli zdemoralizowani pezetpeerowcy, były służby i byli ludzie nowej Polski, ludzie nowej władzy nad Polską. Czy uczciwi? Czy kompetentni? Gdyby ludzie nowej Polski, ludzie nowej władzy byli uczciwi i kompetentni, dziś Polska miałaby twarz może niebogatą, ale uczciwą i szlachetną.
Po roku 1989 ludźmi nowej Polski byli też ludzie nieuczciwi, niekompetentni, karierowicze, niekiedy zdemoralizowani do szpiku kości polityczni gracze. Przywódcy nowej Polski, którzy doszli do władzy po 1989, zaniedbali media, gdzie przyczaiły się służby, partia i wszelka hołota komunistyczna.
Gdyby prawica nie popełniła błędów i gdyby miała media, Polska byłaby dziś inną Polską. Naiwni albo głupi, głupi i naiwni przywódcy prawicy solidarnościowej oddali media elektroniczne komunistom i ludziom zdeprawowanym, sprzedajnym. Dziś próżny żal, próżny płacz i przygryzanie palców!
Prawicę lat dziewięćdziesiątych reprezentował w telewizji prawicowy dyrektor, opozycjonista, akurat mój bezpośredni przełożony. To był człowiek Solidarności i Kościoła. Bywał na obiadach, śledzikach i jajeczkach u Prezydenta RP, u Prymasa Polski. Bywał na przyjęciach dyplomatycznych i rządowych na ulicy Parkowej.
Jak bywał? Codziennie był pijany w trupa. Codziennie pił, żarł, wymiotował i pił. Wymiotował w swym gabinecie, na zabytkowe biurko, na dywan perski. Wymiotował na sekretarkę, na swój płaszcz podawany przez sekretarkę. Wymiotował na samochód służbowy, na kierowcę. Co dziś robi? Jest autorytetem moralnym, pełni niezwykle honorową funkcję w Polsce.
Na temat działaczy opozycji na salonach nowej Polski można byłoby napisać kilka książek. Owoce ich działalności znamy. Dziś każdy z nich ma w d…. miliony robotników, którzy rozwalili komunę i, niestety, pozwolili, by Polską rządzili nieuczciwi politycy.
Tygiel ludożerców
Telewizja, a także radio, to tygiel, w którym wciąż się gotuje i ktoś kogoś gotuje na politycznym ogniu. Nie można określić poziomu etyki w radiu i telewizji, bo tam nie ma etyki. Panują obyczaje ludojadów, a jeśli już są jakieś zasady, to zasady dobrego wychowania przy stole w domu ludożerców. Na przykład, żeby dobrze przeżuwać chrząstki kolegów, a niezjedzonych kości nie rzucać pod stół.
Michał Mońko
Sebastian Ligarski i Grzegorz Majchrzak, Polskie Radio i Telewizja w stanie wojennym. Wydawnictwo IPN, 2011.
------------------------------------------------------------------------------------------------------
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
Do nabycia wSklepiku.pl: "Media masowe w praktyce społecznej"
Środki masowego przekazu (media masowe) już od kilku stuleci stanowią ważny i trwały element społeczno-politycznego krajobrazu, przede wszystkim w państwach demokratycznych, gdzie pełnią liczne istotne funkcje systemowe. Zrodzone formalnie w XVII stuleciu, przeżywają dzisiaj okres burzliwego rozwoju, który rozpoczął sie w początkach minionego wieku, a to w związku z pojawieniem się nowych, elektronicznych form przekazu informacji: radiofonii, telewizji, a ostatnio także związanego z narodzinami i rozkwitem Internetu.
Publikacja powstała we współpracy z Instytutem Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/158370-m-monko-stan-ponizej-prawdy-co-robia-dzis-dziennikarze-ktorzy-w-stanie-wojennym-byli-bunkrowcami-i-pomagierami-gen-jaruzelskiego-dziennikarze-ci-nadal-spokojnie-pracuja-w-tvp