Zdymisjonowanie Jarosława Gowina to ruch desperacki, oznaczający porzucenie idei Wielkiej Platformy. To znacząca korekta "projektu"

 PAP/Radek Pietruszka
PAP/Radek Pietruszka

Zdymisjonowanie Jarosława Gowina jest w krótkiej perspektywie przede wszystkim dowodem na słabnięcie Donalda Tuska. To ruch desperacki, oznaczający wymuszone porzucenie idei Wielkiej Platformy. To znacząca korekta "projektu" - jak pomysł zdominowania niemal całej sceny politycznej opisywali w wewnętrznych rozmowach twórcy formacji.

Tusk nie ma wyboru. Musi się cofać, by ratować co się da. Dziś wszystkie ważniejsze trendy grają na korzyść opozycji. Jej wyraźne prowadzenie w sondażach jest kwestią czasu. Kolejne zagrywki, dźwignie i manipulacje wciąż działają, ale każda coraz krócej. Niespecjalnie widać jakieś światełko w tunelu.

Premier rezygnuje więc z Wielkiej Platformy, owego Frontu Jedności Narodu, w którym miało być miejsce dla każdego - od katolickich konserwatystów po lewaków spod znaku Krytyki Politycznej (pod warunkiem wspierania władzy i zwalczania opozycji). Rezygnuje, bo klęskę własnych rządów może dziś przykryć na jeden tylko sposób: rozpętując wojnę ideologiczną, dzieląc Polaków na "postępowych" i "wstecznych", gromadząc wokół siebie genderowców i całe to lewicowe zoo. Dlatego wyrzuca za burtę Gowina - by uzyskać swobodę manewru.

Jakieś znaczenie mogła też mieć obawa przed Europą Plus, zabierającą głosy PO z lewej flanki. A Tusk nie może tam tracić, bo to grozi wejściem w buty obgryzanej z obu stron Unii Wolności, włącznie z jej smutnym końcem.

Wyrzucając Gowina z rządu, Tusk realnie nie ryzykuje utraty władzy. Skrzydło konserwatywne PO, zobaczycie państwo, stopnieje w oczach. Gowin nie zdecyduje się szybko na wyjście z PO i budowę własnej partii - co rzeczywiście mogłoby uruchomić nowe rozdanie, włącznie z wyborami. Nie czuje się jeszcze gotowy i sądzi, że jeszcze nie czas. Problem w tym, że później będzie mu jeszcze trudniej, bo momentum minie. Układanki z prawicową drobnicą też nic nie dadzą, za dużo tam indywidualności. No i miałyby sens tylko wówczas, gdyby PiS tonęło, a przecież nie tonie.

W całej sprawie na jeszcze jedno warto zwrócić uwagę: Gowin coraz bardziej irytował Tuska. Nie sądzę, by chodziło o poglądy. Gowin był po prostu zbyt pewny siebie i zbyt zadowolony z życia jak na dworskie oczekiwania premiera. To dlatego Tusk nie szczędził - nawet przy rozstaniu - małych złośliwości, snując analogie z Palikotem czy psychologizując o tym, co zobaczył w oczach swojego byłego ministra. Gowin na tym tle zachował się z prawdziwą klasą, dziękując Tuskowi i wychwalając swojego następcę.

Nie zmienia to zasadniczej konstatacji: konserwatyści inwestujący w Tuska nie wybrali lepiej niż klienci Amber Gold. Tę pułapkę przeczuwaliśmy zresztą od dawna. Wystarczyło popatrzeć w oczy premiera.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych