Wieczór z Jedynką wyglądał tak, jak miał wyglądać. Puszczono dwa filmy i na dobry początek zaproszono dwóch naukowców zajmujących się katastrofą smoleńską, którzy mieli się pokłócić.
Tu minus dla Piotra Kraśki za cierpliwe wysłuchiwanie wszystkich okrągłych zdań prof. Artymowicza i nagminne przerywanie każdego konkretu prof. Rondzie. Inna sprawa, że ten ostatni sam strzelał sobie w kolano taktyką: „mam dane, ale nie powiem skąd”. Mógł wszystkie banały serwowane przez naukowca z Toronto obalić dwuzdaniowymi ripostami zamiast zasłaniać się niewiele mówiącymi rysunkami.
Potem była kłótnia publicystyczno-naukowa, w której uderzała nieznajomość materii. Jedynymi przytomnymi osobami w studiu byli Michał Karnowski i Paweł Lisicki. Reszta sprawiała wrażenie mniej lub bardziej celowo oderwanych od rzeczywistości i wiedzy o tym, co dzieje się w sprawie 10/04. Nadaktywność prof. Ireneusza Krzemińskiego można tylko pominąć milczeniem i liczyć na to, że nie prędko trafi się na jego oblicze w kolejnej audycji.
Z morza propagandy, naiwności i nieścisłości warto wyłowić cztery wątki, które dowodzą, że w nieskończoność trzeba przypominać niemal o wszystkim, co dzieje się w dochodzeniu prawdy o tragedii smoleńskiej.
1. Prof. Michał Kleiber, prezes Polskiej Akademii Nauk stwierdził, że tzw. raport Millera należy uznać za dokument bazowy do szukania porozumienia i wytłumaczenia okoliczności smoleńskiego dramatu. Przy całym szacunku dla pana profesora, nie sposób się z tym w najmniejszym stopniu zgodzić. Dokument wytworzony przez komisję obecnego wojewody małopolskiego jest tak naszpikowany półprawdami wyprodukowanymi w Moskwie, że nie obroniłby się w żadnym cywilizowanym państwie. Dość przypomnieć „badania” na obecność materiałów wybuchowych przeprowadzone na próbkach banknotów, książki, parasolki i – bodajże – buta. Dość przypomnieć radosną twórczość fotograficzną Siergieja Amielina, smoleńczyka o bliskich kontaktach z rosyjskimi służbami, którego zdjęcia posłużyły polskiej komisji do wyznaczenia trajektorii ostatnich sekund lotu TU-154M. Dość przypomnieć wreszcie wnioski o „presji pośredniej” wywieranej na załogę przez gen. Błasika, brak badań rozpadu całej konstrukcji tupolewa, mechanizmu łamania skrzydła w zderzeniu z brzozą, czy jakiegokolwiek zainteresowania się naszych „specjalistów” drzewem, które miało doprowadzić do najdziwniejszej półbeczki w dziejach lotnictwa.
2. Andrzej Stankiewicz, rzetelny skądinąd dziennikarz - obecnie w „Rzeczpospolitej” - zaproponował, by szukać porozumienia o przyczynach katastrofy w stanowisku biegłych powołanych przez prokuraturę. Pytam więc, czy można zaufać ludziom, którzy – jak usłyszeliśmy kilkadziesiąt minut wcześniej w filmie Anity Gargas z ust prokuratora Szeląga – przyjęli metodykę pracy, według której ekshumowane ciała ofiar będą zbadane na obecność materiałów wybuchowych co najmniej półtora roku po owych ekshumacjach?! Czy można zaufać biegłym, którzy na trzy lata związali śledczym ręce w sprawie zbadania nagrania rejestratora z jaka-40? Przypomnę, że nie można było sięgnąć do tego dowodu, bo eksperci ustalili, że trzeba go zsynchronizować z nagraniami ze smoleńskiej wieży. Te zaś przez ponad 30 miesięcy były niemożliwe do odczytania ze względu na zaszumienie, którego nie dało się oczyścić z powodu nieznajomości częstotliwości prądu płynącego w rosyjskiej sieci elektrycznej w momencie kopiowania. Gdyby nie tragizm sytuacji, można byłoby pokusić się o szukanie porównań w twórczości Aleksandra Rogożkina.
3. Paweł Wroński z „Gazety Wyborczej” pośród dziesiątek innych propagandowych wynurzeń był uprzejmy spuentować wątek obecności gen. Błasika w kokpicie stwierdzeniem, że według krakowskich biegłych z Instytutu im. Sehna nie wiadomo, czy w kokpicie był jeden generał czy może kilku. Zabrakło w studiu przypomnienia, że przed kilkoma tygodniami prokuratura wojskowa kategorycznie oświadczyła, że wszystkie zebrane dotychczas dowody – na czele z opinią Instytutu Ekspertyz Sądowych (na który tak chętnie powołuje się Wroński) oraz analiza rozmieszczenia ciał ofiar nie pozwalają na choćby rozważanie takiego faktu.
4. Piotr Kraśko broniąc najbardziej groteskowego z prokuratorów w mundurach – płk. Zbigniewa Rzepy – uznał, że nie można z jego słabego „sprzedawania się” medialnego wyciągać wniosków o źle prowadzonym postępowaniu. Przypomnę więc mojemu byłemu redakcyjnemu koledze i towarzyszowi w czasie katyńskich uroczystości w 2010 r., że płk Rzepa skompromitował siebie i swoich wojskowych kolegów przyznając w „Anatomii Upadku”, że nawet nie obszedł całego miejsca katastrofy, bo nie pozwolili mu na to Rosjanie oraz że jego udział w odsłuchiwaniu nagrań z czarnej skrzynki polegał na obserwowaniu, jak – zwłaszcza rosyjscy – koledzy siedzą w słuchawkach w pokoiku MAK. Przypomnę również, że skandaliczne zaniedbania prokuratury nie są wymysłem szukających spisków publicystów, ale stwierdzeniem śledczych z Poznania. Jakoś niewiele mówi się, iż tamtejsza prokuratura wojskowa prowadzi śledztwo ws. niedopełnienia obowiązków przez prokuratorów przybyłych w dniu katastrofy do Smoleńska. Rzecz – jak można domniemywać – dotyczy zwłaszcza Rzepy właśnie oraz jego dwóch przełożonych: obecnego – płk. Ireneusza Szeląga oraz byłego – gen. Krzysztofa Parulskiego (wówczas również pułkownika). Czy Piotr Kraśko będzie równie ochoczo zasłaniał prokuratorów własna piersią, gdy zostaną im postawione zarzuty?
Prostować można wiele i długo. Ale wniosek jest jeden – opinia publiczna ma małe szanse wyrobić sobie miarodajny pogląd przy tej skali manipulacji, niedoinformowania, naiwności i przymykania oczu na fakty.
Do znudzenia trzeba o nich przypominać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/154853-nigdy-dosc-wiedzy-czyli-wieczor-z-jedynka-cztery-uwagi-po-dyskusji-w-tvp-o-katastrofie-smolenskiej