"Wielodzietne rodziny to nie ciemnogród. A matki, które rezygnują z pracy nie są niezaradne życiowo" - pisze nasza czytelniczka

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. marsz.org
fot. marsz.org

Głośno ostatnio w debacie publicznej o polityce prorodzinnej. Dzieci rodzi się coraz mniej, społeczeństwo się starzeje, Polsce grozi katastrofa demograficzna. Dlatego często słyszymy argumenty, dotyczące tego, ile państwo powinno przeznaczać na wsparcie rodziny. I na pewno żałować nie powinno. Jednak pieniądze to nie wszystko.

- pisze Małgorzata Dziubecka, mama Antoniny, Marianny i Franciszka.

 

Polityka prorodzinna, aby była skuteczna, nie może być tworzona w oderwaniu od ogólnego klimatu politycznego i społecznego w kraju. Konkretne narzędzia nie będą miały większego znaczenia, jeśli ludzie będą zwyczajnie wstydzili się mieć więcej niż dwoje dzieci. Jeżeli będą uważani za ciemnogród, nie potrafiący opanować swojej płodności, to dodatkowe 1000 zł. nic nie zmieni. Lansowanie postawy antykoncepcyjnej jako jedynie słusznej i "oświeconej" stanowi większą przeszkodę dla polityki prorodzinnej niż "dziura" w budżecie. Nazywanie matek, które świadomie rezygnują (choćby na pewien czas) z kariery zawodowej i wychowują dzieci w domu, "niepracującymi" buduje w społeczeństwie zupełnie nieprawdziwą wizję niezaradnej życiowo kobiety, która nic nie osiągnie, a na dodatek żyje na koszt państwa i podatników. Zauważmy przy tym, że za kompetencje opiekunki lub dodatkowe zajęcia dla maluchów trzeba niekiedy słono płacić. Natomiast kreatywna mama nic nie dostaje za codzienne organizowanie czasu swoim dzieciom. Co gorsza uważana jest za gorszą, bo nie rozwija się zawodowo. I nic to, że dba o rozwój własnych dzieci. W szerokim odczuciu jest tylko kurą domową. W takie postrzeganie kobiet niemały wkład mają feministki, którym podobno los kobiet leży na sercu.


Jako matka trójki maluchów wiem, że zachęta, taka jak becikowe to miły dodatek, który starcza na chwilę. Roczne odliczenie od podatku reperuje uszczuplony budżet, ale też nie pokrywa poniesionych wydatków. Coś na kształt stałej pensji wypłacanej na dziecko do określonego wieku, byłoby najbardziej realną pomocą państwa. Wydatki na dzieci nie kończą się bowiem wraz z pójściem do szkoły. Wręcz przeciwnie mam wrażenie, że wtedy zaczynają się na dobre. Fajną sprawą są karty rodzin wielodzietnych, kiedy konkretne miasto przyznaje ulgi i uprawnienia swoim mieszkańcom przy korzystaniu z obiektów miejskich, czy komunikacji.

 

Ale jak już wspomniałam wyżej, pieniądze to nie wszystko (na szczęście). Państwo powinno wspierać inicjatywy tworzące klimat prorodzinny i prokoncepcyjny. Nie chodzi mi bynajmniej o lansowanie in vitro, myślę raczej o promowaniu i korzystaniu z doświadczeń tzw. organizacji "pro life". Tymczasem dziś dzieje się tak, że naturalny model rodziny jest w społeczeństwie wypierany przez bardzo wygodny model lansowany w mediach głównego nurtu tzw. DINKs (double incom no kids). Obserwując sytuację swoją i wśród znajomych mogę dość jednoznacznie stwierdzić, że dzieci rodzą się z miłości, a nie dla pieniędzy. Szkoda, że problem ten zauważają głównie środowiska prawicowe i katolickie, bo jest on szerszy i nie zależy od przekonań politycznych.

 

Małgorzata Dziubecka,

z zawodu i powołania mama, wspólnie z mężem Maćkiem wychowują Antoninę, Mariannę i Franciszka.

 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych