"Leszkowi udało się załatwić jedną rzecz: wstawić nogę w te drzwi, które prowadzą do salonów, które on określał jako >>telefoniczne<<"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot.Blogpress.pl
Fot.Blogpress.pl

Jarosław Kaczyński odpowiada na pytanie o Traktat Lizboński:

Tutaj obok mnie siedzi świadek [Maciej Łopiński - red.]. Ci wszyscy, którzy byli w otoczeniu Lecha Kaczyńskiego a później rozpętali tę fatalną i wyjątkowo wręcz kłamliwą kampanię, też uczestniczyli w naradach, i ja też w nich uczestniczyłem, które ostatecznie określały nasze stanowisko, i to co miało być osiągnięte w czasie rokowań w Brukseli. I chcę państwu powiedzieć: zostało osiągnięte absolutnie wszystko, co zostało ustalone. Pierwiastek był posunięciem czysto taktycznym, bo w gruncie rzeczy nam niewiele dawał. Rzeczywiście degradował nieco Niemcy, ale nas degradował także w stosunku do mniejszych państw europejskich. Krótko mówiąc, to było posunięcie wymyślone dlatego, że kiedyś ktoś już taką propozycję sformułował, a zawsze w Unii Europejskiej lepiej się posługiwać tym, co już było. A po drugie mniejsze państwa europejskie powinny chcieć to poprzeć, ale tylko teoretycznie, ponieważ sam też prowadziłem w tych sprawach rozmowy, więc wiem, że jedyny szef państwa, który mi powiedział: my was nie poprzemy, ale jak byście to załatwili, to byśmy byli bardzo uradowani, to był kanclerz Austrii. Ale od razu zastrzegając, że tego nie poprą. Bo w Unii Europejskiej obowiązują po prostu pewne reguły i my nie byliśmy w stanie działać całkowicie wbrew tym regułom. Musielibyśmy być mocarstwem o sile ekonomicznej Niemiec i sile militarnej Anglii i Francji razem wziętych, co najmniej, albo jeszcze znacznie więcej, wtedy moglibyśmy sobie na coś takiego pozwolić.

Realistycznym ujęciem było uzyskanie kilkunastu różnych ustępstw, i proszę pamiętać, że uzyskano kilkanaście różnych ustępstw, w tym odsunięcie tej nowej metody głosowania, w istocie na 10 lat, co w dziejach Unii Europejskiej jest naprawdę dużo. Np. Anglicy uznali, że to jest po prostu ad calendas graecas. Nienarzucanie nam w pewnej specyficznej formule tej karty europejskiej [Karty Praw Podstawowych - red.], tzw. opt-out. Nie chcę tłumaczyć, na czym to polega, ale to jest troszeczkę co innego niż się potocznie sądzi, w każdym razie to nas zabezpiecza. Joaninę, która była przecież też przemyślaną propozycją, zmierzającą do tego, żeby pokazać, że Polska jest w tej szóstce znaczących państw europejskich, i znów nie będę się wdawał w szczegóły, ale dla dyplomatów i polityków rządzących to było zupełnie oczywiste, i szereg innych ustępstw, niekiedy o dużym znaczeniu, odnoszących się do obowiązywania prawa europejskiego, itd. Gdybyśmy dalej szli tą drogą, wykorzystywali możliwości konstytucyjne, naprawdę nasza pozycja byłaby nieporównanie lepsza.

Dlaczego ci ludzie urządzili tę awanturę? Nie wiem. Wiem, że straszliwie zaszkodzili nie tylko prezydentowi, ale także zaszkodzili Polsce.

Leszkowi udało się załatwić jedną rzecz: wstawić nogę w te drzwi, które prowadzą do salonów, które on określał jako "telefoniczne". Chodziło o to, żeby znaleźć się w tej grupie, która do siebie telefonuje i ustala najważniejsze rzeczy. I pozycja nasza po tej rozgrywce, kiedy zdołaliśmy się sami przeciwstawić w pewnym momencie wszystkim, później zyskaliśmy dwóch małych sojuszników, to było niesłychanie ważne, decydujące.  To uniemożliwiło Merkel rozegranie tego poza nami, bo miała taki plan, a nawet doprowadziliśmy do tego, że Merkel została odsunięta, bo Sarkozy i Blair się w to zaangażowali i ona została na marginesie. To nas bardzo wysoko podniosło. Gdyby nie ta awantura w Polsce, to być może byśmy się zdołali do tego salonu [europejskiego] dostać”.  A to było niesłychanie ważne. (...)

Można się było wcisnąć do takiej grupy 5-7 państw, z którymi tam naprawdę się liczą. I ta akcja w Warszawie to uniemożliwiła. Czy za tym stały jakieś powiązania, których nie znamy, czy po prostu zwykła głupota i ambicje osobiste szczególnie jednego młodego człowieka, któremu się wydawało, że może zostać ministrem spraw zagranicznych, trudno mi powiedzieć. W każdym razie tak to wtedy było, i warto, żeby to zostało powiedziane. Na szczęście są świadkowie. Główny oskarżyciel był w tym samym pokoju, w gabinecie prezydenta i doskonale słyszał, jakie są ustalenia i z jakimi zadaniami prezydent jedzie do Brukseli i że te zadania zostały dokładnie wykonane.

To, że brat nie chciał [później, pod presją] podpisać traktatu, nie wynika tylko z tego, że trzeba się liczyć z najmniejszymi państwami [Irlandią, która przeprowadzała referendum - red.]. Tu chodzi o coś więcej: o to, że prawo europejskie obowiązuje, że ono nie jest fikcją. Proszę pamiętać: w świetle prawa europejskiego po [pierwszym, negatywnym - red.] referendum irlandzkim tego traktatu po prostu nie było. On, prawnie rzecz biorąc, nie istniał. Gdyby brat go podpisał, uznałby, że prawo europejskie jest fikcją, że decyduje wola najsilniejszych. Polska jest w sytuacji kraju, który prawa europejskiego musi bronić, mówię o tym podstawowym prawie europejskim. (...). Bronienie tego prawa i odrzucanie zasady, że w Unii Europejskiej w gruncie rzeczy żadne prawo europejskie nie obowiązuje, w tej chwili ta zasada jest rozgrywana w całej pełni, to jest podstawa naszego interesu narodowego. Odchodzenie od tej konwencji [zasady - red.] to jest już strzelanie sobie nie tylko w nogę, ale wręcz w głowę. To była główna przesłanka odrzucania tego rozwiązania, choć nie była ona zewnętrznie eksponowana, bo ona do szczególnej furii doprowadzała naszych większych partnerów.

Wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego wygłoszona podczas panelu dyskusyjnego poświęconego Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, klub Hybrydy, 18 kwietnia 2012 r.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych