STASI. Zmowa niepamięci
Publikacja dwojga znanych niemieckich dziennikarzy jest ciosem wymierzonym we wszystko i wszystkich, którzy współpracowali z byłą NRD i do dziś bardziej lub mniej otwarcie występują w jej obronie. Także pod adresem Instytutu ds. Akt Stasi (Instytut Gaucka), gdzie pracuje wielu tajnych współpracowników Stasi oraz funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego dawnej NRD, padają poważne zarzuty dotyczące niedostatecznie głębokiego zbadania zbrodni dokonywanych przez Stasi i skłonności do cenzury.
Autorzy dokonują twardej rozprawy z politykami CDU i SPD, którzy nierzadko przyjmowali w swe szeregi byłych enerdowskich funkcjonariuszy oraz naiwnie stawiali na sojusze z PDS, obnażają nieprawidłowości i cynizm wszechobecne m.in. w dziedzinie sportu zawodowego, ukazują przenikanie byłych elit komunistycznych do instytucji zajmujących się mediami i kulturą oraz urzędów państwowych.
Müller i Hartmann przytaczają przerażające fakty, które dowodzą błędów i zaniedbań, jakich dopuszczono się w minionym dwudziestoleciu. NRD upadła, ale jej ideologia w zastraszający sposób jest nadal obecna w zjednoczonych Niemczech. Jak podkreślają autorzy, państwo niemieckie nie potrafiło dostatecznie surowo osądzić dokonanych zbrodni i odrzuca wszelkie próby zbadania powiązań zachodnioniemieckich deputowanych z tajnymi służbami NRD.
Uwe Müller, ur. w 1957 roku, studiował ekonomię i socjologię we Frankfurcie n. Menem. Karierę dziennikarską rozpoczął jako redaktor w wydawnictwie Düsseldorfer Verlagsgruppe Handelsblatt. W 1990 roku został korespondentem dziennika „Die Welt” w Niemczech Wschodnich, dla którego od 2002 roku pracuje jako reporter. Mieszka w Lipsku i w Berlinie. Jest autorem książki Supergau Deutsche Einheit (2005).
Grit Hartmann, ur. w 1962 roku, studiowała dziennikarstwo w Lipsku i pracowała do upadku NRD dla Börsenblatt für den Deutschen Buchhandel. W 1990 roku była współzałożycielką Forum Verlag Leipzig. Od 1994 roku pracuje jako niezależna dziennikarka. Jest autorką kilku książek, m.in. Goldkinder. Die DDR im Spiegel ihres Spitzensports (1997).
Przedmowa
18 marca 1990 roku znany wschodnioniemiecki pisarz Stefan Heym z goryczą przelewał na papier następujące słowa: „NRD przestanie istnieć i zostanie odesłana do lamusa historii”. Partia Demokratycznego Socjalizmu (PDS) właśnie poniosła porażkę w pierwszych wolnych wyborach do Izby Ludowej, z których zwycięsko wyszli zwolennicy szybkiego zjednoczenia Niemiec. Niespełna osiem miesięcy później NRD ostatecznie zniknęła z politycznej mapy świata. Mimo to Heym grubo się pomylił, ponieważ państwo to, wbrew powszechnym oczekiwaniom, nie trafiło na śmietnik historii, a jego ideologia żyje nadal w zjednoczonych Niemczech i na dodatek ma się całkiem nieźle. I o tym będzie mowa w niniejszej publikacji.
Niemiecka Republika Demokratyczna nie poszła w zapomnienie. Co więcej, świetnie funkcjonuje w obrębie swoich dawnych granic jako coś w rodzaju gigantycznej specjalnej strefy ekonomicznej. Nigdzie indziej na świecie tak ogromny obszar nie jest utrzymywany kosztem reszty kraju. I nie widać szans na zakończenie tego uzależnienia. Z pewnością w ciągu minionych 20 lat zrobiono wielki krok naprzód: enerdowska infrastruktura uległa gruntownej modernizacji, rozpadające się miasta i zrujnowane krajobrazy zmieniły się nie do poznania i znacząco podniósł się poziom życia obywateli. Jedna tylko rzecz pozostaje niezmienna — zdane wyłącznie na siebie landy wschodnie uległyby takiej samej dezintegracji jak NRD w swojej schyłkowej fazie.
Plan zjednoczeniowy Niemiec z 1990 roku nie przewidywał tak spektakularnej porażki, której na dodatek towarzyszy szok demograficzny. Wschodnioniemieckie społeczeństwo kurczy się i starzeje w nieznanym dotąd w historii Europy tempie. Do 2020 roku — w porównaniu ze stanem z roku 1990 — nowe landy stracą niemal jedną piątą ludności. Wyludnieniu uległy całe regiony, wyburzono ogromne części miast. Brak perspektyw na rozwój gospodarczy nastraja nostalgicznie. Niemcy wschodni mentalnie tkwią w wyimaginowanym świecie dawnej NRD. Mitologizują państwo, do którego upadku sami się przyczynili, i pielęgnują antyzachodni protest głoszony niegdyś przez komunistyczną propagandę. Nadziei na odwrócenie tego procesu nie dają też problemy wynikające ze światowego kryzysu gospodarczego.
Wschodnie Niemcy, nawet bez muru i drutu kolczastego, pozostały „inną republiką”. Już w 1990 roku Ralf Dahrendorf przewidywał, że odbudowa społeczeństwa obywatelskiego na terenie dawnej NRD potrwa co najmniej 60 lat, czyli tyle, ile w sumie trwały dwa reżimy, których doświadczyli wschodni Niemcy. Wprawdzie dyktatura nazistowska różniła się od dyktatury wprowadzonej przez Socjalistyczną Partię Jedności Niemiec (SED) choćby mniejszym rozmiarem popełnionych zbrodni, ale za to ta ostatnia okazała się trwalsza. Nie z powodu tego, że ukształtowała aż trzy pokolenia, ale dlatego, że była opcją światopoglądową, której trzon udrapowano w hasła antyfaszyzmu, pokoju i sprawiedliwości społecznej. Na dodatek komunizm zniszczył warstwę mieszczańską i z pełną premedytacją unicestwił środowiska religijne, co w znacznym stopniu przyczyniło się do duchowego wykorzenienia wielu mieszkańców tych terenów.
Ale mit państwa SED nadal pokutuje także na zachodzie kraju. Wielu Niemców, którzy mieli szczęście żyć w wolnym państwie, nie chciało przyjąć do wiadomości prawdziwego charakteru wschodnioniemieckiego reżimu. Niemiecka Republika Demokratyczna, która brutalnie niszczyła życie swoim obywatelom i z przyczyn politycznych zamykała ich w więzieniach, w opinii Güntera Grassa była jedynie „wygodną dyktaturą”. Inni z kolei ubolewali, że wraz z końcem komunistycznego eksperymentu zaginął czynnik korygujący kapitalistyczny porządek.
Konsekwencje tego stanu rzeczy są zatrważające. Czy można bowiem mówić o dawnej NRD jako o części Zachodu w sytuacji, gdy postkomuniści zdobywają jeden parlament starych landów za drugim? Czy fakt, że w Saksonii, która jesienią 1989 roku była liderem demokratycznych przemian, połowa rządowych polityków Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU) działała niegdyś w partii będącej na usługach SED, nie oznacza porażki demokratycznej odnowy niemieckich ziem wschodnich? Dlaczego prezydent Horst Köhler odznaczył Federalnym Krzyżem Zasługi znanego artystę, o którym miał sprawdzone informacje, że był on tajnym współpracownikiem Stasi? Czy nie jest to nad wyraz czytelna oznaka braku niezbędnego dystansu wobec popleczników wschodnioniemieckiej dyktatury?
Po upadku NRD Niemcy postanowili skorzystać z doświadczenia, które zdobyli 45 lat wcześniej, i rzetelnie rozliczyć drugą niemiecką dyktaturę. Dziś wiadomo, że projekt ten zakończył się fiaskiem. Niniejsza publikacja prezentuje cztery najbardziej istotne obszary, w których Republika Federalna poniosła brzemienną w skutki porażkę w rozrachunku z komunistycznym reżimem.
1. Osądzenie państwa bezprawia, jakim była NRD. Niepowodzeniem zakończyła się próba ukarania oprawców komunistycznych. Mimo że jednym z głównych żądań enerdowskich opozycjonistów oraz wybranych w pierwszych wolnych wyborach deputowanych do Izby Ludowej było osądzenie i ukaranie sprawców zbrodniczego systemu, zachodnioniemieckie państwo oszczędziło większość z nich. Już sam ten fakt jest wielce oburzający. Do więzień trafiło zaledwie 40 osób. Ich nazwiska i czyny ujrzą światło dzienne po raz pierwszy na łamach tej książki. Sędziowie nader wyrozumiale potraktowali nawet zbrodniarzy mordujących na rozkaz państwa. Ofiary, które za doznane krzywdy nigdy nie otrzymały odpowiedniego zadośćuczynienia, uznały to za policzek wymierzony elementarnemu poczuciu sprawiedliwości.
2. Tendencje rozwojowe partii politycznych. W starych landach tzw. partie ludowe, czyli CDU i Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD), mimo coraz mniejszej liczby członków nadal pozostają silnie zakorzenionymi w społeczeństwie grupami interesów. Tymczasem na terenie dawnej NRD w zastraszającym tempie kurczy się i tak już skromna baza sympatyków tego typu ugrupowań. Wytworzył się tam nowy rodzaj partii, w której liczba członków jest niemal identyczna z liczbą przysługujących jej mandatów. Innymi słowy: niemal każdy aktywny członek ugrupowania piastuje jakiś urząd w różnych zgromadzeniach. W Dolnej Saksonii i Hesji jest w sumie dwa razy więcej aktywnie działających chrześcijańskich demokratów niż we wszystkich pięciu nowych landach. To, że CDU jest nieatrakcyjna dla wschodnioniemieckich wyborców, wynika choćby tego, w dawnej NRD ugrupowanie to było partią satelicką SED, co niektórzy wpływowi chadecy ukrywają. W przypadku socjaldemokracji statystyki przedstawiają się jeszcze gorzej. Socjaldemokratyczna Partia Niemiec ma we wschodnich landach dokładnie tyle samo członków, ile liczą struktury partyjne w Saarze. Postkomuniści z Lewicy (Die Linke) kłamią w żywe oczy, wypierając się swoich korzeni. Funkcjonariusze tego ugrupowania niezmordowanie utrzymują, że dystansują się od stalinizmu, podczas gdy ich szefowie współpracują w najlepsze ze stowarzyszeniami zwolenników dawnego systemu, dla których NRD pozostaje po dziś dzień „tym lepszym państwem niemieckim”.
3. Elity w mediach, służbie publicznej i sporcie. Po upadku NRD większość jej obywateli została zmuszona do przekwalifikowania zawodowego. Tymczasem w najważniejszych obszarach działalności państwa widoczna jest zagadkowa kontynuacja dotychczasowych karier, choćby na rynku prasy regionalnej, która w nowych landach cieszy się pozycją monopolisty. Sześćdziesiąt procent dziennikarzy, którzy 10 lat po przełomie zatrudnieni byli w redakcjach tytułów regionalnych, w czasach NRD odgrywało rolę medialnych propagandystów SED. Rynek medialny, jak żadna inna branża, jest naszpikowany byłymi współpracownikami Stasi. Ponieważ zaniechano systematycznej lustracji ludzi z tego środowiska, wiedza na temat ich przeszłości co i rusz przedostaje się do opinii publicznej. Dawni enerdowscy agenci wywiadu zagranicznego pracują po dziś dzień nawet w ministerstwach federalnych. Niemiecka Republika Demokratyczna, która za sprawą stosowanych przez działaczy partyjnych, trenerów i lekarzy nielegalnych praktyk dopingowych stała się najbardziej wysportowanym krajem świata, zgromadziła na swoim koncie 572 medale olimpijskie. Niestety, zjednoczone Niemcy nie potrafiły zerwać z tą niechlubną pogonią za rekordami.
4. Rozrachunek państwa z komunizmem. Przypominanie o drugiej niemieckiej dyktaturze pochłania każdego roku ponad 100 mln euro. Jak widać, powszechne przekonanie, jakoby Niemcy byli „mistrzami świata w rozliczaniu własnej przeszłości”, wiąże się z niemałymi kosztami. Mimo że wydano już 53 tys. publikacji na temat NRD i procesu transformacji w nowych landach, obraz wschodnioniemieckiego reżimu lśni coraz bardziej — nawet w oczach tych, którzy nie znają tych czasów z autopsji. Za taki stan rzeczy odpowiada m.in. finansowana ze środków federalnych Fundacja Badań nad Dyktaturą SED, która bez żenady współpracuje z Fundacją im. Róży Luksemburg, udostępniającą forum dla publicznej dyskusji generałom z dawnego enerdowskiego Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwa (MfS). Grzechem pierworodnym został obarczony już u samego zarania powszechnie szanowany Urząd Pełnomocnika Federalnego ds. Akt Stasi (BStU), ponieważ współtwórczynią koncepcji założycielskiej tej instytucji była sama Stasi, której agenci po cichu weszli w struktury BStU. Około 70 byłych pełnoetatowych pracowników MfS działało w największym niemieckim imperium akt Stasi, co skrzętnie ukrywali prezesi BStU: Joachim Gauck i Marianne Birthler.
Stasi — zmowa niepamięci nie jest książką o Niemcach wschodnich, upadek NRD zachwiał bowiem także światopoglądem obywateli Republiki Federalnej i naruszył pielęgnowany przez nich latami obraz świata. Od czasów rządu Willy’ego Brandta kraj ten godził się na istniejący stan rzeczy, w tym także na podział Niemiec. Zachodnioniemieccy politycy, historycy i intelektualiści coraz częściej postrzegali NRD jako „uprawnioną alternatywę, posiadającą pewne osiągnięcia socjalne”. W tym układzie na dalszy plan zeszły zasadnicze normy demokracji, jak choćby prawa człowieka. Dopiero jesienią 1989 roku wschodnioniemiecki ruch obywatelski przypomniał Niemcom z Republiki Federalnej, że mają do czynienia z dyktaturą. Wyjaśnień wymagała także współpraca ze Stasi wielu zachodnioniemieckich obywateli. Niestety, realizacji tych żądań zaszkodziła dbałość Zachodu przede wszystkim o własne interesy. Tym samym zaprzepaszczona została niepowtarzalna szansa na „nowy początek”.
Historyk Hans-Ulrich Wehler, nawiązując po latach do słów Heyma „o NRD w lamusie historii”, stwierdził, że wschodnioniemiecki model społeczeństwa prowadził donikąd. Dlatego — jego zdaniem — Republika Federalna na mocy faktu, że to jej „historia przyznała rację”, powinna skorygować nieprawidłowy kurs wschodnich landów i wprowadzić je na właściwą ścieżkę rozwoju.
Gdyby to tylko było takie proste…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/143707-stasi-zmowa-niepamieci-ksiazka-znanych-niemieckich-dziennikarzy-uwe-mullera-i-grita-hartmanna-u-nas-fragment