Centrum Zdrowia Dziecka było, jest i będzie, ale musi być dostosowane do "realnych warunków funkcjonowania" - ogłosił minister zdrowia Bartosz Arłukowicz, i zażądał przedstawienia planu restrukturyzacji Instytutu.
Minister przytoczył swoje argumenty: jego zdaniem, w placówce, która ma 200 milionów złotych długu, za dużo płaci się lekarzom, i a struktura zatrudnienia jest zła. Wg PAP:
Arłukowicz na konferencji zwrócił uwagę, że w szpitalu wynagrodzenia pracowników wzrosły w ostatnich latach o 95 proc., a przychody placówki jedynie o 30 proc. Jak wyliczał, na 2241 zatrudnionych osób, 305 - to lekarze, a 356 - pracownicy administracyjni. "Centrum Zdrowia Dziecka to ponad 550 łóżek i ponad 2,2 tys. pracowników, czyli cztery osoby personelu na jedno łóżko" - mówił.
W ocenie dyrektora Centrum prof. Janusz Książyka, problemów nie generuje jednak poziom zatrudnienia, czy pensje, tylko kwoty, które za procedury płaci NFZ - praktycznie są takie same, jak w zwykłym szpitalu, z którego dzieci są odsyłane do Centrum Zdrowia Dziecka.
Książyk przypomniał, że poza lekarzami, którzy pracują w Centrum, przy łóżkach małych pacjentów stoją też pielęgniarki.
"Pielęgniarki to prawie 800 osób, a lekarzy na koniec lipca wraz z rezydentami było 380. Są też np. rehabilitanci" - podkreślał.
Dyrektor dodał, że nie wie skąd pojawiła się informacja o 95 proc. wzroście pensji od 2007 r.
"Wzrost pensji nie wyniósł 95 proc. Według moich danych od 2007 r. to 21 proc. wzrost. Jeśli dołączymy do tego kontrakty, to było to więcej o 23 proc. - wyliczał.
Podał, że w szpitalu jest też więcej łóżek - 607, a nie 550, szpital nie zatrudnia już dyrektora technicznego, którego pensję podał minister, a główna księgowa nie ma takiej pensji.
Podkreślił, że wskazana przez ministra średnia zarobków nie jest jakąś wysoką kwotą w Warszawie.
"Mówiąc o średniej zarobków nie należy zapominać, że jest to szpital, lekarze dyżurują, sposób dyżurowania i kwoty są wymuszone przez normy unijne. Szpital musi zapewnić obsadę dyżurów i lekarze muszą dostać za nie dodatkowe pieniądze" - mówił.
"Te wszystkie rzeczy, o których w poniedziałek mówił minister miały działać na wyobraźnię, ale nie oddają ducha pracy tutaj" - podkreślił w rozmowie z PAP.
Wygląda na to, że przechodząc z opozycji do rządu minister Arłukowicz zgubił atut, który tak eksponował przed "transferem" do obozu władzy, czyli zrozumienie dla specyfiki służby zdrowia. Zyskał za to nowy atut: manipulowanie liczbami, umiejętność "spinowania". Czyli wykorzystywania półprawd, ćwierćprawd i całkowitych nieprawd do budowania - w sumie nieprawdziwych - tez.
Czyż to nie charakterystyczne, że w odpowiedzi na dramatyczny list szefa CZD minister powołał zespół - ale nie taki, który pomógłby placówce, ale taki, który zaczął szukać PR-owych "haków" przeciwko Centrum? "Haków", które - jak liczy minister - nastawią opinię publiczną przeciwko rozrzutnej rzekomo dyrekcji.
Czyż nie jest to istota polityki PO w każdej niemal dziedzinie życia?
Minister jest ze Szczecina, ale powinien wiedzieć, że Centrum Zdrowia Dziecka jest szpitalem absolutnie kluczowym dla całego systemu opieki nad dziećmi. CZD stoi bowiem na szczycie piramidy szpitalnej: kogo nie wyleczą normalne szpitale, bo nie potrafią lub nie mają sprzętu, ten trafia do CZD.
Czyli przypadki najbardziej skomplikowane, nierozpoznane, przewlekłe, nawarstwione, zaniedbane, źle wyleczone - wszystko bierze na siebie CZD.
Centrum podtrzymuje - dziś, teraz - życie setek, tysięcy dzieci z całej Polski. Setkom, tysiącom uratowało życie.
To często są przypadki tak szczególne, że stają się podstawą prac naukowych.
Czy takich pacjentów można rozliczać na stawkach niewiele wyższych od normalnych? Przecież tu nie chodzi o taśmowe leczenie: niemal za każdym razem trzeba wykonać kilkadziesiąt badań, trzeba czekać na ich wyniki całymi tygodniami, trzeba wzywać specjalistów z kilku dziedzin. W takim kontekście wyliczanie ile lekarza czy pielęgniarki przypada na pacjenta jest po prostu nieuczciwe, a nawet nieprzyzwoite. Zwłaszcza, że w CZD - co wie każdy rodzic tam bywający - nikt się specjalnie nie obija. Wręcz przeciwnie - lekarze nie szczędzą wysiłku, także poza dyżurami.
Podobnie okropnie brzmi wypominanie lekarzom z CZD zarobków, jak się zresztą okazuje - nie tak szybko rosnących jak to podawał minister. A przecież oni - jeśli chcą leczyć najtrudniejsze przypadki - nie mogą dorabiać na boku w prywatnym gabineciku, nie mogą urywać się z pracy po kilku godzinach. To często specjaliści bardzo wąskich dziedzin.
A jeżeli minister chce ciąć poza lekarzami, np. zamykając oddziałowe świetlice, w których hospitalizowane miesiącami dzieci spędzają kilka godzin dziennie, niech sam przyjdzie to ogłosić.
Co ważne - CZD leczy wszystkich, i biednych, i bogatych. Kto był, ten wie, ilu tam ubogich ludzi z najdalszych, najuboższych zakątków Polski. Chwała personelowi, że nie dopuścił do przekształcenia placówki w "elitarny" szpital dla pobliskiej warszawki. A przecież - było to do wyobrażenia, bo taka jest latynoska natura systemu III RP.
Minister Arłukowicz staje być może przed najważniejszym testem w swojej karierze, dużo poważniejszym niż opanowanie odpowiednich, PO-wskich gestów rąk i grymasów twarzy, wzmacniających pozawerbalny przekaz. Musi pomóc CZD, niezależnie od tego, jak srogo będzie patrzył na niego minister Rostowski. To i tak lepsze niż wzrok tych dzieci, które ucierpią przez obecne i przyszłe zamieszanie, albo poprzez cięcia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/139880-minister-arlukowicz-udowadnia-ze-jest-prawdziwym-platformersem-zamiast-szukac-sposobow-jak-pomoc-czd-zaczal-szukac-pr-owych-hakow