Im dalej od 10/04, tym rzadziej wbija kij w smoleńskie mrowisko Jan Osiecki – niezmordowany badacz katastrofy, co własną ręką brzozę zbrodniczą mierzył.
I zawsze, gdy wydaje się, że po kolejnej autokompromitacji zniknie na dobre, wraca. Wyłazi z newsem, który na pierwszy rzut oka cuchnie.
Osiecki pisze (literówki jego):
Czyżby najbardziej „niezależny” naukowiec zajmujacy sie katastrofą smoleńską był sponsorowany przez PiS? To tłumaczyłoby dlaczego na symulacjach wbrew wszystkim zasadom fizyki i zdrowemu rozsądkowi drzewo się łamie, a skrzydło jest prawie nietknięte. Pojawia sie pytanie czy nie jest tak, że zamawiający otrzymał takie wyniki, za jakie zapłacił?
Osiecki jako ekspert od fizyki i zdrowego rozsądku? Odważne.
Ponadto pojawia się pytanie, czy nie jest tak, że Osiecki pisze to, co pisze, bo za takie tezy mu zapłacono?
Redaktor Jan triumfuje, bo znalazł punkt zaczepienia na froncie walki z prof. Biniendą
Teraz o „niezależnych badaniach” katastrofy wiemy więcej. Oto co ujawniła Barbara Czabańska zasiadająca w zarządzie Instytutu Imienia Lecha Kaczyńskiego (dawnej Fundacja Nowe Państwo) – czyli ciała związanego biznesowo z PiS o działalności tej instytucji: - "Na razie sfinansowaliśmy tylko pracę dwóch profesorów z USA, którzy zajmowali się Smoleńskiem. Nie pamiętam ich nazwisk... W każdym razie jeden jest od sekcji samolotów, a drugi od sekcji zwłok."
Ech ci niezależni eksperci i zasada dajcie mi pieniądze, a ja dam wam wyniki ;)
O ile się nie mylę, nikt dotychczas nie podnosił, jakoby profesorowie Binienda i Baden prowadzili badania i przyjeżdżali do Polski za własne pieniądze. I nie ma nic dziwnego w tym, że ktoś za ich pracę i czas płaci.
A że robi to Instytut im. Lecha Kaczyńskiego? Też bym wolał, by za pracę ekspertów płacono ze środków rządowych, bo to do rządu należy wyjaśnienie tej katastrofy. Tyle, że rząd umył ręce. Przekonuje, do spółki z takimi tuzami jak Osiecki, że wszystkie badania już wykonano. W rzeczywistości nie wykonano żadnych z elementarnych w takich przypadkach analiz. Zespół Millera nie zbadał obecności materiałów wybuchowych na pokładzie, nie zbadał miejsca katastrofy, nie zbadał brzozy, nie zbadał odkształceń konstrukcji tupolewa i jego rozpadu, nie przeprowadził żadnych symulacji komputerowych, które w cywilizowanym kraju byłyby fundamentem w przypadku takiej katastrofy.
Gdy zaś parlamentarny zespół, jako jedyne formalne polskie ciało, próbuje rozpraszać smoleńską mgłę i prowadzić – szczątkowe co prawda (nie dysponując jednak pełnymi materiałami) badania – zarzuca mu się, że to w ogóle robi. Dlaczego niby pieniądze od Instytutu miałyby implikować tendencyjne wyniki? A pieniądze rządu złożonego z przestraszonych i zakłamanych chłopców w dobrze skrojonych garniturach gwarantowałyby rzetelność?
Przy okazji ponawiam pytania, które już kiedyś Janowi Osieckiemu stawiałem.
- Czy wciąż twierdzi, że słyszał na nagraniu z czarnej skrzynki głos gen. Błasika?
- Czy wciąż twierdzi, że miejsce znalezienia ciała gen. Błasika świadczy o jego obecności w kokpicie w momencie katastrofy?
- Czy wciąż twierdzi, że przed odlotem Tupolewa z Okęcia miała miejsce kłótnia gen. Błasika z kpt. Protasiukiem?
- Czy podtrzymuje te swoje sensacyjne ustalenia: „Ok. 8:25:30 Robert Grzywna, komentując informacje uzyskane od załogi jaka, powiedział: >>I tak za (niezr. [prawdopodobnie: lot]), kurwa, to paragrafy są<<. Jego słowa tak dobrze się nagrały, że nie trzeba nawet zmniejszać szumów, aby usłyszeć to zdanie”?
Obawiam się jednak, że pozostaną one w internetowej próżni. Odwaga zdroworozsądkowego fizyka Osieckiego ma jednak granice.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/138475-ech-ci-niezalezni-eksperci-jan-osiecki-znow-wylazi-tym-razem-znalazl-dowod-na-klamliwosc-badan-prof-biniendy