Media na manowcach. Widomym znakiem upadku mediów jest udział w świadomym fałszowaniu rzeczywistości

fot. PAP / B. Zborowski
fot. PAP / B. Zborowski

To zresztą u nas nie nowość. Myślałem jednak, że pierwsze doświadczenia były na tyle gorzkie, że nigdy już nie znajdą naśladowców. Stało się inaczej.

I to jest nie tylko przykre, ale bolesne. Po 20 latach z okładem od momentu uzyskania niepodległości, od czasu uzyskania pełnej wolności słowa w mediach, zamiast ich rozwoju i wznoszenia się na coraz wyższy poziom profesjonalizmu, następuje cofnięcie się do czasów, kiedy hasło: „Prasa kłamie” było prawdziwe. Ku upadkowi chyli się też poziom zawodowy dziennikarstwa. Na to nakłada się degrengolada moralna dziennikarzy.  Właściwie dwie wspomniane tu cechy dziennikarstwa ostatnich lat, są tylko „twórczym” rozwinięciem  uwiądu etycznego. Nawiasem mówiąc, w większości dzisiejszych mediów, polityka programowa wspiera i umacnia etyczne obumieranie. Ludzie mediów zapominają, że przed powinnościami dziennikarskimi idzie człowiek.

Pierwszym alarmującym przypadkiem była słynna prowokacja dziennikarska, zaplanowana i zrealizowana przez „asów”  TVN - Andrzeja Morozowskiego  i Tomasza Sekielskiego. Pułapka zastawiona na PIS we wrześniu 2006 r. przez zaangażowaną politycznie telewizję prywatną. Było to tajne nagranie rozmowy Renaty Begier z „Samoobrony” z Adamem Lipińskim w sejmowym pokoju. Lipiński namaszczony został przez ówczesnego premiera Jarosława Kaczyńskiego do prowadzenia negocjacji, których celem było uzyskanie większości w Sejmie, popierającej rząd. Napisałem świadomie „zaangażowaną politycznie telewizję”, gdyż niemożliwe jest, aby dwaj dziennikarze wzięli na swoje konto zorganizowanie podstępu, nie mając akceptacji kierownictwa stacji. Gdyby było inaczej, program nie byłby nadawany przez kilka dni z intensywnością, jakby chodziło np. o zniknięcie kontynentu australijskiego w odmętach oceanu Indyjskiego, zatopionego podczas niespotykanego dotychczas wybuchu, nieznanego do tej pory podwodnego wulkanu.

Dziś mamy powtórkę, tylko w jeszcze bardziej niesmacznych, upokarzających dla mediów, okolicznościach. Tak jak blisko osiem lat temu, każdy oglądający program TVN, po kilku minutach nabierał przekonania, że dziennikarze dopuścili się wstydliwego procederu, tak dziś również niemal wszyscy czytający rozmowę Michała Tuska z „Gazetą Wyborczą”, po pierwszych fragmentach byli pewni, że jest to „ustawka”, które ma wybielić syna premiera. Wywiad z młodym Tuskiem w zamyśle miał uprzedzić spodziewane doniesienia medialne o niejasnych, a być może kompromitujących, związkach Michała Tuska z upadającą firmą Amber Gold i jej właścicielem Marcinem Plichtą. Mechanizm decyzyjny zamieszczenia takiego materiału jest podobny jak przed laty wspomnianego programu w TVN. Szef gdańskiej redakcji musiał wiedzieć o spreparowaniu fingowanej rozmowy. Być może nawet to sam Michał Tusk zadawał sobie pytania i sam na nie odpowiadał.  Miał już w tym doświadczenie. Jeszcze jako dziennikarz „Gazety” zrobił rzekomo wywiad z dyrektorem lotniczej, prywatnej firmy przewozowej, w którym zarówno pytania jak i odpowiedzi były jego autorstwa.

Jeżeli takie rzeczy dzieją się w największej gazecie opiniotwórczej, która w nadtytule ma hasło: „Nam nie jest wszystko jedno”, to co musi wyrabiać się w mediach, którym nie przyświeca taka szczytna maksyma, z utkwionym wzrokiem w drogę bez skazy.    

Artykuł ukazał się na portalu SDP.PL - POLECAMY!

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.