Aż dwa lata były potrzebne prokuraturze i „Gazecie Wyborczej”, aby dostrzec, że gen. Marian Janicki powinien być BYŁYM dowódcą Biura Ochrony Rządu.
„GW” podaje, że prokuratorzy z warszawskiej Pragi sugerują MSW dymisję szefa BOR. Wymieniają długą listę zarzutów wobec generała: nie znał nałożonych na niego obowiązków i nie realizował ich; nie kierował właściwie podległymi funkcjonariuszami; nie zapewnił sobie dostępu do najistotniejszych informacji, co eliminowało go z podejmowania decyzji w zakresie realizacji podstawowych zadań BOR; zignorował swoje obowiązki wynikające z własnego zarządzenia o OSOBISTYM nadzorowaniu ochrony prezydenta i premiera.
I wreszcie najlepsze: nie wiedział, że TU-154M wyposażony jest w telefon satelitarny!
Jak to możliwe? Co można powiedzieć o szefie BOR, który wydał wewnętrzne zarządzenie o osobistym nadzorowaniu ochrony prezydenta i premiera, a nie miał takich informacji? Jak mógł nie dysponować bezpośrednimi telefonami do szefa państwa i szefa rządu?
Janicki to ignorant, specjalista od kręcenia kółkiem z pozycji szofera. Tak zaczynał swoją karierę w BOR i tak powinien ją zakończyć. Zamiast tego, regularnie dostawał kolejne kopniaki w górę. Jego niesłychaną karierę zatrzymał dopiero Ludwik Dorn. Gdy jednak władzę przejęła Platforma, wrócił – od razu na Szefa Biura.
Jakim jest szefem, pokazuje tragedia w Smoleńsku. Nieinteresującym się, nieznającym procedur, gotowym do ryzykowania bezpieczeństwa najważniejszych osób w państwie, by okazywać „ludzkie odruchy” podległym oficerom.
To przecież on zgodził się, aby na lotnisku w momencie lądowania TU-154M 10 kwietnia nie było żadnego z jego ludzi. To była jego osobista decyzja. Płk Jarosław Florczak – odpowiedzialny za zabezpieczenie uroczystości – poprosił płk. Bielawnego o zgodę na powrót do Polski po wizycie premiera, by spotkać się z rodziną i ponowny wylot do Smoleńska z prezydentem. Bielawny zapytał o zdanie Janickiego. Generał nie robił przeszkód.
Wielokrotnie zapewniał, że miał ludzi na Siewiernym. Kłamał.
Dwa miesiące po katastrofie w Sejmie powiedział: „Na bieżąco byłem informowany o wszystkich działaniach.” Kłamał przed posłami czy przed prokuratorami, którzy ustalili, że nie był na bieżąco informowany o zabezpieczeniu wizyt, a wręcz nie interesował się nim?
O nieprawidłowościach w działaniu BOR i kłamstwach Janickiego mówiłem i pisałem od czerwca 2010 roku. W zamian za to szefostwo Biura pisało na mnie paszkwile do przełożonych, „Gazeta Wyborcza” domagała się zwolnienia mnie i kolegów z publicznych mediów, a prokuratura ciągała na przesłuchania, by wypytywać, skąd mam ujawniane informacje.
Dziś ta sama prokuratura sugeruje dymisję Janickiego, a asystuje jej właśnie „Wyborcza”…
Piszę o tym bez satysfakcji. Przeciwnie – to żałosne, że aż dwóch lat potrzeba było śledczym na dojście do wniosku, że kierowca bez odpowiedniego wykształcenia i doświadczenia (co jest niezgodne z ustawą o BOR i rozporządzeniem MSWiA), stanowi zagrożenie dla ochranianych VIP-ów (bo tak trzeba czytać pismo prokuratorów do MSW).
Jeszcze dziwniejsze jest, że śledczy są w stanie wymienić długą listę zarzutów pod adresem Janickiego, wskazać jego zaniedbania, ale nie potrafią przełożyć ich na odpowiedzialność karną.
Kiedy więc szef BOR może odpowiadać za niewypełnianie swoich obowiązków, za ewidentne łamanie przepisów? To ten sam przypadek, co rządowych urzędników „ułaskawionych” przez tę samą prokuraturę w ubiegłym tygodniu.
Dymisja Janickiemu należała się już w kwietniu 2010 r. Zamiast tego dostał awans od prezydenta, na wniosek ministra Jerzego Millera. Ten sam Miller stał na czele komisji, która „wyjaśniała” okoliczności katastrofy. Ten sam Miller – już jako wojewoda małopolski - na doradcę ds. bezpieczeństwa wziął sobie zwolnionego z BOR i oskarżonego przez prokuraturę gen. Bielawnego.
Następca Millera, Jacek Cichocki jak dotychczas bronił Janickiego i zapowiadał, że spodziewa się oczyszczenia z zarzutów Bielawnego. W tym zaklętym towarzyskim kręgu nikomu nie może spaść włos z głowy. Wiedza, jaką mają szefowie BOR jest zbyt cenna dla premiera, by stała im się krzywda.
Mogą więc – jak Janicki – schować honor (jeśli w ogóle go ma) w kieszeni generalskich spodni i nigdy nie dopuszczać myśli o podaniu się do dymisji. Nawet gdy już wydaje się tonąć, ledwo oddychać po kolejnych ujawnianych skandalach.
Można się dziwić premierowi, że prowadzi tak ryzykowną grę.
Mając taką wiedzę o działaniach BOR i Janickiego godzić się na ochronę z jego strony – to duża odwaga, albo raczej bezmyślność.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/136039-gen-janicki-juz-ledwo-dycha-ale-honor-wciaz-ma-w-kieszeni-generalskich-spodni-kierowca-powinien-pozostac-kierowca