Od dziś można oficjalnie nazywać Joannę Kluzik-Rostkowską kłamczuchą. Ale nie warto - trzeba współczuć...

Nie chciałabym więcej zajmować się Jarosławem Kaczyńskim

- głosiła niesiona pragnieniem "naprawienia opozycji" Joanna Kluzik-Rostkowska. Owo naprawianie opozycji skończyło się, jak wiemy,  przystąpieniem, w stylu powszechnie uznanym za żenujący, do obozu rządowego. Ale wtedy pani Kluzik-Rostkowska deklarowała, że o prezesie PiS już koniec, sza, słowa nie powie. Na dowód - powyżej (zachowany w naszym wielkim archiwum) - kadr z programu w TVN 24 z okresu odchodzenia z PiS.

Dziś jednak czytamy na rządowych portalach:

Jarosław Kaczyński jest odizolowany od świata, od lat wożony przez kierowców, trudno nawiązuje relacje kumpelskie. (...) Lech dawał mu kontakt z powszedniością - opowiada w "Newsweeku" Joanna Kluzik-Rostkowska, posłanka PO.

Ktoś tu więc, delikatnie mówiąc, kłamał. No bo po ludzku nie da się tego zrozumieć - Kaczyński posłanką Kluzik się nie zajmuje, nikt o niej nie mówi, nie zaczepia, nic już od niej nie chce. A ona - chociaż nie chciała - Kaczyńskim się zajmuje.

Wychodzi na to, że od dziś moglibyśmy oficjalnie nazywać Joannę Kluzik-Rostkowską kłamczuchą. Ale nie będziemy. Bo wiemy, że obgadywanie byłych kolegów to jedyne co dziś może, jedyne po co została do obozu władzy przyjęta, jedyne na co jej pozwalają. Nikogo nie interesuje opinia pani Kluzik-Rostkowskiej o polityce, Polsce czy nawet Tusku. Wszyscy wiedzą, że samodzielnej opinii mieć nie może i nie ma.

Więc nie krytykujemy, ale współczujemy. Skończyć politycznie w takiej roli - to gorzej niż w ogóle nie zacząć.

gim