We wszystkich swoich ostatnich wystąpieniach publicznych - w Davos, Fundacji Adenauera, w prasie europejskiej - Kanclerz Angela Merkel powtarza jedną receptę na kryzys: żadnych dalszych wydatków z kieszeni niemieckiego podatnika plus przyspieszenie procesu powołania unii politycznej.
Niemiecka gotowość do pokrywania kosztów eksperymentu powołania wspólnej waluty dla kilkunastu różnych państw musiała się skończyć. Nawet niemiecki podatnik, wciąż bogaty i naciskany najróżniejszymi argumentami ma swoja wytrzymałość. Nawet europejski projekt, który podobno chroni nas przed wojnami okazał się już nie tak atrakcyjny, by wyciągnąć z własnej kieszeni kolejne miliardy na pokrycie długów "europejskich partnerów" w imię "europejskiej solidarności". Nie dziwi mnie to, ale też nie współczuje za nadto. Niemiecki podatnik powinien wcześniej zrozumieć, że jego polityczne elity wpychają Niemcy na ruchome piaski wraz z powołaniem na sile euro w imię wielkiej polityki.
Jeżeli niemiecka oszczędność przeniesie się także na Europejski Bank Centralny to kilka europejskich krajów splajtuje. Dziś EBC udziela płynności bankom i zachęca IMF do odegrania roli sanującej budżety państw strefy euro. Jeśli to nie pomoże, a Niemcy skutecznie zablokują dodruk euro i oraz masowa interwencje na rynku obligacji, kryzys wejdzie w fazę dramatyczna.
Wtedy właśnie nacisk położony zostanie na druga cześć recepty Pani Kanclerz - unia polityczna, a więc federalizacja Europy, a więc przeniesienie kluczowych kompetencji budżetowych i fiskalnych na szczebel europejski, tak, by grecki Premier przypominał kompetencjami marszałka województwa (zarządzanie projektami z funduszy regionalnych to gratka!).
W popłochu, jaki może zapanować na rynkach i w europejskiej polityce, dyskusja nad sensem takiego kroku będzie uznawana za maruderstwo, nacjonalizm, egoizm, i niekonstruktywne gderanie w sytuacji, gdy pali się "nasz europejski dom". W tym amoku pojawi się scenariusz ostatniej szansy w postaci unii politycznej, a kraje z nożem na gardle usłyszą, że jedyne co dziś mają do zaoferowania to oddanie kontroli nad swoimi nieszczęsnymi gospodarkami w ręce "wspólnotowe". W Niemczech podatnik usłyszy, że owszem, potrzebny będzie zastrzyk pieniędzy tak z niemieckiego budżetu, jak i dodruk euro, ale to już naprawdę ostatni raz, ponieważ właśnie teraz to "wspólnota" przejmuje pełną kontrolę nad nieuporządkowaną polityką niesfornych utracjuszy z Południa.
Na tym polega indukowanie integracji europejskiej, by przekraczała ona ramy wątłej wyobraźni przeciętnych Europejczyków.
W Brukseli, bez świadomości tego, że ta "wspólnota" ma coraz mniej wspólnego ze "stolicą Europy", jakiś polski dyplomata z Komisji lub Rady otworzy butelkę szampana i powie kolegom ze swojego DG: "No, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Kochajmy się!"
Oby nie znalazł się polski Premier lub minister, który nas do tej politycznej unii dłużników zapisze!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/126065-indukcja-przyspieszenie-specjalnie-dla-wpolitycepl-konrad-szymanski-o-kolejnym-etapie-unii-politycznej