ŻYJ I DAJ ŻYĆ, CZYLI Z MYŚLĄ JÓZEFA MACKIEWICZA PODRÓŻ PRZEZ HISTORIĘ
„Mnie się tak zdaje, że jest trochę przesady w tak zwanych „cierpieniach narodów”. Osobiście mam takie wrażenie, że cierpią zawsze tylko ludzie”. Józef Mackiewicz Sprawa pułkownika Miasojedowa
O tekście Piotra Skwiecińskiego na temat Mackiewicza i mojej bibliotece
Mam złą wiadomość dla osób znających i ceniących sobie dorobek twórczy Józefa Mackiewicza. Będziecie Państwo musieli gruntownie zmodyfikować swoje zdanie o wartości tej spuścizny. Wszystko za sprawą red. Piotra Skwiecińskiego, aktualnie korespondenta Rzeczpospolitej w Moskwie, który ustalił, że „antykomunizm zawiódł Mackiewicza na manowce intelektualne”. Red. Skwieciński zrekonstruował też podstawowy pogląd pisarza, sprowadzający się, wedle recepcji publicysty, do następującej dewizy: „Niech Polacy wyginą w kolejnym powstaniu, to nieważne, ważne, że do komunistów trzeba strzelać.” To w imię tej dominanty poglądowej Mackiewicz miał, zdaniem Skwiecińskiego, „zwalczać właściwie wszystkich w kraju i na emigracji, którzy nie uważali, że kto nie chce natychmiast do lasu czy na barykady, ten zdrajca.” Te trudne prawdy o Józefie Mackiewiczu red. Skwieciński wyjawił światu w artykule Dreyfus vs. Dreyfus, opublikowanym na łamach Rzeczpospolitej w numerze z 19 kwietnia 2011 r. Idiota z tego Mackiewicza - pomyślałem, bo jak inaczej ocenić wyznawcę takich poglądów? I zaraz przypomniałem sobie, że tu i ówdzie, np. na łamach Gazety Wyborczej, zdarzało mi się już wcześniej przeczytać podobnie przenikliwe i wartościowe teksty na temat Mackiewicza, że wspomnę jedynie celne, jak zawsze, określenie autorstwa Adama Michnika „zoologiczny antykomunista”.
Nie traktowałem ich jednak z należytą powagą, co przyznaję teraz ze wstydem.
W następstwie tego, poważnego, błędu na honorowym miejscu mojej skromnej biblioteki znalazło się dziewiętnaście książek i zbiorów tekstów Józefa Mackiewicza, wydanych przez londyńskie wydawnictwo Kontra. Sąsiadują one z publikacjami Friedricha Augusta von Hayeka, austriackiego ekonomisty i filozofa, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii za rok 1974, i twórczością Andrzeja Bobkowskiego, autora m.in. znakomitych Szkiców piórkiem. Każdy z tych autorów, z mojego punktu widzenia, był ambasadorem i obrońcą wolności, choć każdy w innych jej aspektach i w różny sposób, stąd to, może dziwne na pierwszą myśl, sąsiedztwo. Do chwili lektury tekstu red. Skwiecińskiego żyłem w przeświadczeniu, że był Mackiewicz jednym z najlepszych analityków komunizmu i jego zgubnej siły oddziaływania na zbiorowości ludzkie a także, czy raczej przede wszystkim, że był on jednym z najwybitniejszych pisarzy dwudziestowiecznych ( red. Skwieciński w swym tekście nie odnosi się wprawdzie do dorobku literackiego Mackiewicza, ponieważ jednak w kwestiach węzłowych dla sposobu widzenia świata przez Mackiewicza jego pisarstwo jest spójne z jego publicystyką, to i na nie musiałem spojrzeć z innej niż dotąd perspektywy). Ale przecież nie można tkwić wiecznie w ciemnocie umysłu. Będąc pod wrażeniem artykułu red. Skwiecińskiego, z ciężkim sercem, bo bardzo nie lubię przyznawać się do błędu, postanowiłem owoce twórczości człowieka błądzącego po bezdrożach intelektualnych, człowieka, który na dodatek nie miał nic naprzeciw wytraceniu naszego narodu w beznadziejnej walce z komunistami, przenieść na najniższą półkę mojej biblioteki. Diabeł mnie podkusił, że przy okazji tej czynności postanowiłem jeszcze raz pochylić się nad pracami pisarza. W efekcie tego książki Mackiewicza nadal stoją u mnie gdzie stały, a ja ośmielam się teraz zaproponować Państwu nieco odmienną od zaprezentowanej przez red. Skwiecińskiego recepcję węzłowych myśli Józefa Mackiewicza.
O ideałach ludzkości i ogolonych twarzach
Przenieśmy się na początek do roku 1936. Komunizm ma już wtedy na swoim sumieniu kilkanaście milionów ofiar, w tym kilka milionów mieszkańców ukraińskich wsi, leżących wówczas na terenie Ukraińskiej SSR. Tym ludziom, uznanym przez bolszewików za wroga klasowego, partia komunistyczna po prostu nie pozwoliła dalej żyć, podejmując decyzję o pozbawieniu ich zbiorów a także ziarna na zasiew przyszłych plonów oraz o odgrodzeniu ich, użyję modnego dziś zwrotu, kordonem sanitarnym od reszty świata ( obowiązywał ich zakaz opuszczania guberni, w których żyli). Ujmując rzecz innymi słowy, partia komunistyczna postanowiła zagłodzić tych ludzi na śmierć. I zamiar ten z żelazną konsekwencją zrealizowała. Zlikwidowała miliony istnień ludzkich bez użycia drutów kolczastych, komór gazowych i cyklonu B. Niespełna dziesięć lat dzieli w 1936 r. kraje Europy Środkowo- Wschodniej od jarzma komunizmu. Polska doświadczy tego losu, na ziemiach na wschód od Bugu, już za trzy lata. Mackiewicz pisze wtedy:
„Powinniśmy prowadzić walkę z komunizmem na śmierć i życie . To nie jest walka o piłkę w tenisie , ani o bilę w bilardzie lub wieżę w szachach. To jest walka o najszczytniejsze ideały ludzkości. A w walce na śmierć i życie nie udziela się forów.(...) Wszelkie pobudki, zrodzone z mentalności światopoglądu niekomunistycznego, które łącznie doprowadzają u nas do różnego rodzaju względów nie istnieją w systemie walki jaką prowadzi z nami komunizm. Komunizm nie uznaje praw ani godności ani honoru jednostki. W Sowietach skazuje się ludzi za przestępstwa, które w chrześcijańskim pojęciu są dobrym uczynkiem. Deportuje się bez sądu ludzi, ustanawia klasę „liszeńców”, która pozbawiona jest nawet takiej opieki , jaką u nas T-wo Ochrony Zwierząt udziela bitym na ulicy koniom. Humanizm jest zwalczany, religia prześladowana. Komuniści odnoszą się do nas jak do ludzi , którym nie przysługuje prawo do jednakowego z nimi traktowania ani dyskusji. Jeżeli nas nazywają z reguły „biełabandity”, to nie są w tym wypadku konsekwentni, ponieważ bandytów i przestępców kryminalnych stawiają wyżej od przestępców politycznych, wbrew tradycjom i praktyce całego świata kulturalnego, od zamierzchłych jego czasów. Nie jest to ani tymczasowa metoda, ani zjawisko okresu przejściowego. Jest to żelazny , konsekwentny system dla zniszczenia naszego świata, wytrzebienia jak chwastów , bez pardonu i honoru okazywanym przeciwnikom w walce regularnej.”
(Józef Mackiewicz Bierzmy przykład z „Cichego Donu” „Słowo” 1936, nr 124; za Józef Mackiewicz Bulbin z Jednosielca Londyn 2007 )
Powie ktoś: to żadna przenikliwość. Czyżby? Józef Mackiewicz był zwolennikiem tezy, że jednym z najważniejszych narzędzi umożliwiających poznanie dostępnej wiedzy obiektywnej jest metoda porównawcza. Porównajmy zatem jakimi refleksjami z podróży do Związku Sowieckiego dzielił się rok wcześniej, w 1935 r., z czytelnikami Paris- Soir znany francuski pisarz, intelektualista Antoine de Saint Exupery:
„Stalin wydał któregoś dnia dekret oznajmiający, że człowiek godny miana człowieka nie może zaniedbywać swojego wyglądu, a nieogolone twarze są oznaką lekceważenia. Już następnego dnia brygadziści w fabrykach, kierownicy działów w sklepach, profesorowie na wydziałach uczelni odsyłali ludzi, którzy pojawili się w pracy z zarośniętymi podbródkami(...) Tym sposobem Stalin z dnia na dzień podarował Rosji świeże i odmłodzone twarze, i jednym posunięciem wyciągnął kraj z brudu. Rozkaz okazał się niezwykle skuteczny. Nie ujrzałem na ulicach Moskwy ani jednego miejskiego strażnika, ani jednego żołnierza, ani jednego kelnera, ani jednego przechodnia, który by nie był świeżo ogolony.
(Antoine de Saint Exupery O sens życia Warszawa 2007)
Sowiety to nie Rosja
Jak się wydaje przywołane obserwacje i wnioski intelektualisty francuskiego jakby nieco nie wytrzymują próby zestawienia z analizą dokonaną mniej więcej w tym samym czasie przez Mackiewicza. Pomińmy jednak frapujące rozważania pisarza- pilota nad zbawiennym wpływem Stalina na przyrost kultury osobistej mieszkańców Moskwy. Pochylmy się nad faktem, że ich autor uznaje, że ma do czynienia z Rosją, przyjmując tym samym, że Rosja carska i Sowiety to to samo. Jestem przekonany, że miliony naszych rodaków uważało i nadal tak właśnie uważa. Mackiewicz, a ja za nim, przeciwnie. Rosja sprzed rewolucji bolszewickiej, pamiętajmy o tym, bo to ważna prawda, była krajem chrześcijańskim, opartym na własności prywatnej. Zginęła ona pod ciosami bolszewików. Zanim padła, podjęła desperacką obronę przed Hunami spod znaku czerwonej gwiazdy. Ostatni dowódca tej obrony, Piotr Wrangel, następca gen. Antona Denikina na stanowisku Głównodowodzącego Sił Zbrojnych Południa Rosji, napisał w połowie lipca 1920 r., a zatem na cztery miesiące przed końcem epopei rosyjskich sił antybolszewickich:
„Można różnie oceniać ustroje polityczne, można być skrajnym republikaninem, socjalistą, a nawet marksistą, ale nie sposób nie dostrzec, że tak zwana republika sowiecka jest przykładem najbardziej tyrańskiego, złowieszczego despotyzmu, pod którego uciskiem ginie Rosja, i nawet jej nowa, jakoby rządząca klasa robotnicza wdeptana jest w ziemię, jak cała reszta społeczeństwa [...]. Tylko ludzie ślepi i nieuczciwi mogą uważać nas za reakcjonistów. My walczymy o wyzwolenie narodu spod jarzma, jakiego nie znano w najbardziej ponurych okresach naszej historii […] my doskonale wiemy, że nasza wojna domowa ma światowe znaczenie. Jeśli nasza ofiara pójdzie na marne, to społeczeństwo europejskie, europejska demokracja będzie musiała sama bronić swoich kulturowych i politycznych zdobyczy przed uskrzydlonym zwycięstwami wrogiem cywilizacji.”
Echo diagnozy postawionej przez Wrangla jest wyczuwalne w wypowiedzi Iwana Bunina, rosyjskiego pisarza, laureata Literackiej Nagrody Nobla za rok 1933, udzielonej w dziesiątą rocznicę rewolucji bolszewickiej jednemu z rosyjskich czasopism emigracyjnych:
„Cóż mogę powiedzieć? Wszystkie słowa są już dawno powiedziane i mój stosunek do bolszewików, lecz i do całej „wielkiej i bezkrwawej” rewolucji jest dobrze znany. Mogę tylko raz jeszcze z całej duszy przyłączyć się do potężnego chóru przekleństw pod adresem tego dziesięciolecia, gdyż znajdą się, chwała Bogu, miliony nie tylko rosyjskich, ale i w ogóle dusz ludzkich, które przeklną dzień tego jubileuszu, a być może nawet dzień własnego przyjścia na świat, w którym okazało się możliwe takie dziesięciolecie. Najpodlejsze i najbardziej przestępcze od stworzenia tego świata. Niechże Bóg zechce mieć w pamięci wszystkich wymordowanych w tamte lata i błogosławić wszystkim poległym i walczącym za Rosję i za podobieństwo Boże dane człowiekowi(...)”
Teza, że utożsamianie Rosji carskiej z ostatnich lat jej istnienia z despotią sowiecką jest istotnym błędem poznawczym była silnie obecna w twórczości Józefa Mackiewicza. Na poparcie swego stanowiska pisarz potrafił przytoczyć interesujące argumenty. Warto je wziąć pod uwagę. Pisał w wydanym po raz pierwszy w 1962 Zwycięstwie prowokacji:
Znany przed rewolucją w Rosji adwokat Gruzenberg, Żyd rosyjski, wydał na emigracji swe wspomnienia. Z treści wynika, że autor pała szczerą nienawiścią do ustroju carskiego, do tego co wówczas było. M.in. opisuje słynny proces Bejlisa w Kijowie ( proces odbył się w 1913 r.- przyp. GW), Żyda oskarżonego o zabójstwo rytualne. Z gniewem i oburzeniem przytacza Gruzenberg chwyty, za pomocą których władze policyjne usiłowały wpłynąć na chłopów wybranych do kolegium ławy przysięgłych, aby osiągnąć skazanie Bejlisa. I oto po tylu zabiegach- jak twierdzi- szalę na rzecz uniewinnienia przechylił chłop, sędzia przysięgły, który podczas narady wstał nagle, przeżegnał się na ikonę i powiedział:
„Nie będę brał grzechu na sumienie i głosował za skazaniem niewinnego”.
- Cytując z głęboką odrazą przebieg tego procesu, adwokat Gruzenberg nie przeprowadza porównań. Gdyby to uczynił sam by się może zdumiał. Do jakiego stopnia cała ówczesna procedura nacisku policyjnego wydaje się dziś naiwnie anachroniczna. A ogromny wkład energii aparatu policyjnego, zmarnowany w końcu wskutek przeżegnania się jednego chłopa na ikonę, świadczy o liczeniu się z człowiekiem. Podczas gdy dziś podejście do mas odbywa się w Sowietach za pociśnięciem guzika, a pojedynczy człowiek w ogóle nie jest brany pod uwagę. ( Józef Mackiewicz Zwycięstwo prowokacji Londyn 1993 r.)
Wątek sali sadowej, jako miejsca w którym rzeczywista różnica, mierzona słowem przepaść, między Rosją carską ostatnich lat jej istnienia a Sowietami jest jaskrawo widoczna, podjął Mackiewicz w swej znakomitej powieści Sprawa pułkownika Miasojedowa (wydanej po raz pierwszy w 1962 r.). Warto przywołać tę powieść choćby z uwagi na tytuł artykułu red. Skwiecińskiego. Sprawa Miasojedowa to wszak odpowiednik sprawy Dreyfusa. Miasojedow, pułkownik armii carskiej, w wyniku zapotrzebowania rosyjskich kręgów politycznych i tzw. opinii publicznej na wskazanie winnych niepowodzeń rosyjskich na pierwszowojennym froncie niemieckim, został w 1915 r. niewinnie oskarżony o szpiegostwo na rzecz Niemiec i stracony. W stan oskarżenia o udział w siatce szpiegowskiej Miasojedowa została postawiona także jego żona, Klara, i kilka innych osób. Puentując przebieg ich procesu pisarz napisał:
„Podobnie jak Miasojedow, tak samo teraz nikt z oskarżonych do winy się nie przyznał. Były to czasy dawne. Były to czasy, gdy nikogo nie mogło dziwić nieprzyznanie się do winy oskarżonego. Były to czasy, gdy raczej pewne zdziwienie wywołać mogło przyznanie się do winy kogoś, kto by miał jeszcze szanse się bronić. Tak, jak w nowych czasach, które niebawem miały nadejść, zdumienie wywoływać będzie każdy, kto ośmieli się do winy nie przyznać. Było lato 1915 roku.”
(Józef Mackiewicz Sprawa pułkownika Miasojedowa Londyn 2007)
To błyskotliwe wyeksponowanie różnicy między czasami, w których jednostka była traktowana, mimo wszystko, podmiotowo, a czasami wielkich kolektywów totalistycznych, w których jednostka nie znaczyła zupełnie nic, w których liczyły się wyłącznie cele partii socjalistycznej- międzynarodowej (komunistycznej) czy narodowej ( nazistowskiej) - czasami, w których miliony ludzi skazano na śmierć, bo bieżąca taktyka partii nakazywała pozbycie się ich jako wrogów, a skazani najczęściej przyznawali się do winy (i nie chodzi tylko o sowieckie procesy pokazowe z lat 30- tych ubiegłego wieku; np. w moskiewskim procesie przywódców Polskiego Państwa Podziemnego z 1945 r., tzw. procesie „16”, znakomita większość oskarżonych przyznała się do winy), jest jedną z rozlicznych perełek myślowych Sprawy pułkownika Miasojedowa. Gorąco zachęcam do jej lektury. Już tylko rozciągnięty na kilku kartach tej powieści dialog Miasojedowa z nieznajomym mu towarzyszem podróży pociągiem, moim skromnym zdaniem laika, zawiera więcej ciekawych treści niż gros literatury polskiej z okresu ostatnich dwudziestu lat. Czytelnik znajdzie w tym dialogu m.in. bardzo ładne przywołanie zasady „żyj i daj żyć”, którą Mackiewicz uznawał, jak napisał w artykule O pewnej, ostatniej próbie i o zastrzelonym Bujnickim ( „Kultura” 1954, nr 11; za Józef Mackiewicz Droga Pani Londyn 1993 r.) za najlepszą ewangelię wewnętrznego życia politycznego, a którą to zasadę pozwoliłem sobie zawrzeć w tytule niniejszego szkicu.
Dotykając możliwości krytyki systemu w kontekście kary śmierci, Mackiewicz wskazywał na kolejne wielkie różnice pomiędzy Rosją carską a Sowietami. Pisał w tekście Droga Pani:
„W r. 1907 wyszło w Moskwie pięciusetstronicowe zbiorowe dzieło pt. Przeciwko karze śmierci. Wzięli w nim udział : Lew Tołstoj, Sołowiew, Niemirowicz, Danczenko, Bułhakow, Bierdiajew (...). Piętnując carskie okrucieństwa (w książce wydanej legalnie w Rosji. Czasy!(...)- opierają się na przytoczonym w tym dziele dokładnie opracowanym, imiennym (imiennym!) spisie ludzi, skazanych na śmierć w ciągu 80 lat (...). Od r. 1826 do r. 1906 skazano w Rosji na śmierć 3 419 ludzi. To jest o tysiąc mniej niż leży w jednym Katyniu (gdzie rozstrzelano tylko internowanych z Kozielska); pięciokrotnie mniej niż w Katyniu i zastrzelonych gdzie indziej, z obozów Starobielska i Ostaszkowa, łącznie. A wprost nieobliczalnie znikomy procent w porównaniu do ogólnej liczby wyroków śmierci wydanych i wykonanych przez bolszewików w ciągu 50 lat.”
(Józef Mackiewicz Droga Pani Londyn 1993 r.)
Zasadnicza różnica- to już w kontekście sytuacji Polaków pod zaborem rosyjskim- wynikała też, zdaniem Mackiewicza, ze struktury społecznej Rosji carskiej, która była państwem stanowym”(...) Mimo przeprowadzanej, czasem drakońskimi metodami, rusyfikacji, opierała się nie na narodzie, a na warstwach stanowych. Jeżeli chodzi o życie codzienne w Polsce, to prawdziwym „panem” na swojej ziemi pozostawał więc, jak był, szlachcic polski, a nie policjant lub urzędnik rosyjski, który mu się raczej nisko kłaniał (...) Błędem jest identyfikować ówczesne pojęcie „prześladowania narodowego” per analogiam z prześladowaniami XX wieku. Albowiem pojęcie „prześladowania” łączy się dziś niejako automatycznie z pojęciem losu ludzkiego. Tymczasem wówczas, wskutek tego, że 80% polskich działaczy niepodległościowych rekrutowało się jeszcze z uprzywilejowanej klasy szlacheckiej, wytwarzała się sytuacja, w której 80 % narodu rosyjskiego, nie posiadającego praw szlacheckich, mogło raczej zazdrościć losowi „prześladowanych” Polaków”
(Józef Mackiewicz Zwycięstwo prowokacji Londyn 1993 r.)
Poglądy Mackiewicza były w tych kwestiach zbieżne z perspektywą myślową profesora Fedora Stepuna, pisarza rosyjskiego, filozofa, który tak pisał na ten temat w swych wspomnieniach, wydanych na Zachodzie w 1956 r. :
„Jakaż ogromna różnica między caryzmem i bolszewizmem....Despotyzm państwowy straszny jest nie tyle w jego politycznych zakazach, ile w jego kulturalno- politycznych nakazach, w jego pomysłach stworzenia nowego człowieka i nowego człowieczeństwa. Przy całym swym despotyźmie, Rosja carska nikogo nie zamierzała wychowywać, i w dziedzinie duchowo- kulturalnej nic nikomu nie przykazywała. Byłaby to zresztą rola wykraczająca poza jej możliwości.” ”
(za Józef Mackiewicz Zwycięstwo prowokacji Londyn 1993 r.)
Podobnie rzecz widział wybitny pisarz rosyjski Vladimir Nabokov, autor słynnej powieści Lolita. We wspomnieniach zatytułowanych Pamięci, przemów. Autobiografia raz jeszcze napisał:
„Za panowania carów, mimo ich z gruntu okrutnych i bezrozumnych rządów, Rosjanin miłujący wolność miał nieporównywalnie więcej możliwości, a jeśli się na nią zdobył, ponosił nieporównywalnie mniejsze ryzyko niż za rządów Lenina. Od czasu reform w latach sześćdziesiątych XIX wieku Rosja miała ustawodawstwo (choć nie zawsze go przestrzegała), jakiego nie powstydziłaby się żadna demokracja zachodnia, żywą opinię publiczną poskramiającą despotów, poczytne czasopisma reprezentujące wszelkie odcienie liberalnej myśli (tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej liczba wydawanych w Rosji tytułów prasowych dobrze przekraczała tysiąc!- przyp. GW), a co najdziwniejsze – odważnych niezawisłych sędziów(...). Kiedy aresztowano rewolucjonistów, zesłanie do Tomska lub Omska było urlopem wypoczynkowym w porównaniu z obozami koncentracyjnymi wprowadzonymi przez Lenina. Wygnańcy polityczni uciekali z Syberii z groteskową łątwością, wystarczy sobie przypomnieć ucieczkę Trockiego- Świętego Lwa, Świętego Dziadka Groza Trockiego- który radośnie wracał sobie gwiazdkowymi saniami ciągnionymi przez renifery:- Wio, Rakieto! Wio, Tumanie! Wio, Brutalu i Błyskawico!” (Vladimir Nabokov Pamięci, przemów. Autobiografia raz jeszcze Warszawa 2004 r.)
Stepun i Nabokov byli rosyjskimi emigrantami, pisali o swoim kraju i po trochu o swoim życiu. Rzadko kiedy jednak ktoś żyjący zagranicą potrafi dokonać wnikliwej analizy sytuacji wewnętrznej innego kraju niż ten z którego pochodzi. Mackiewiczowi ta sztuka się udała.
Józef Mackiewicz- liberał, czyli stronnik wolności
Warto ten wątek niniejszego szkicu speuntować myślą Mackiewicza dedykowaną Rosji carskiej z ostatnich lat jej istnienia, ale zawierającą, w mojej ocenie, ciekawą, ważną i trafną obserwację odnoszącą się do ustrojów politycznych.
„Nie należy zapominać, że demokracja to jeszcze nie wolność. Demokracja to tylko równość. Dopiero liberalizm jest wolnością. Połączenie równości z wolnością ma wreszcie stwarzać ów ideał, który wszyscy pragniemy osiągnąć. Otóż Rosja carska nie była państwem demokratycznym, ale w końcu swego istnienia była państwem liberalnym. Ustrój komunistyczny liberalizm uważa za swego największego wroga.”
( Józef Mackiewicz Zwycięstwo prowokacji Londyn 1993 r.)
Wyjaśnienia wymaga, że Mackiewicz kilkakrotnie jednoznacznie deklarował się jako liberał. „Ja, który byłem zawsze liberałem, a nienawidziłem i nienawidzę do dziś dnia jednej tylko rzeczy z całego serca, mianowicie każdego totalizmu i skrępowania myśli” – pisał w liście do Jerzego Giedroycia z 15 września 1954 r.
Ciekawą rzeczą jest jak bardzo w tych poglądach, wcale nie tak bardzo popularnych w czasach, w których napisał te słowa ( a czasy obecne przyniosły ze sobą prawie całkowity zanik takiej perspektywy widzenia świata - przyp. GW.), był Mackiewicz bliski Haykowi, który z kolei w swym słynnym dziele Konstytucja wolności zawarł następującą myśl:
„Różnica między tymi dwoma ideałami (demokratycznym i liberalnym –przyp. GW.) staje się bardzo wyraźnie widoczna, gdy wskażemy ich przeciwieństwa: dla demokracji są nimi rządy autorytarne dla liberalizmu- totalitaryzm. Żaden z tych systemów nie wyklucza automatycznie drugiego: demokracja może równie dobrze rządzić metodami totalitarnymi i nie jest niewyobrażalne, żeby rząd autorytarny mógł stosować zasady liberalne.”
(Friedrich August von Hayek Konstytucja wolności Warszawa 2006 r.)
Kilka zdań na temat socjalizmu
Owa zarysowana wspólnota poglądowa Mackiewicza i Hayka ma źródło w tym, że obaj używali pojęcia liberalizm w dziewiętnastowiecznym brytyjskim znaczeniu tego pojęcia, czyli z okresu, w którym liberalizm interesował się przede wszystkim ograniczeniem uprawnień przymusu wszelkiego rządu, czy to demokratycznego czy innego. Dzisiejsze rozumienie liberalizmu nie ma prawie nic wspólnego z zespołem zasad określanych tym mianem, do których odnosił się zarówno Hayek jak i Mackiewicz. Kontynentalny, radykalny racjonalistyczy utylitaryzm, będący siłą napędową rewolucji francuskiej i wszelkich socjalizmów, dominujący od wielu lat na europejskich salonach idei, a w konsekwencji także w przestrzeni publicznej, spustoszył właściwą, dawną treść słowa liberał na tyle, że taki klasyk koncepcji wolnościowych jak Hayek zmuszony był stwierdzić, że obrona pojęcia liberalizm dla oznaczania myśli wolnościowej jest skazana na porażkę. Temat ten wykracza oczywiście poza treść tego szkicu, ale rzut oka na współczesną polską scenę polityczną, na której partia kierowana przez człowieka mieniącego się liberałem (przynajmniej do czasu, gdy przez symboliczną opustoszałą lodówkę, wyciągniętą przez piarowców jego mocno „nierynkowego” przeciwnika, śp. Lecha Kaczyńskiego, przegrał w 2005 r. wybory prezydenckie) systematycznie pomnaża, w każdym obszarze władzy administracyjnej, korpus urzędników, a ostatnimi czasy – to już tylko groteskowy, symboliczny wymiar zapaści ideowej i pojęciowej- zadeklarowała poparcie w wyścigu do fotela senatora RP dla takich ikon myśli wolnościowej jak Włodzimierz Cimoszewicz, Marek Borowski i Izabella Sierakowska (?), uprzytamnia jak bardzo trafny jest osąd Hayka.
Zresztą sytuacja na świecie wygląda nie lepiej. W obszarze semantyki niepodzielnie triumfują specjaliści od tzw. sprawiedliwości społecznej. To z kolei oznacza, że wygrywają oni także w przestrzeni kultury i polityki, doprowadzając do infantylizacji tych dziedzin życia (nazywamy to np. postpolityką) oraz wypychając jednocześnie poza nawias komunikacji międzyludzkiej poglądy wolnościowe. A co jeszcze gorsze i niebezpieczniejsze, systematycznie ideologizują oni prawo i obejmują coraz bardziej szczegółowymi regulacjami kolejne obszary życia.
Każdego rodzaju socjalizm (czy to wywłaszczeniowy, czy tylko dystrybutywny), jako projekt budowany na ludzkiej pysze, uznającej, że świat, w tym gospodarkę, można zaprojektować pod dyktando ideologiczne i kierować nim zza biurka czy zespołu biurek, musi prędzej czy później sromotnie przegrać w konfrontacji z rzeczywistością. Nie przegrywa jednak bez walki- wcześniej zwykle znajduje wrogów, którzy sypią piasek w tryby machiny mającej przynieść ludzkości upragnione szczęście.
W zależności od epoki ludzie ci otrzymują różne etykiety- wrogowie ludu, sabotażyści, antydemokraci itd. A ponieważ cel jest szczytny- przypomnijmy: szczęście społeczeństwa - to osoby przeszkadzające w jego osiągnięciu należy wyrzucać poza nawias dyskusji. Oczywiście czyni się tak z miłą dla niemyślących krytycznie osób, czyli dla znakomitej większości, argumentacją. Bo wolność zwykle odbiera się pod pięknymi hasłami jej obrony. I przeważnie proces ten zaczyna się wykluczeniem inaczej myślących z dyskursu a kończy drutami obozów, w których lądują przeciwnicy jedynie słusznej idei. Warto o tym pamiętać.
Wróćmy jednak do Józefa Mackiewicza.
A może jednak należało wesprzeć Denikina?
Uznając Sowiety nie za historyczną kontynuację Rosji carskiej, lecz raczej za jej przeciwieństwo, Mackiewicz poddawał w wątpliwość słuszność koncepcji Piłsudskiego, z okresu wojny polsko- bolszewickiej z 1919-1920 roku., wyrażającej się w konsekwentnym uchylaniu się strony polskiej od wsparcia sił antybolszewickich na froncie wojny domowej w Rosji. Pośród badaczy analizujących ten wycinek dziejów obecny jest głos, że we wrześniu- październiku 1919 r., podczas ofensywy Denikina na Moskwę, los bolszewików zależał od Polaków (zob. Richard Pipes Rosja bolszewików Warszawa 2005 r.) Decyzją Piłsudskiego wojska polskie, stojące wówczas na linii Berezyny, pozostały w uśpieniu. Front polsko- bolszewicki nawet nie drgnął. Jego zamrożenie zostało zadeklarowane bolszewikom przez Polaków podczas tajnych negocjacji polsko – bolszewickich, które miały miejsce latem 1919 r. Bolszewicy, mając zapewnienie naszych przodków, że nie podejmą oni ofensywy, mogli przerzucić kilkadziesiąt tysięcy czerwonoarmistów z frontu polskiego na front walki z Denikinem. Tymczasem podjęcie ataku przez Polaków w kierunku na północny- wschód, ataku wspierającego działania prących ku Moskwie wojsk Denikina, zapewne pozwoliłoby pogrzebać komunizm już w samym zarodku, jesienią 1919 roku. I to byłby na pewno największy w historii polski wkład w pozytywne dzieje ludzkości. Niestety, zadecydowano inaczej.
W ocenie Mackiewicza decydujące dla takiego przebiegu zdarzeń było to, że:
„Piłsudski, całe swe życie poświęciwszy walce z carską Rosją, z właściwym dla polityków o jednostronnej rutynie uporem, był najdalszy od poddania rewizji starej doktryny. Fenomenu rewolucji bolszewickiej nie rozumiał. Traktował ją po prostu jako osłabienie Rosji, zaś obalenie bolszewizmu przez kontrrewolucję, jako jej potencjalne wzmocnienie. Stąd stawiał na Rosję „słabszą”, a więc stanowiącą mniejsze zagrożenie dla Polski.(....). Historiografia polska stanęła na stanowisku, że ówczesne decyzje Piłsudskiego były jedynie słuszne i możebne, gdyż Kołczak, Denikin i inni przywódcy antybolszewickiej Rosji nie chcieli uznać innej Polski jak tylko w granicach „etnograficznych”. To święta prawda. Ale ta sama historiografia nie bierze pod uwagę, że Lenin i wszyscy przywódcy bolszewiccy nie uznawali w gruncie rzeczy nawet Polski „etnograficznej”... To znaczy nie dlatego, że byli „lepszą” czy „gorszą”, słabszą czy silniejszą Rosją”, a dlatego po prostu, że z założenia doktryny, z założenia globalnej rewolucji wychodząc, nie mogli dążyć do uznania innej Polski jak ta, którą reprezentował „Komitet Rewolucyjny” Marchlewskiego- Dzierżyńskiego w Białymstoku, a dziś reprezentuje rząd PRL w Warszawie; tzn. Polski komunistycznej. W tym kontekście sprawa granic państwowych jest dla komunistów rzeczą w praktyce podrzędną, bądź wygrywaną jedynie dla celów taktycznych. Piłsudski natomiast popierając raczej bolszewików przeciwko „białej” Rosji, dlatego, że nie chciała ona uznać roszczeń polskich na wschodzie, sprowadzał swą politykę niejako do „obrony granic wschodnich”. Dziś roszczenia do tamtych granic wydają się już wielu anachronizmem(...)
(Józef Mackiewicz Zwycięstwo prowokacji Londyn 1993 r.)
Wielu czytelników nie zgodzi się z taką perspektywą poglądową. I dobrze. Jednomyślność w ocenie tak ważnych momentów dziejowych byłaby jedynie świadectwem ciasnoty umysłowej naszej zbiorowości. „Bo naród, który wykazuje zbyt wielką dyscyplinę, monomyślność, w którym nie ma nikogo, kto by mówił inaczej niż mówią wszyscy, nie budzi zaufania do swej szczerości(...) Społeczeństwo dojrzałego narodu powinno być jak rozwarty wachlarz.” (Józef Mackiewicz jw.) Niemniej jednak warto chyba choć przez chwilę rozważyć słuszność poglądu Mackiewicza, zwłaszcza w kontekście znanego nam dalszego ciągu wydarzeń. Przecież niewykorzystanie możliwości zgniecenia bolszewizmu jesienią 1919 r. spowodowało, że już niespełna rok później los Polski zawisł na włosku. Sierpniowe zwycięstwo z 1920 r., zwane Cudem nad Wisłą, oddaliło jarzmo komunizmu, ale już dwadzieścia kilka lat później cud się nie powtórzył i Polska została zniewolona przez komunizm na kolejne przeszło czterdzieści lat.
Czy racja antyniemiecka nie przesłoniła racji polskiej?
A stało się tak w następstwie wojny wywołanej przez niemieckich narodowych socjalistów. W wojnie tej Polska była lojalnym sojusznikiem aliantów, a w latach 1941- 43 także sojusznikiem Związku Radzieckiego; po zerwaniu przez Sowietów stosunków dyplomatycznych z rządem polskim byli oni przez Polaków określani jako sojusznicy naszych sojuszników. Mackiewicz bardzo krytycznie odnosił się do polityki Polskiego Państwa Podziemnego. To oczywiście temat- rzeka, zarysuję więc jedynie drobne wyjątki z rozumowania pisarza, które, mam nadzieję, są charakterystycze dla całokształtu jego zapatrywań na to zagadnienie. Szczególnie negatywnie oceniał Mackiewicz taktykę przyjętą przez kierownictwo polskiego podziemia w obszarze informacji i propagandy, uznając że koncentrowała się ona na wytężeniu sił narodu do walki z Niemcami, a rozbrajała psychicznie przed bolszewikami. Pisał:
„nienawiść do najeźdźcy odruchowo popularyzuje wszystko i każdego, kto jest jego przeciwnikiem. Nienawiść do okupanta niemieckiego wskutek doznanych krzywd przeistoczyła się nieomal narodową idee- fixe. W ten sposób na odcinku antyniemieckim propaganda polska miała niejako rozwiązane ręce. Odcinek ten nie wymagał żadnego wysiłku. Całą pracę wykonywała tu niemiecka metoda okupacji. Każdy Polak był na tym odcinku po stokroć uzbrojony psychicznie. Tym bardziej jednak stawał się rozbrojony na odcinku antysowieckim. Wydawało się logiczne, że tu należało skierować gros wysiłku politycznego. Tymczasem władze podziemne, nawet po tym gdy przegrana Niemiec jest rzeczą pewną, a ich ustąpienie z terenów Polski i wkroczenie w ich miejsce Sowietów tylko kwestią czasu, dolewają coraz więcej oliwy do ognia, wyśrubowują agitację antyniemiecką do niemal ekstazy, mimo że kielich jest już dawno wypełniony po brzegi.”
(Józef Mackiewicz Zwycięstwo prowokacji Londyn 1993 r.)
Efekty takiego działania, w ocenie pisarza, były dodatkowo spotęgowane audycjami słuchanego masowo podczas okupacji niemieckiej radia Londyn. Dał temu wyraz w pochodzącym z 1947 r. artykule Tu mówi Londyn:
„Nie kwestionowana była intonacja i tenor audycji. Nie kwestionowany nigdy jej usypiający optymizm. Żadnego katechizmu, żadnej ewangelii nie wysłuchiwano z tak bezkrytycznym posłuszeństwem. Żaden Watykan świata nie potrafiłby zadać kłamu intencji rozpoczętej słowami: Tu mówi Londyn. Dobry wieczór państwu. Gdy czasem grano Jeszcze Polska nie zginęła, ludzie wstawali bez komendy, stali w pozach teatralnych i na sześć osób czterem płynęły łzy (...) weźmy przeciętną informacyjną audycję. Intonację, z jaką mówiono: Marszałek Timoszenko... Marszałek Koniew- wojska rosyjskie w brawurowym ataku...w bohaterskiej obronie... Czy była to propaganda prosowiecka? Na to pytanie odpowie najlepiej następująca formuła: gdyby, powiedzmy, ten sam słuchacz natrafił był przypadkiem na falę, na której z identyczną intonacją usłyszałby słowa wypowiedziane po polsku: Kanclerz i Fuhrer powiedział... granadierzy niemieccy w brawurowym ataku...- to nawet nie dosłuchawszy co mianowicie powiedział Fuhrer i jaką właściwie miejscowość zdobyli granadierzy, wiedziałby na pewno, że ma do czynienia z niemiecką stacją gadzinową.- Gdyby mi ktoś zarzucił w tej chwili: To jakże sobie Pan wyobrażał inaczej! Przecież Sowiety były wówczas naszym sojusznikiem!- odpowiedziałbym: Ja sobie nic w tym artykule nic nie wyobrażam, ja tylko piszę, jaki to miało skutek praktyczny.”
( Józef Mackiewicz Tu mówi Londyn „Lwów i Wilno” 1947, nr 39; za: Józef Mackiewicz Fakty przyroda i ludzie Londyn 1993 r.)
Zdaniem Mackiewicza te czynniki wytworzyły w polskim społeczeństwie czasu wojny powszechną postawę, której treścią było zastąpienie racji polskiej racją antyniemiecką w tym sensie, że cel wojny jakim było odzyskanie niepodległości zastąpiony został pobiciem Niemców nie jako środkiem w osiągnięciu celu, a jako celem samym w sobie. Inicjatywy antykomunistyczne, których orędownikiem był Mackiewicz (wykluczając, co należy stanowczo podkreślić, jakąkolwiek formę współpracy z Niemcami), nie miały w tej atmosferze społecznej szans powodzenia. Podejmowały je wprawdzie organizacje podziemia „narodowego”, w szczególności Narodowe Siły Zbrojne, ale ponieważ akcje wymierzone w komunistów spotykały się z potępieniem ze strony Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK, to w konsekwencji nie były też dobrze odbierane przez zdecydowaną większość społeczeństwa. Stan zbiorowej świadomości, czy raczej jej braku, Mackiewicz skomentował w opublikowanym w 1947 r. artykule Nudis verbis:„(...) optymizmu, ślepej wiary w Anglików, w bezpieczeństwo ze strony Sowietów, we wszechpotęgę i dobrą wolę Churchilla z Rooseveltem, nic zachwiać w masach nie było w stanie. Żadne rozumowanie, żaden najoczywistszy argument.”, (Józef Mackiewicz Nudis verbis „Lwów i Wilno” 1947 ,nr 53; za: Józef Mackiewicz Nudis verbis Londyn 1993 r.) Osobom kwestionującym słuszność odnoszących się do Polskiego Państwa Podziemnego poglądów Mackiewicza polecam choćby lekturę wywiadu z Januszem Lewańskim „Gryfem”, opublikowanego na łamach Rzeczpospolitej w numerze z dnia 30 lipca 2011.
Uznając, że w drugiej wojnie światowej Polska miała dwóch śmiertelnych wrogów- Niemcy i Związek Radziecki, Mackiewicz logicznie konstatował, że wysadzanie pociągów z amunicją dla niemieckiego frontu wschodniego na pewno leży w interesie Sowietów i również na pewno nie leży w interesie Polski. W wydawanym przez siebie podziemnym piśmie Alarm w roku 1944 pisał:
„Niemcy są naszym wrogiem zewnętrznym, bolszewicy i zewnętrznym i wewnętrznym. Niemcy wojnę przegrali, bolszewicy ją wygrywają. Niemcy odchodzą, bolszewicy przychodzą(...) Strzelanie do agentów Gestapo, to akt samoobrony, koniecznej. Wysadzanie pociągów z amunicją przeznaczoną do walki z bolszewikami, to świadectwo niedojrzałości politycznej.” (za: Józef Mackiewicz Nudis verbis Londyn 1993 r.)
Kwintesencją spojrzenia Mackiewicza na drugowojenną sytuację Polski wydaje się być myśl jaką zawarł on w jednym z dialogów wydanej po raz pierwszy w 1969 r. epickiej powieści Nie trzeba głośno mówić :
„Nie zgadzam się, żeby Niemcy byli wrogiem największym. Większym są bolszewicy, bo są bardziej dla każdego narodu niebezpieczni. Z prostej formuły, że żaden Polak nie może być jednocześnie Niemcem, gdyż pojęcia te wykluczają się nawzajem. Ale każdy Polak może być jednocześnie komunistą (...) Fałszujemy rzeczywistość, stawiając niekiedy znak równania pomiędzy okupacją niemiecką i sowiecką. Niemiecka robi z nas bohaterów, a sowiecka robi z nas gówno. Niemcy do na strzelają, A Sowieci biorą gołymi rękami. My do Niemców strzelamy, a Sowietom wpełzamy w dupę. To nie jest więc żadna analogia, lecz odwrotność.”
( Józef Mackiewicz Nie trzeba głośno mówić Londyn 1993 r.)
Katyń
Warto pamiętać, że jest to spojrzenie człowieka, który potworności drugiej wojny światowej widział na własne oczy. W 1943 r., na zaproszenie niemieckie, za akceptacją władz podziemia, był na grobach katyńskich. Był też przypadkowym świadkiem masakry wileńskich żydów w Ponarach Opis tych zbrodni zawarł m.in. w tekstach: Dymy nad Katyniem- z 1947 r. i „Ponary-„Baza”" - z 1945 r., o których Czesław Miłosz napisał:
„Józef Mackiewicz widział groby katyńskie i napisał, co zobaczył. Przypadkiem był też świadkiem, jak odbywało się mordowanie Żydów w Ponarach i też zostawił rzeczowy raport. I dopóki będzie istnieć polskie piśmiennictwo, te dwa zapisy grozy dwudziestego wieku powinny być stale przypominane, po to, żeby dostarczały miary wtedy, gdy literatura zbytnio oddala się od rzeczywistości.”
(Czesław Miłosz Koniec Wielkiego Księstwa ( O Józefie Mackiewiczu),„Kultura” 1989r., nr 5.
W czasach powojennych o prawdę o zbrodni katyńskiej trzeba było walczyć. W walce tej Mackiewicz odegrał rolę istotną- pierwsza książka o zbrodni katyńskiej jest przecież jego autorstwa. Ważnym wydarzeniem w zmaganiach o prawdę o Katyniu było powołanie przez Kongres USA specjalnej komisji, która zajęła się wyjaśnianiem zbrodni katyńskiej. Jednym z najważniejszych świadków prawdy w tym postępowaniu był Józef Mackiewicz. Przed komisją Kongresu USA stanął 18 kwietnia 1952 r. Złożył wtedy bardzo szczegółowe i precyzyjne zeznania, nie pozostawiające cienia wątpliwości, że sprawcami mordu katyńskiego są Sowieci. Czytając zapis tych zeznań, jako praktykujący adwokat chylę czoła przed świetnym merytorycznym przygotowaniem Mackiewicza do roli świadka oraz przed kompletnością i spójnością przekazu jaki zawarł w swych zeznaniach. Warto zapoznać się z końcowymi partiami stenogramu przesłuchania Mackiewicza przed komisją Kongresu USA:
„Przewodniczący MADDEN: Proszę powiedzieć świadkowi (zdanie skierowane do tłumacza; Mackiewicz składał zeznawał w języku polskim- przyp. GW.), że wniósł bardzo ważny wkład do prac Komisji i jej członkowie bardzo mu dziękują za złożone zeznania. FLOOD: Chciałbym powiedzieć, że otrzymaliśmy wielką ilość świadectw pochodzących z autopsji i post mortem, i myślę że powinniśmy wyrazić świadkowi naszą wdzięczność za te wszystkie informacje, zestawione przez świadka z komunikatem strony rosyjskiej (komunikat ten oczywiście kłamał, zrzucając winę za mord katyński na Niemców- przyp. GW.).
(Józef Mackiewicz Katyń- zbrodnia bez sądu i kary. Warszawa 1997 r.)
Powojenne Calendarium
Ponurą i znaną prawdą jest, że historię piszą zwycięzcy. Tak też było z historią drugiej wojny światowej. To dlatego zbrodnie niemieckie zostały potępione, zaś zbrodnie sowieckie zrelatywizowane. Pamiętajmy, że w procesie przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze, pełniącym wówczas rolę trybunału sprawiedliwości światowej, oskarżonymi o mord katyński byli Niemcy a oskarżali ich o to przedstawiciele Związku Radzieckiego. „Przyzwoitość” trybunału orzekającego w Norymberdze polegała w sprawie Katynia na tym, że nie rozstrzygnął on merytorycznie o tym punkcie aktu oskarżenia. Po prostu pominął go w sentencji i uzasadnieniu swego wyroku. Gdyby oskarżonych uniewinnił, jak powinien był to uczynić, miałby pewien kłopot z uzasadnieniem tego rozstrzygnięcia. Bo przecież ktoś tych naszych oficerów zamordował. Trybunał nie skazał oskarżonych, bo sędziowie zasiadający w jego składzie doskonale wiedzieli, że tej akurat zbrodni Niemcy nie popełnili. Wykonał zatem znany z historii gest kulturalnego człowieka: po prostu umył ręce. Taki był fundament sprawiedliwości powojennego ładu w Europie. Ładu, który został oparty na napiętnowaniu zbrodni niemieckich przy jednoczesnym zapomnieniu o przeszłości, w tym o zbrodniach, komunizmu. Mackiewicz, specjalista od niewygodnych prawd, dotykając tej kwestii, napisał:
„gdzie, w jakiej księdze praw Bożych czy ludzkich powiedziane jest, że prześladowanie ludzi za rasę, czy narodowość, jest większym przestępstwem niż prześladowanie za pochodzenie społeczne, wyznanie religijne, lub światopoglądowe.”
(Józef Mackiewicz Zwycięstwo prowokacji Londyn 1993 r.)
I bardzo trafnie wywodził:
W szczytowym okresie zimnej wojny można było porównać Stalina do Hitlera, ale nigdy odwrotnie. Gdyby się bowiem powiedziało, że Stalin był zawsze gorszy od Hitlera, wywracałoby się zarówno świętych jak i diabłów nowego Calendarium, a sens ostatniej wojny i powojennego schematu odwrócony by został do góry nogami. Stąd dopuszczalne jest wytykać Stalinowi, że zawarł układ z Hitlerem, ale nie do pomyślenia zarzucać Hitlerowi, że zawarł układ ze Stalinem; dopuszczalne jest zestawianie sowieckich łagrów z hitlerowskimi kacetami, niedopuszczalne wszakże zestawienie odwrotne. Tymczasem chronologia historyczna mówi co innego(...). Tegoż 1919 r., tzn. w czasach, gdy Hitler był jeszcze nieznanym włóczęgą, powstało na terenie Sowietów 97 obozów koncentracyjnych. W ten sam sposób przedstawione zostały inne fakty historyczne. Umożliwiło to w praktyce traktowanie wszelkiego ruchu antykomunistycznego sprzed roku 1941 za coś podejrzanie reakcyjnego, a w okresie pomiędzy 1941- 1945 za „zdradę ojczyzny”. Tak, jakby rzeczywistość bolszewicka pomiędzy 1917 i 1917 nie istniała, a świat zapoznał się z rzeczywistością komunistyczną dopiero z początkiem konfliktu „Wschód- Zachód” po drugiej wojnie światowej. Przyczyną tej zbiorowej mistyfikacji jest min. konieczność moralnego usprawiedliwienia sojuszu z międzynarodowym komunizmem podczas wojny. Bez tego usprawiedliwienia ideowa wykładnia wojny z Hitlerem nie byłaby możliwa, albo co najmniej utrudniona.
(Józef Mackiewicz jw.)
O setkach tysięcy ludzi wydanych w ręce sowieckich katów
Ofiarą takiej narracji polityczno- historycznej padli na przykład ci obywatele Związku Radzieckiego, którzy podczas drugiej wojny światowej zdecydowali się walczyć przeciwko komunistom u boku Niemców. Według różnych danych, jeszcze w ostatnich dniach wojny po stronie niemieckiej walczyło nie mniej niż 800 000 tys. a zapewne nawet dobrze ponad milion obywateli sowieckich. Jak oceniał Mackiewicz, znaleźli się w tym miejscu nie dlatego, że tak kochali Hitlera, lecz dlatego, że tak nienawidzili Stalina. Pisarz rozumiał i starał się przedstawić ich racje. Jak przystało na człowieka, którego interesuje dotarcie do prawdy, a nie pisanie wyłącznie z jednego, narodowego punktu widzenia.
W jednym z najważniejszych dialogów powieści Nie trzeba głośno mówić padają słowa, które wydają się być istotą poglądu Mackiewicza na ten wycinek dziejów:
Taak- przeciągnął profesor. Jeżeli dwa razy dwa, uważać za formułę bezsporną. To formuła, w której stanięcie po stronie jednego mordercy przeciwko drugiemu mordercy jest hańbą, a stanięcie po stronie drugiego mordercy przeciwko pierwszemu mordercy jest chwalebną zasługą wobec ojczyzny, świata i demokracji... wydaje mi się co najmniej sporną.
( Józef Mackiewicz Nie trzeba głośno mówić Londyn 1993 r.)
W konsekwencji za bezsporne łajdactwo świata zachodniego Mackiewicz uznawał wydanie walczących po stronie niemieckiej obywateli Związku Radzieckiego, którzy poddali się aliantom, po wojnie w ręce sowieckie- na pewną śmierć, a w najlepszym wypadku wieloletni pobyt w łagrze. Jak wiadomo ludzie ci zostali wydani Sowietom na postawie Umowy Jałtańskiej z 11 lutego 1945 r. Co ciekawe, postanowienia tejże umowy pozwoliły obywatelom Rzeczypospolitej narodowości ukraińskiej uniknąć wydania w ręce sowieckie, ponieważ nie byli oni obywatelami radzieckimi. Tak oto obywatelstwo kraju, którego ludność polska zamieszkująca Wołyń została poddana eksterminacji zorganizowanej przez ukraińskich nacjonalistów, dla niektórych organizatorów lub uczestników tej eksterminacji okazało się kuponem na życie.
Ot, jeden z wielu paradoksów historii.
Wstydliwy temat wydania, przez aliantów, obywateli radzieckich walczących po stronie niemieckiej w ręce sowieckie Mackiewicz podjął prawdopodobnie jako pierwszy na świecie. Zaczął od opublikowanego w roku 1955 w londyńskich Wiadomościach artykułu Zbrodnia w dolinie rzeki Drawy, w którym opisał wydanie przez Anglików w ręce sowieckie Kozaków z grupy atamana Domanowa. Anglicy wydali ich Sowietom razem z kobietami i dziećmi, a także emigrantami z okresu wojny domowej w Rosji, którzy obywatelami radzieckimi nigdy nie byli. Tekst Zbrodnia w dolinie rzeki Drawy był niejako zalążkiem powieści Mackiewicza Kontra, która ukazała się dwa lata później.
Dopiero ponad dwadzieścia lat po ukazaniu się wzmiankowanego artykułu Mackiewicza i prawie dwadzieścia lat po ukazaniu się Kontry światło dzienne ujrzała pierwsza brytyjska książka poświęcona losom obywateli Związku Radzieckiego wydanych przez aliantów w ręce sowieckich katów. Napisał ją lord Nicholas Bethell, dając jej wymowny tytuł Zdradzeni. To ona zerwała zmowę angielskiego milczenia o tych wstydliwych dla władz brytyjskich faktach. Problem stał się naprawdę głośny, gdy w kilku wywiadach telewizyjnych w Wielkiej Brytanii udzielonych w 1976 r. poruszył go Aleksander Sołżenicyn. Prawda, że wydanie tych ludzi w ręce Sowietów było czynem dla wolnego kraju haniebnym przebijała się w brytyjskich kręgach opiniotwórczych wolno i nie bez kłopotów; jak każda prawda niewygodna dla większości. Mimo to w kilka lat później, w marcu 1982, dzięki osobistemu wsparciu urzędującej wówczas premier Margaret Tchatcher, w Londynie odsłonięto pomnik z napisem:
„Pomnik ten został wzniesiony w tym miejscu przez posłów do parlamentu reprezentujących wszystkie partie oraz przez wiele innych osób, w celu upamiętnienia niezliczonych niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci ze Związku Sowieckiego i innych krajów Europy Wschodniej, którzy po zakończeniu drugiej wojny światowej zostali repatriowani, a następnie uwięzieni i zgładzeni przez komunistyczne rządy”.
Jeszcze przed jego odsłonięciem w sowieckiej prasie ukazały się teksty wyrażające oburzenie tą inicjatywą. Moskiewska Prawda pisała, ze jest to bluźnierczy skandal, który „zatruje umysły Anglików, oczerniając pamięć dawnego braterstwa broni”. Już pod koniec maja 1982 r. pomnik został zniszczony przez „nieznanych sprawców”. Stanął ponownie, w zmienionej formie artystycznej, dopiero w sierpniu 1988 r. Mnie osobiście jest bardzo miło, że temat wydania setek tysięcy ludzi przez kraje alianckie w ręce sowieckie, jeden z wielu tematów, o których przez długie lata nie trzeba było głośno mówić, podjął, na wiele lat wcześniej niż uczynił to Nicholas Bethell, nasz rodak. Bo jest to wymierny wkład Mackiewicza w kulturę światową, rozumianą w sposób pięknie ujęty przez bohatera niniejszego tekstu w artykule Gdybym był chanem:
„Prawda jest nieznana, i prawdopodobnie, w obecnym stanie rozwoju gatunku ludzkiego, nigdy poznana nie będzie. Natomiast to, co stanowi najwznioślejszą cechę tego gatunku, to przyrodzony pęd do poszukiwania prawdy. Ten pęd świadczy o “uduchowieniu” naszego gatunku, wyrażonym w jego – kulturze, wszelkie zatem warunki zewnętrzne, ustroje państwowe, czy idee, wzbraniające lub tylko ograniczające prawo do poszukiwania prawdy, stają się automatycznie wrogami kultury ludzkiej.”
(Józef Mackiewicz Gdybym był chanem „Kultura” 1958, nr. 6)
O Dreźnie i logice odwetu
Podobnie jak wymiernym wkładem pisarza w kulturę ogólnoludzką jest wstrząsający opis bombardowania Drezna przez aliantów w lutym 1945 r., kończący świetną, wspominaną już w tym tekście, powieść Sprawa pułkownika Miasojedowa. Przypomnijmy, że powieść ta ukazała się drukiem po raz pierwszy w 1962 roku, czyli na siedem lat przed pierwszym wydaniem słynnej Rzeźni numer pięć, autorstwa Kutra Vonneguta. Wtedy jeszcze bombardowanie Drezna, miasta pozbawionego znaczenia militarnego, zapchanego w czasie nalotu cywilną ludnością niemiecką uciekającą przed Armią Czerwoną, było wydarzeniem nieznanym światowej opinii publicznej, jednym z tych, o których, znowu użyję określenia Mackiewicza, nie należało głośno mówić. Dopiero będąca światowym bestsellerem powieść Vonneguta, który był świadkiem nalotów na Drezno jako jeniec wojenny, wywołała poważną dyskusję na temat zasadności tego działania aliantów (trzeba też wspomnieć o wydanym po raz pierwszy w 1963 r., bardzo solidnym opracowaniu historycznym autorstwa Davida Irvinga Drezno Apokalipsa 1945 r. Pruszków 2004 r.) Jednak to Mackiewicz jako pierwszy wprowadził bombardowanie Drezna na karty literatury.
Hekatombę Drezna uznawał Mackiewicz za zbrodnię. To punkt widzenia niemożliwy do zaakceptowania dla tych wielu z nas, którzy przyjmują, że akty odwetu popełnione na Niemcach w końcowym okresie wojny były usprawiedliwione okrucieństwami, których wcześniej dopuścili się Niemcy. Prosta zasada odpłacenia pięknym za nadobne. Tyle że gubi ona gdzieś ludzki los, a to on przede wszystkim interesował Mackiewicza. Kluczowe zdanie dla zrozumienia stanowiska pisarza w tej kwestii pada w jednym z dialogów Sprawy pułkownika Miasojedowa „... mnie się tak zdaje, że jest trochę przesady w tak zwanych „cierpieniach narodów”. Osobiście mam takie wrażenie, że cierpią zawsze tylko ludzie.” Taka perspektywa pozwoliła Mackiewiczowi napisać już blisko pół wieku temu ( w 1962 r.), czyli raptem kilkanaście lat po zakończeniu drugiej wojny światowej, jakże ważne dla kultury ogólnoludzkiej słowa:
„Podczas okupacji niemieckiej działy się straszne rzeczy. Tyle o tym napisano, że każdy już je zna na pamięć. Co wiemy natomiast o odwecie we Wschodnich Niemczech? Milczenie. Jeśli działo się słusznie, dlaczego tego się wstydzimy? Jeżeli niesłusznie, dlaczego nie potępimy?- „ W pewnej wsi- opisuje Thorwald Das Ende an der Elbe - zamordowano chłopa niemieckiego i obcięto mu dla żartu głowę, gdy bronił swej żony, którą gwałciło 16 żołnierzy po kolei, i to należało do porządku rzeczy. Dlaczego jednak przy okazji na ścianie stodoły przybito gwoździami, głową w dół, czternastoletniego chłopca, tego nikt nie wiedział...- Kapelan amerykański, Francis Sampson, opowiada, że w Neubrandenburgu, zgwałcone dziewczęta niemieckie wieszano za nogi do rozstawionych gałęzi drzew i rozcinano w pachwinach....Dość cytat. Nie chodzi o ich ilość. Przytoczone są tylko dla zilustrowania pewnej kategorii informacji, których szersza opinia polska nie posiada lub posiadać nie pragnie. A jednocześnie dla postawienia pytania: czy po tym co przeszła matka, której syna przybito gwoździami do stodoły, lub córkę rozcięto pomiędzy gałęziami drzew, jest w stanie, czy nie jest, uznać tej zbrodni za „słuszną karę Bożą” tylko dlatego, że jej rodacy dokonali zbrodni w innych krajach? Moim zdaniem nie jest. Ani Niemka, ani żadna inna matka na świecie. Ze stanowiska politycznego łatwo jest naturalnie sprowadzić sprawę do :” kto pierwszy zaczął”...
(Józef Mackiewicz Zwycięstwo prowokacji Londyn 1993 r.)
Wiem, że niewielu przyjmie ten punkt widzenia. Ponad pięćdziesiąt lat temu, kiedy pisarz kreślił przywołane powyżej słowa, zrozumienie dla nich było zapewne jeszcze mniejsze. Ale dla mnie, a mam nadzieję, że także dla niektórych czytelników niniejszego szkicu, oczywiście o ile ktokolwiek dobrnął do tego momentu, są one dowodem, że obcując z myślą Mackiewicza w kwestii ludzkiej krzywdy ma się do czynienia z perspektywą ponadczasową, zasługującą na szacunek.
Osobom odrzucającym ten punkt widzenia polecam frazy wiersza Modlitwa, który pozostawił po sobie Jan Romocki Bonawentura, harcerz, żołnierz batalionu Zośka, powstaniec warszawski: Od rezygnacji w dobie klęski/Lecz i od pychy w dzień zwycięski/Od krzywd, lecz i od zemsty za nie/ Uchroń nas Panie!/ Uchroń od zła i nienawiści/Niechaj się odwet nasz nie ziści/ Na przebaczenie im przeczyste/ Wlej w nas moc, Chryste.
Obserwator wydarzeń w Kraju
Przez cały okres emigracyjnego życia (od 1945 r.) pisarz uważnie analizował wiadomości dochodzące z Kraju. Na rok przed dojściem Władysława Gomułki do władzy Mackiewicz opublikował w londyńskich Wiadomościach artykuł Kukurydza, w którym napisał min.
Nie ma chyba nic łatwiejszego niż jasnowidztwo jeśli chodzi o to co przyniesie dzień najbliższy w Kraju. Wystarczy po prostu uważnie czytać prasę sowiecką. Cokolwiek bowiem robi się w Sowietach, po upływie kilku tygodni czy też miesięcy, żywcem, zarówno w treści jak w formie, przeniesione zostaje na teren tzw. Polski Ludowej. Powiedzmy dla przykładu. W prasie krajowej (tym terminem określa się dziś bolszewickie gazety w Polsce!) ukazały się krytyki obecnego, sowieckiego stylu architektonicznego, a nawet karykatura Pałacu Kultury w Warszawie. Zaraz też na emigracji skomentowano ten fakt jako objaw a) zdrowego odruchu społeczeństwa i b) liberalizacji pod jego naciskiem „cenzury reżimowej”. Tymczasem przyczyny są wcale inne. Mianowicie krytykę architektury i warszawskiego Pałacu można było na długo prześledzić śledząc prasę sowiecką (..) Punktem kulminacyjnym tej kampanii stało się przemówienie Chruszczowa na wszechzwiązkowej naradzie budowniczych 7 grudnia ub.r. Tak więc krytyka w prasie warszawskiej nie tylko nie miała nic wspólnego z jakimkolwiek odruchem społeczeństwa polskiego, ale wręcz odwrotnie: była to krytyka urzędowa, przewidziana w planie urzędowym.(...) Po usunięciu Berii zlikwidowano ministerstwa bezpieczeństwa państwowego poddając surowej krytyce jego działalność: stworzono specjalne kolegium bezpieczeństwa pod kierownictwem Sierowa; zrehabilitowano i wypuszczono sporo więźniów. Po upływie krótkiego czasu usunięto Radkiewicza w Polsce; zlikwidowano ministerstwo bezpieczeństwa; poddano surowej krytyce jego działalność stworzono komitet bezpieczeństwa pod kierownictwem Dworakowskiego: zrehabilitowano i wypuszczono sporo więźniów.
(Józef Mackiewicz Kukurydza „Wiadomości” 1955, nr 18; za Grzegorz Eberhardt Pisarz dla dorosłych. Opowieść o Józefie Mackiewiczu Wrocław 2008 r.)
W październiku 1956 r. setki tysięcy ludzi wiwatowało w Warszawie na Placu Defilad na cześć Gomułki; z wypiekami na twarzach czytano kolejne numery Po prostu. Nastała „październikowa odwilż”. Mackiewicz odniósł się do tych wydarzeń w następujący sposób:
„Istota taktyki Gomułki polegała na tym, że opierając się na starych wzorcach NEP-u, przystosował je do faktycznych nastrojów (...). W ten sposób doprowadził do genialnej prawie mistyfikacji, osiągając taki stopień solidarności szerokich warstw z partią, jakiego nie osiągnął przed nim żaden chyba przywódca komunistyczny (....). Nie ma żadnego państwa polskiego w postaci „Polski Ludowej”. PRL nie jest dalszym ciągiem historii Polski, lecz dalszym ciągiem historii rewolucji bolszewickiej 1917 r. PRL nie jest przedłużeniem państwowości polskiej, lecz przedłużeniem i integralną częścią bloku komunistycznego. Gomułka przyszedł do władzy, tak samo jak poprzednio miał przyjść Marchlewski, a później przyszedł Bierut, nie wbrew centrali komunistycznej w Moskwie, ale z jej nominacji (...) Twierdzenie jakoby Po prostu było zjawiskiem spontanicznym jest oczywistym nonsensem. W warunkach systemu komunistycznego nikt nie może wydawać (oficjalnie- przyp. GW) czasopisma niezależnie od partii, gdyż nie istnieją ku temu nawet warunki techniczne. Żadne też pismo tego rodzaju się nie ukazało, jakkolwiek ukazałyby się ich niewątpliwie dziesiątki, gdyby istniała wolność prasy. Po prostu przekraczało pozornie ramy dopuszczalnej krytyki, ale entuzjazm jaki tym wywoływało w kraju i za granicą nie szkodził, a przynosił korzyści komunistom. Po prostu licytowało krytykę elementów wrogich partii, i namiętnym żądaniem „poprawienia ustroju” odciągało od żądania „obalenia ustroju”(...) Z chwilą przewidzianego zamknięcia Po prostu i rozpędzenia demonstracji studenckich, mówić już można o przejściu do następnego etapu”.
(Józef Mackiewicz Zwycięstwo prowokacji Londyn 1993 r.)
Prawda, że logiczne?
Sytuację polityczną w Europie z okresu koegzystencji Zachodu z komunizmem Mackiewicz kapitalnie zobrazował, odnosząc się do muru berlińskiego:
„Czy lat temu 50 znalazłby się choć jeden człowiek przy zdrowych zmysłach w Europie, który by nie poczytał za urojenie chorego umysłu przepowiedni, że nie w jakimś geograficznym Szanghaju, czy na wyspie okropności, lecz w centrum Europy, środkiem jednego z największych miast świata, przebiegać będzie granica- nad –granicami, mur dzielący sens ludzkich słów, najeżony pistoletami automatycznymi; że będzie się zza niego strzelać nawet młodych dziewcząt i dzieci na ulicy zupełnie bezkarnie: że się będzie porywać przechodniów z chodnika; że ludzie będą robili podkopy, jak więźniowie uciekający z więzienia- i to wszystko na oczach całego świata cywilizowanego, który ten stan uznawać będzie nie za stan wojny, lecz pokojowego współistnienia, w okresie „wymiany kulturalnej” z tamtą stroną?”
(Józef Mackiewicz Zwycięstwo prowokacji Londyn 1993 r.)
W 1983 r., na dwa lata przed śmiercią, w uzupełnieniu do Zwycięstwa prowokacji napisał:
„Gen. Jaruzelski nie jest ani zdrajcą, jak go przezywają w pewnych kołach emigracyjnych, ani żadnym targowiczanem osiemnastowiecznym, co jest w przeniesieniu na dzisiejsze czasy określeniem śmiesznym. Jest po prostu komunistą. Zdrajcą byłby, gdyby zdradził komunizm, któremu służy. Tego właśnie wielu dysydentów i opozycjonistów pojąć nie może.”
A odnosząc się do opozycji demokratycznej, której zarzucał, że nie chce komunizmu obalić, lecz go poprawić (a przecież nie można czegoś obalać i poprawiać jednocześnie), stwierdził wtedy:
„W tym miejscu należy się zastrzec. Tego rodzaju, częściowo manipulowane opozycje nieantagonistyczne, nigdzie nie są dziełem KGB, ani żadnej „Bezpieki”, jak to się używa potocznie. Policje ustroju komunistycznego posiadają minimalną swobodę inicjatywy. To zrozumiałe w systemach totalitarnych. Wszystkim rządzi sama Partia. Jeżeli dochodzi pomiędzy nią a pewnymi działaniami „opozycyjnymi” do kontaktów, to wyłącznie na podstawie porozumienia centrum Partii z przywódcami pewnych ruchów dla osiągnięcia z góry ukartowanych kompromisów. Co znowuż nie znaczy, że wszyscy widzą do czego to prowadzi, czy ma prowadzić”.
W ostatnich latach do opinii publicznej docierają szczątkowe informacje, że ten czy ów lider opozycji demokratycznej w PRL prowadził rozmowy czy to z wysokiej rangi esbekiem czy to z przedstawicielami centrali komunistycznej w Moskwie. Jeżeli w rzeczywistości do tych spotkań dochodziło, to czy nie są one dowodem, może nie wprost, ale jednak, na słuszność i tej diagnozy Józefa Mackiewicza?
Pisarz nie doczekał upadku komunizmu. Zabrakło kilku lat. Zmarł w 1985 r. w Monachium. Cztery lata wcześniej napisał:
Być może przyjdzie czas upragniony, gdy to wszystko zostanie zapomniane(...), a komunizm starty z powierzchni ziemi; i my wszyscy powrócimy do starych sporów sprzed czasów jego istnienia. Tak właśnie przechodzi wielka choroba, zapada w nicość zaraza i śladu po niej nie ostaje. I ludzie już nie pamiętają i pamiętać nie chcą. Ale bywa też, że choroba nie wymiera sama przez się, a musi być najprzód zwalczona dużym wysiłkiem. Bywa też, że zwycięża. Ja piszę w dniach wielkiej choroby.
(Józef Mackiewicz Zwycięstwo prowokacji Londyn 1993 r.)
O poszukiwaniu prawdy
Na szczęście pragnienie pisarza i chyba wszystkich ludzi wyznających prawo człowieka do wolnego życia na ziemi ziściło się. Komunizm to przeszłość, możemy od dwudziestu z górą lat cieszyć się wolnością od przymusu państwa totalitarnego. Spory, które aktualnie wypełniają treść przestrzeni publicznej, toczone są w warunkach wolnej dyskusji. Niestety, jakże często sprowadzają się one do chęci moralnego lub intelektualnego unicestwienia adwersarza. Za dużo w nich ocen moralnych, za mało ocen faktów. Warto chyba pamiętać, że każdy z nas może się mylić. „Duch Wolności nie jest zbyt pewny, że ma rację”. ( za: Friedrich August von Hayek Konstytucja wolności Warszawa 2006 r.) Mackiewicz, jak przystało na stronnika idei wolności, pisał o tym w ten sposób:
„Nie stawiam sobie za cel narzucenia komuś moich poglądów. Z góry zakładam, że istnieją niewątpliwie poważne argumenty, mogące podważyć niejeden z moich własnych (...). Całkowitej prawdy nie zna żaden człowiek na świecie. To co my, ludzie, nazywamy „prawdą” jest zaledwie jej szukaniem. Szukanie prawdy jest tylko możliwe w wolnej dyskusji(...) Znalazłszy się tedy w świecie uznającym wolność jednostki i wolność myśli, winniśmy czynić wszystko, aby nie zacieśniać horyzontów myślowych, a je rozszerzać: nie zacieśniać dyskusji, a ją poszerzać.
(Józef Mackiewicz Zwycięstwo prowokacji Londyn 1993 r.)
To już ostatnia myśl Józefa Mackiewicza, wybitego pisarza, wiernego stronnika wolności, i dlatego zdecydowanego antykomunisty, a także intelektualisty, czyli człowieka wiernego prawdzie- bo tak przecież, mimo praktyki ostatnich lat, należy tłumaczyć sens tego pojęcia- którą chciałem podzielić się z Państwem w tym tekście.
Zamiast epilogu.
Ponieważ zacząłem ten tekst od przywołania myśli red. Skwiecińskiego, to także na koniec właśnie jemu chciałbym oddać głos. Otóż 9 maja tego roku uraczył on swych czytelników, w tym niżej podpisanego, artykułem poświęconym serialowi Czterej pancerni i pies. Zawarł w nim kilka myśli, które wydają mi się warte przypomnienia. Choćby dla porównania z myślami Józefa Mackiewicza, którymi obficie obdzieliłem niniejszy szkic. Co cenniejsze i frapujące jednocześnie konstatacje red. Skwiecińskiego pozwoliłem sobie wyróżnić przez podkreślenie odpowiednich fragmentów.
To było społeczeństwo w pierwszym pokoleniu miejskie, i w zasadzie w dużym stopniu w pierwszym pokoleniu polskie – bo dopiero II wojna i komunistyczna industrializacja stanowiła ostateczną cezurę w procesie unarodowienia chłopstwa. To było społeczeństwo, dla którego znacznie bardziej reprezentatywna była stara chłopka, spontanicznie rugająca na dożynkach młodą dziewczynę za to, że gada i nie słucha przemówienia towarzysza Wiesława (autentyczny fakt z czyichś wspomnień), niż młody Adam Michnik czy któryś z równie młodych ludzi o postakowskiej tożsamości, którzy za chwilę mieli założyć konspiracyjny „Ruch"(...)To społeczeństwo dopiero miało zyskać tożsamość. I zyskało. A na to, jaka ona była, spory wpływ mieli właśnie „Pancerni"(...) „Pancerni" – wiem, że dla wielu zabrzmi to dziwnie – dali Polakom, tym realnym Polakom z lat 60., a nie tym wymyślonym, z patriotycznej czytanki, albo tym wyspowym, z nisz poakowskich czy protodysydenckich – godność. Godność i poczucie siły. Ale tylko trochę zażartuję jeśli powiem, że gdyby w odpowiednim momencie polskiej psychice narodowej nie zaaplikowano pod postacią „Czterech Pancernych" potężnej dawki narodowej godności i poczucia narodowej mocy, to kilkanaście lat później nie byłby możliwy Sierpień 80 i „Solidarność". To naprawdę tylko trochę przesada.
(Piotr Skwieciński „Pancerni” u źródeł Sierpnia „Rzeczpospolita” z 09 maja 2011 r.)
Józef Mackiewicz miał chyba rację, twierdząc, że metoda porównawcza jest jednym z najlepszych narzędzi poznawania dostępnej wiedzy obiektywnej. Dodam do tego własną intuicję- czasami zastosowanie tej metody może być kłopotliwe, a w niektórych przypadkach nawet upokarzające dla osób jakoś, np. procesem tworzenia, związanych z materią będącą przedmiotem analizy porównawczej.
Ale to nie metoda porównawcza jest temu winna.
.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/116732-zyj-i-daj-zyc-czyli-z-mysla-jozefa-mackiewicza-podroz-przez-historie