Brednie Kluzik-Rostkowskiej: "Większość osób, które chcą, by dzieci, jak kiedyś, szły do szkoły w wieku 7 lat, nie zdaje sobie z tego sprawy"

fot.Fratria
fot.Fratria

Joanna Kluzik-Rostkowska podkreśla, że cofnięcie reformy szkolnej rodzi poważne konsekwencje. Szefowa MEN jest zdecydowaną przeciwniczką referendum ogłoszonego przez prezydenta Andrzeja Dudę i uważa, że sześciolatki są gotowe na szkołę.

Czy jest Pani/Pan za zniesieniem powszechnego ustawowego obowiązku szkolnego sześciolatków i przywrócenie powszechnego ustawowego obowiązku szkolnego od 7. roku życia?

—to pytanie referendalne dotyczące obowiązku szkolnego.

Mam przeświadczenie, że zdecydowana większość tych osób, które mówią: niech będzie jak było kiedyś, czyli dzieci niech idą do szkoły od 7. roku życia, nie zdaje sobie sprawy i nie ma takiego obowiązku. Otóż gdyby zostało zdecydowane, że obowiązku dla sześciolatków nie ma i dzieci idą do szkoły od 7. roku życia, przypuśćmy od roku 2016, to znaczy, że w szkołach podstawowych w roku 2016 nie ma pierwszej klasy. To znaczy, że wszyscy ci nauczyciele wczesnoszkolni, którzy powinni byli przyjąć i zająć się nowymi pierwszymi klasami, nie mają pracy przez 3 lata. To nie jest kwestia jednego roku. Nie mają pracy przez 3 lata, dlatego że nauczyciel wczesnoszkolny pracuje ze swoją klasą od pierwszej do trzeciej klasy

—przestrzegała w „Sygnałach Dnia” w Polskim Radiu Joanna Kluzik-Rostkowska.

(…) pewnie część z tych nauczycieli również musiałaby stracić pracę. Konsekwencja rozłożona w czasie, ale to oczywiście musiałoby nadejść, byłaby taka, że byłby taki rocznik, w którym nie byłoby matury, nie byłoby w ogóle osób, które mogłyby pójść na wyższe uczelnie i potem byłby martwy rocznik wchodzący na rynek pracy

—mówiła o konsekwencjach cofnięcia reformy szkolnej minister edukacji.

Kluzik-Rostkowska przekonywała też, że polskie sześciolatki są gotowe na szkołę, radzą sobie doskonale z nauką, a mówienie o tym, że to rodzice mają prawo do decydowania o przyszłości swoich dzieci jest sztucznie rozdmuchanym problemem.

Abstrahując od tych wszystkich kłopotów, abstrahując od tego, że to byłoby bardzo kosztowne z punktu widzenia pracy nauczycieli, uważam, że byłoby to również bardzo niekorzystne dla dzieci, dlatego że polskie sześciolatki na edukację szkolną są gotowe. Ja tutaj z tym pytaniem mam jeszcze taki problem, bo PiS, głównie PiS mówi tak: to rodzic powinien decydować o swoim dziecku. Tylko jakoś tak to jest dziwnie przez nich rozumiane, że rodzic powinien decydować o swoim dziecku do 6. roku życia, a rozumiem od 7. już nie. Znaczy jakby ci ludzie, którzy mówią: obowiązek szkolny od 7. roku życia, podając argument tego, że rodzic wie najlepiej, bardzo prosiłabym, żeby się zastanowili nad tym, dlaczego uważają, że sześciolatek jest… to jest takie dziecko, gdzie rodzic wie najlepiej, a przy siedmiolatku nie wie już najlepiej? To znaczy i to też można rozwijać w nieskończoność

—mówiła szefowa MEN przekonana, że przez ostatnie lata w polskich szkołach zmieniła się wszystko i placówki mają doskonałe warunki dla małych, sześcioletnich, dzieci.

Naprawdę jesteśmy w sytuacji znacznie lepszej niż kilka lat temu, dlatego że po pierwsze sześciolatki w szkołach są w polskich szkołach od bardzo dawna. (…) Naprawdę nie ma się czego obawiać, mamy za sobą pierwszy rok sześciolatków, które już poszły po tej decyzji, że jest ten obowiązek. Nie ma się czego obawiać. Jeżeli mogę mieć jakąś prośbę, mam nadzieję, że nauczyciele wczesnoszkolni mnie słuchają i mam nadzieję, że słuchają mnie również rodzice sześciolatków, przejście z przedszkola do szkoły nie musi być przejściem z przyjaznego świata przedszkolnego, zabawy, ciepła i bezpieczeństwa do sytuacji, w której dziecko siedzi 45 minut w ławce i po prostu słucha pani, trzymając ręce na blacie. Nauczyciel wczesnoszkolny ma bardzo dużą swobodę prowadzenia lekcji, we wszystkich klasach wczesnoszkolnych są kąciki zabaw. Naprawdę to przejście i te pierwsze trzy klasy szkoły podstawowej one trochę powinny przypominać ten model przedszkolny i będzie dobrze.

Joanna Kluzik -Rostkowska uważa też, że to rodzice często nie są gotowi na to, by ich sześcioletnie dziecko poszło do szkoły, która jest przecież przyjazna i bezpieczna.

(…) poradnie same przyznawały, że jeżeli rodzic przychodził i mówił: ja nie jestem pewien, czy chciałbym, żeby moje dziecko poszło do szkoły, to taki dokument dostawał, co świadczyło również o dojrzałości szkolnej rodzica, a nie dziecka.

Tak bardzo zadowolona z polskiej szkoły i reform Platformy Joanna Kluzik - Rostkowska, dwoje z trójki swoich dzieci posyła jednak do szkół niepublicznych. Czyżby minister edukacji nie wierzyła w publiczny system nauczania, który tak zachwala?

ann/polskieradio.pl

Czytaj też:

Joanna Kluzik - Rostkowska przyznaje, że dwoje z trójki jej dzieci chodzi do szkół niepublicznych. Czyżby minister edukacji nie wierzyła w publiczny system nauczania?

Uwaga rodzice! Niebezpieczne plany MEN

Kluzik-Rostkowska znajduje pieniądze na promowanie seksedukacji, choć brakuje środków na bieżącą podstawę programową. „To kampania wyborcza”

Minister edukacji posyła swoje dzieci do szkół niepublicznych. To swoiste świadectwo dla polskiego systemu oświaty…

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.