Sprawa smoleńska czekała długo na uczciwych ludzi. Lasek i jego współpracownicy niech siedzą cicho. Dowodów ich partactwa jest aż nadto

Fot. Prezydent.pl/wPolityce.pl
Fot. Prezydent.pl/wPolityce.pl

Czy nowa komisja zajmująca się sprawą smoleńską jest potrzebna – to pytanie media zaczęły zadawać, zanim szef MON powołał nowe ciało zajmujące się narodową tragedią. W dominującej narracji ostatnich niemal już 6 lat słychać próbę przekonania Polaków, że sprawa smoleńska jest wyjaśniona, przyczyna tragedii jest znana, a każdy, kto chce wracać do tej sprawy „prowadzi polityczną grę na trumnach”. Tymczasem sprawa jest oczywista. Tragedia smoleńska nie jest wyjaśniona, a prace nowej komisji są bardziej niż potrzebne. Ta obserwacja jest oczywista dla każdego kto interesował się choć trochę rzetelnością tzw. raportu Millera i procedury jego pisania.

Sprawa smoleńska nie została należycie wyjaśniona, ponieważ nie przeprowadzono odpowiednich analiz i badań, które wyglądałyby wiarygodnie. Nie została wyjaśniona, ponieważ raport Millera jest błędny, zawiera domysły, niedomówienia i insynuacje. Jest ich wiele, a każda jest osobnym argumentem przesądzającym, że nowa komisja musi zbadać sprawę smoleńską.

Raport Millera zawiera wiele kłamstw i nierzetelnych opisów. Wymienić można tylko kilka, by zobaczyć, z jak poważnymi uchybieniami mamy do czynienia. Raport wskazuje, że ważnym czynnikiem dotyczącym przyczyn tragedii smoleńskiej była rzekoma obecność gen. pilota Andrzeja Błasika w kokpicie. Tyle tylko, że już kilka lat temu prokuratura przyznała, że nie ma żadnych dowodów na obecność Dowódcy Sił Powietrznych w kokpicie, a także, że jest on przez śledczych traktowany tak samo jak każdy inny pasażer. Słowem, jego zachowanie nie miało dla śledczych żadnego znaczenia dla przyczyn tragedii. Na jakiej podstawie komisja Millera napisała swoje insynuacje? Przepisała z rosyjskiego raportu?

Inny kuriozalny cytat. Na stronie 16 w przypisach znajduje się adnotacja, że „wysokość lotu samolotu w końcowej fazie podejścia do lądowania została oszacowana na podstawie obliczeń wykonanych przez Komisję”. Słowem, komisja nie odczytała tych danych z rejestratora tylko sama obliczyła, jak leciał samolot. Na jakiej podstawie? To przecież przyznanie się do zupełnie niedopuszczalnej nierzetelności. To daje się odbiega mocno od standardów pracy naukowców i ekspertów.

Najgłośniejszą tezą i najbardziej kontrowersyjną jest sprawa uderzenia w brzozę. Do dziś komisja Millera i jej członkowie nie wskazali żadnych badań, które potwierdzałyby, że brzoza w ogóle byłaby w stanie przeciąć skrzydło tupolewa. Tym samym nie ma żadnej odpowiedzi ekspertów rządowych na badania prof. Wiesława Biniendy, który przy pomocy swojej aparatury wykazał, że brzoza skrzydła nie mogła złamać. Być może prof. Binienda się myli, ale do dziś nikt mu tego nie wykazał. Komisja nie wskazała żadnych danych czy symulacji, świadczących, że taka sytuacja jest w ogóle fizycznie możliwa. Problemem dla raportu Millera jest również ekspertyza prokuratury, która wskazała, że „powierzchnie rozdzieleń obu części pnia mają kierunek od góry w dół, pod niewielkim kątem w odniesieniu do poziomu”. Ekspertyza wskazuje więc, że brzoza została zniszczona w wyniku uderzenia z góry na dół. Tymczasem Maciej Lasek w odpowiedzi na pytania Grzegorza Januszko, ojca jednej z ofiar, wskazywał, że „w momencie uderzenia w brzozę samolot był pochylony do góry o kąt 12.8 stopnia i wznosił się”. Jak to możliwe, by wznoszący się samolot zniszczył brzozę w kierunku z góry na dół? Na to pytanie raport ani komisja Millera nie odpowiadają.

Kolejne słowa rzucone na wiatr… W raporcie Millera czytamy, że „oceniając charakter powstałych obrażeń głowy, klatki piersiowej i kręgosłupa, na ciała członków załogi w krótkim czasie oddziaływało udarowe przeciążenie nie mniejsze niż 100 g”. Jednak Maciej Lasek, ani Wiesław Jedynak nie potrafią w tej sprawie odpowiedzieć na bardzo proste pytanie, które postawił im Glenn Jorgensen. Duński inżynier, który prowadzi własne badania dotyczące Smoleńska, pytał rządowych ekspertów, dlaczego samolot nie zrobił w ziemi wielkiego krateru, skoro na ciała działała tak ogromna siła, a katastrofa miała miejsce na miękkim podłożu. Niestety Jorgensen nie doczekał się odpowiedzi. Wydaje się natomiast, że wątpliwości w tej sprawie są bardzo dla tez Millera niewygodne. Podobnie, jak stwierdzenie, które możemy znaleźć w raporcie. Czytamy w nim:

Do oceny charakteru i lokalizacji obrażeń członków załogi wykorzystano wyniki badań medyczno-traseologicznych przedstawionych w raporcie MAK oraz w opiniach z sądowo-lekarskich sekcji zwłok przeprowadzonych przez ekspertów z dziedziny medycyny sądowej FR.

Problem w tym, że o rzetelności badań wykonanych przez MAK nie można mówić. Do dziś trwają analizy dokumentacji medycznych ofiar tragedii smoleńskiej. Jednak już wiadomo, że choćby dokumentacje medyczne dotyczące śp. Zbigniewa Wassermanna i innych ofiar, których ciała ekshumowano i zamieniono, były nierzetelne. To oznacza, że opieranie się na nich nie może zostać ocenione pozytywnie. Te materiały są niewiarygodne, a opieranie się na nich czyni niewiarygodnym również cały raport.

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE =========>>

123
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.