Zbigniew Romaszewski skończyłby dziś 75 lat (choć ta data jest jedynie oficjalna, a nie prawdziwa). Warto wspomnieć go przy lekturze książki-wywiadu rzeki, jaką z rodziną Romaszewskich przeprowadził Piotr Skwieciński.
W zasadzie mógłbym podpisać się pod recenzją, jaką napisał na naszym portalu Roman Graczyk. Z drugiej jednak strony - w przeciwieństwie do Graczyka - chciałbym podzielić się refleksją z perspektywy pokolenia, które czasy KOR i „Solidarności” zna tylko z książek i filmów.
Bo „Romaszewscy” to przede wszystkim lekcja najnowszej historii Polski.. O tym, jak wykluwała się opozycja przed 1980 rokiem i o tym, jak z każdym miesiącem rosły w niej napięcia i podziały. Z drugiej jednak strony to opowieść o tym, że pomimo różnic udało się, mniej lub bardziej skutecznie, działać i współpracować. Wśród licznych anegdot odkurzane są osoby, o których nie przeczyta się w podręcznikach, ale i nie usłyszy przy okazji kolejnych hucznych rocznic. A przecież byli. W drugim, trzecim, czwartym szeregu - ale byli. W tym sensie to hołd złożony tamtym czasom.
Wywiad nie jest jednak tylko prostym przybliżeniem faktów, postaci i wydarzeń z ostatnich kilkudziesięciu lat. Pojawiają się takie smaczki jak na przykład artykuł Krystyny Pawłowicz (tej samej), która swojego czasu była zaangażowana w kampanię przeciwko Romaszewskiemu po stronie… „Gazety Wyborczej”. Książka, mimochodem, zabiera też głos w kuriozalnej dyskusji o opozycyjnej przeszłości Jarosława Kaczyńskiego. I porządkuje ją, bo Romaszewscy po prostu mówią o tym, jak wyglądało zaangażowanie szefa PiS. Takich niuansów jest więcej.
Ma się przy tym wrażenie, że o każdym z etapów swojej działalności państwo Romaszewscy opowiadają w sposób niewystarczający, że to tylko jedna z wielu szuflad, jakie mogliby otworzyć. A przecież książka nie jest krótkim wspomnieniem, ale naprawdę pokaźną lekturą. Swobodny i przyjazny czytelnikowi styl narracji to nie tylko efekt naturalnych zdolności Romaszewskich, ale i zasługa Piotra Skwiecińskiego, który przeprowadził tę rozmowę, a który jednak wycofał się w niej na drugi, trzeci, czwarty plan. Nie przeszkadza, nie przejmuje inicjatywy, jedynie dopowiada pewne kwestie. W tym sensie to prawdziwa autobiografia.
Ale sprowadzenie tej książki do pasjonującej lekcji historii byłoby zbyt dużym pójściem na skróty. „Romaszewscy” to również lekcja przyzwoitości. I chyba w ogóle, mówiąc patetycznie, lekcja życia. O tym, jak korzenie rodzinne wpływają na poglądy i postawy. O niezależności w biało-czarnej rzeczywistości lat 70. i czasach coraz bardziej szarzejących podziałów w latach 80. i III RP. O pryncypialności, która jednak zawsze zwraca uwagę na drugą osobę i wie, gdzie są granice kompromisu. Zresztą takich refleksji po przeczytaniu książki jest więcej.
To banalne i wyświechtane stwierdzenie, ale to jedna z takich książek, do których po prostu się wraca.
Po lekturze lepiej zrozumiałem, dlaczego Romaszewscy wsparli „Starucha”, gdy media ekscytowały się jego „zbrodniami”, nie zważając na to, że siedzi w więzieniu kilka miesięcy bez wyroku sądu. W beztrosko prostych, ale przejmujących słowach powiedziała to pani Zofia: zareagowaliśmy nie dlatego, że jest „nasz” czy „ich”, ale dlatego, że człowiekowi działa się krzywda. Jestem przekonany, że gdyby prawdziwe prześladowania dotknęły homoseksualistów czy reprezentantów „Krytyki Politycznej”, uzyskaliby takie samo wsparcie.
Smutna refleksja po lekturze jest taka, że tacy ludzie jak państwo Romaszewscy to postaci z coraz bardziej odchodzącego już świata, że jest ich po prostu coraz mniej. Dzisiejszy Sejm, ale chyba w ogóle cała dzisiejsza polityka nie potrzebują takich osób. Zawadzają partiom, które są wymodelowane pod gust ich szefów. Nie rozumieją wymagań postpolityki, w której królują „fachowcy od wizerunku”, a nie idee, poglądy czy konkretne sprawy, które trzeba załatwić. Symbolem tych zmian była porażka Zbigniewa Romaszewskiego z Markiem Borowskim w wyborach w 2011 roku. A i młodsze pokolenia polityków nawet nie próbują udawać i odwoływać się do etosu czy wartości z poprzedniej epoki. Dziś liczy się przede wszystkim skuteczność, a nie przyzwoitość. Dobra „setka” przed telewizyjnymi kamerami, a nie realne działania. Kolor krawatu i dobrana taktyka, a nie realny przekaz.
I może zwłaszcza dlatego „Romaszewscy” to lektura obowiązkowa dla wszystkich uczestników życia publicznego - obserwatorów, dziennikarzy, publicystów, polityków. Bo ten wywiad-rzeka przypomina o nieco zakurzonych wartościach i fundamentach. Czy pozwolimy, by wróciły do pierwszej ligi polityki - zależy od nas wszystkich.
Książkę szybko i tanio kupisz w naszym sklepiku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/228118-lekcja-historii-lekcja-przyzwoitosci-romaszewscy-to-lektura-obowiazkowa-dla-wszystkich-uczestnikow-zycia-publicznego