Romaszewscy o komunie i o nowej Polsce

Czytaj więcej 50% taniej
Subskrybuj
fot. Wydawnictwo Trzecia Strona
fot. Wydawnictwo Trzecia Strona

Wywiad-rzeka z Zofią i Zbigniewem Romaszewskimi oraz z ich córką, Agnieszką Romaszewską-Guzy, to solidny kawał historii Polski ostatnich kilkudziesięciu lat.

Naturalnie historia jest tu opowiadana z pewnej, z natury rzeczy subiektywnej, perspektywy. Nieczęsto się jednak zdarza mieć wrażenie takiej rzetelności wykładu, ta zaś wynika z – nie bójmy się słów – integralności moralnej autorów.

Romaszewskich można lubić, lub nie; zgadzać się z nimi, lub ich poglądy kwestionować, ale trudno odmówić im uczciwości. Na tle innych opowieści o tych samych czasach ta opowieść uderza prostolinijnością: to jest mowa „tak, tak – nie, nie”. Poeta dopowiada po tych ewangelicznych słowach „bez światłocienia”, ale ta dopowiedź nie byłaby w tym wypadku trafieniem w punkt. Bo, ściśle biorąc, w tej opowieści jest obecny światłocień. Jest niuansowanie ocen, wszak opisywane sprawy bywają skomplikowane, a postawy przywoływanych na kartach tej książki ludzi – niejednoznaczne.

Narratorzy tej opowieści, a szczególnie główny narrator Zbigniew Romaszewski, dbają jednak o to, oddać każdemu sprawiedliwość. Pryncypializm nie łączy się tu (jak to często w Polsce, niestety, bywa) z bezdusznością i z bezmyślnością. Przykład pierwszy z brzegu: lustracja.

Zbigniew Romaszewski uważa, że lustracja została przeprowadzona zbyt późno i nie dość konsekwentnie, zauważa pożytki z solidnej lustracji dla całej budowli demokratycznego państwa: dobrze przeprowadzona lustracja byłaby etycznym  jej fundamentem i szkoda, że tego tak nie udało się zrobić. Równocześnie ten sam Zbigniew Romaszewski potrafi powiedzieć:

Jestem przeciwny schematycznemu traktowaniu kogokolwiek – nawet byłego agenta SB. To były dziesiątki różnych przypadków – od zamiłowanych agentów, ludzi chciwych i amoralnych, poprzez ludzi złamanych i szantażowanych, aż po pozorujących współpracę w naiwnej nadziei, że uda się przechytrzyć system. Mogę powiedzieć, że mnie się parokrotnie bardzo dobrze i co więcej – owocnie – współpracowało z opozycjonistami, którzy, jak się potem kazało, byli TW. […] również z takimi, którzy do niczego się nie przyznali, a teraz wiem, że byli TW. W zasadzie o każdym przypadku oskarżenia kogoś o agenturalność powinny decydować zainteresowane środowiska dawnej opozycji.

Najważniejsze są w tej książce dwa wątki: pierwszy - historia opozycji solidarnościowej widziana przez pryzmat stosunków środowiska Romaszewskich ze środowiskiem nazywanym tu Rodziną albo Familią, czyli lewicy KOR-owskiej; drugi – intelektualna i polityczna suwerenność Zbigniewa Romaszewskiego.

Pierwszy wątek został szeroko zauważony w dotychczasowych recenzjach. Nie lekceważę go. Rola środowiska lewicy KOR-owskiej, a szczególnie Adama Michnika w doprowadzeniu do upadku realnego socjalizmu, a następnie w swoistej konserwacji pewnych elementów „l’ancien regime’u” musi być należycie doceniona. I ciągle czeka na swojego dziejopisa. Zresztą, wymowny dla naszych stosunków politycznych jest jego brak w 25 lat po przełomie z 1989 r.. Ale zostawiam to na boku.

Chciałbym zwrócić uwagę na ów drugi wątek: suwerenność Zbigniewa Romaszewskiego. To zresztą jego cecha, która uwidacznia się równie dobrze w czasach KOR-owskich, „solidarnościowych”, jak i czasach III RP. Romaszewski, skądinąd bliski braciom Kaczyńskim już w okresie poprzedzającym powstanie PiS-u, był przeciwnikiem zaostrzania polityki karnej, a to – jak wiadomo – był sztandarowy pomysł polityczny ministra sprawiedliwości pod koniec rządów Buzka, Lecha Kaczyńskiego, pomysł, który pozwolił na wykreowanie dynamiki politycznej korzystnej dla Kaczyńskich i zaowocował powstaniem PiS-u.

Ale senator z Warszawy miał inny pogląd. A skoro miał inny pogląd, to nie chował go pod korcem. Podobnie, już w nieodległych nam czasach, w sprawie zniesienia immunitetu parlamentarnego  w związku z zarzutem karnym wobec senatora Krzysztofa Piesiewicza. Romaszewski nie pozostawia wątpliwości co do tego, jak ocenia postępek Piesiewicza, zarazem jednak zwraca uwagę, że jedynym kryterium zniesienia immunitetu jest prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa, które zarzuca parlamentarzyście prokuratura. A z tym był problem. Romaszewski:

[…] musiałem tak postąpić. I nie dlatego, że Piesiewicz był moim kolegą. Nawet nie dlatego, że bałem się o niego. […] Ale musiałem wystąpić w jego obronie po prostu dlatego, że zapewne jako jeden z nielicznych senatorów przeczytałem uzasadnienie wniosku prokuratury. A było ono skandalicznie słabe. […] kompletnie nie było podstaw do postawienia mu zarzutów karnych, a tylko w takim wypadku można występować o uchylenie immunitet.

Senator Romaszewski postąpił wtedy wbrew linii PiS-u, której to partii był przedstawicielem w Senacie. Dla PiS-u to była wyjątkowa okazja politycznego pognębienia politycznych przeciwników. Ale dla Romaszewskiego to była kwestia zasad.

Dlaczego tacy przedwcześnie umierają?

Romaszewscy autobiografia. Ze Zbigniewem, Zofią i Agnieszką Romaszewskimi rozmawia Piotr Skwieciński, Trzecia Strona, Warszawa 2014.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych