UJAWNIAMY! Prokuratura chciała ścigać Magdalenę Mertę, mec. Kownackiego oraz "Nasz Dziennik", bo nagłośnili, że ambasador Bahr nic nie pamięta

Fot. Youtube.pl
Fot. Youtube.pl

Magdalenie Mercie, jej pełnomocnikowi Bartoszowi Kownackiemu oraz redakcji "Naszego Dziennika" groziło śledztwo, a w konsekwencji 2 lata więzienia. Prokuratura okręgowa w Warszawie chciała ich ścigać za "naruszenie tajemnicy postępowania przygotowawczego".

Redakcja wPolityce.pl poznała szczegóły zaskakującego postępowania warszawskich prokuratur okręgowych.

Opisywane postępowanie zaczyna się 19 lipca 2012 roku. To wtedy do Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga trafia pismo z PO Warszawa z wnioskiem o wszczęcie śledztwa ws. działań "Naszego Dziennika", wdowy po śp. Tomaszu Mercie oraz mec. Bartosza Kownackiego. PO Warszawa zaznacza, że w artykule z 22 czerwca pt: "Amnezja Bahra" doszło do ujawnienia tajemnicy postępowania w toczącym się śledztwie ws. zaginięcia rzeczy osobistych śp. Tomasza Merty. W artykule "ND" pojawiły się wypowiedzi Kownackiego oraz Merty, które zdaniem prokuratury były ujawnieniem chronionej prawem tajemnicy.

W piśmie Prokuratury Okręgowej Warszawa czytamy:

Zakres informacji wynikających z artykułu prasowego zamieszczonego przez "Nasz Dziennik" koresponduje z okolicznościami podanymi przez świadka Jerzego Bahra w dniu 21 czerwca 2012 roku oraz użytymi przez Wyżej Wymienionego świadka sformułowaniami, przy czym osoby dopuszczone do udziału w przedmiotowym przesłuchaniu, na podst. art. 317 § 1 Kpk, tj. Pani Magdalena Pietrzak-Merta oraz adw. Bartosz Kownacki, występujący w niniejszej sprawie w charakterze pełnomocnika Pani Magdaleny Pietrzak-Merty oraz Pani Anny Marii Wojtowicz, po przeprowadzeniu wskazanej czynności procesowej nie uzyskały zgody na przekazanie prasie wiadomości wynikających z przesłuchania Wyżej Wymienionego świadka.

W kolejnej notatce urzędowej prokuratura warszawska dodaje, że Magdalena Merta oraz Bartosz Kownacki:

nie zwracali się z prośbą o zgodę na przekazanie prasie informacji wynikających z przesłuchania Wyżej Wymienionego świadka.

 

Co tak zaniepokoiło warszawską prokuraturę? O ujawnienie jak ważnych tajemnic śledztwa chodzi w tej sprawie?

Okazuje się, że groźnie brzmiące działanie wymienionych osób jest groźne tylko na papierze.

Po pismach przewodnich w aktach sprawy dot. ujawnienia tajemnicy przez Mertę, Kownackiego i "Nasz Dziennik" znajdują się materiały prasowe, które mają obrazować zachowanie wymienionych osób, które prokuratura chce ścigać.

Wśród materiałów znajduje się m.in. kilka artykułów z "ND", opisy kilku portali internetowych artykułów "ND", artykuł "Gazety Wyborczej", a także dwa wywiady z mecenasem Bartoszem Kownackim dla portalu wPolityce.pl.

Prokuratura w każdym z załączonych materiałów prasowych zaznaczyła fragmenty, których ujawnienie jej zdaniem należy ścigać. Zestawienie tych sformułowań pokazuje, że działania prokuratury są niepoważne.

W artykule "ND", od którego zaczęła się cała sprawa, prokuratura zaznaczyła m.in. fragmenty (cały artykuł dostępny na stronach "ND"):

- Tłumaczenie Bahra sprowadzało się do tego, że po katastrofie urzędnicy ambasady mieli nadmiar obowiązków, pewne decyzje podejmowali natychmiast, ale o nich zapominali. - Mówił, że nie wyklucza, że istnieje nawet pismo z jego podpisem. Nie wiedział, że to jego sekretarka odebrała kopertę z obrączką od pewnego człowieka, który z kolei wziął ją od Rosjan - dodaje. - Pan ambasador wyraził ogromne zdumienie, że te rzeczy w ogóle się w jego gabinecie znalazły. Nic nie wiedział. Stwierdził tylko, że ten worek był, co określił jako rzecz nadzwyczajną. Ale jak tam trafił i jak zniknął, tego nie pamiętał - relacjonuje mecenas Kownacki.

- Podkreśla też (Kownacki - red.), iż materiał dowodowy wskazuje wyraźnie, że decyzję o utylizacji podjął urzędnik najwyższego szczebla resortu Sikorskiego. - A jeżeli rzeczywiście Sikorski nie wiedział, co robią jego urzędnicy tego szczebla, to sytuacja ta dowodzi, że fatalnie kieruje swoim resortem.

- Pytaliśmy pana ambasadora, w jaki sposób worek z rzeczami mojego męża trafił do jego gabinetu. Pan Jerzy Bahr tego nie pamiętał. Jak również tego, w jaki sposób rzeczy te trafiły do Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Polsce. Tego również nie pamiętał. Nie wykluczył jednak, że to on mógł wydać takie polecenie. I że worek z rzeczami był w jego gabinecie przez kilka dni. (wypowiedź M. Pietrzak-Merty)

- Nie wiedział, że to jego sekretarka odebrała kopertę z obrączką od pewnego człowieka, który z kolei wziął ją od Rosjan - dodaje (M P-M red.). - Pan ambasador wyraził ogromne zdumienie, że te rzeczy w ogóle się w jego gabinecie znalazły. Nic nie wiedział. Stwierdził tylko, że ten worek był (wypowiedź mec. BK - red.)

- To były prawie trzy godziny słuchania o tym, że nic nie pamięta - mówi Kownacki.

 

W załączonych przez prokuraturę materiałach prasowych zaznaczane są podobne fragmenty. W wywiadzie dla portalu wPolityce.pl prokuratura podkreśla:

- W ich czasie nie udało się jednak znaleźć poszukiwanych przez nas rzeczy osobistych śp. Tomasza Merty (B. Kownacki o przeszukaniu terenu MSZ).

- Będziemy więc musieli wrócić na teren MSZ z lepszym sprzętem i jeszcze raz prowadzić poszukiwania.

- Nie wykluczam czynności wykonywanych na terenie ambasady RP w Moskwie.

- Materiał dowodowy pokazuje, że formalny ślad po obrączce i innych rzeczach śp. Tomasza Merty urywa się właśnie w tej ambasadzie. Kluczowe będzie więc przesłuchanie ambasadora Jerzego Bahra. Mam nadzieję, że on pomoże wyjaśnić, co się stało z tymi rzeczami, gdzie one trafiły z ambasady.

- Urzędnicy wysokiej rangi podjęli decyzję, by spalić przesyłkę bez sprawdzenia, co się w środku znajduje. W ten sposób spalono nie tylko ubrania śp. Tomasza Merty, ale również dokumenty, obrączkę, rzeczy osobiste.

- Nie ulega wątpliwości, że obrączka znajdowała się w rękach polskich urzędników, że była w gestii polskiej strony.

ZOBACZ CAŁY WYWIAD z Mec. KOWNACKIM!


W innym wywiadzie portalu wPolityce.pl z adwokatem zaznaczono:

- Ambasador Bahr zasłaniał się niepamięcią.

- Przychodzi gdzieś przesyłka o bardzo nieprzyjemnym zapachu. Leży sobie, potem znika, nikt nic nie pamięta, nikt nic nie wie.

- Poza tym przesłuchanie niczego nowego nie wniosło do sprawy.

- Urzędnicy szalenie często zasłaniają się wyjątkowością sytuacji po 10 kwietnia.

CZYTAJ: Kownacki: Urzędnicy MSZ wiedzieli, co palą. Cień podejrzeń o kradzież obrączki pada na pracowników ambasady w Moskwie


Wypowiedzi Pietrzak-Merty oraz Kownackiego, które podkreślają śledczy w aktach sprawy, skupiają się na zaznaczaniu, że ambasador Bahr niczego o zaginięciu obrączki Tomasza Merty nie pamięta, ani niczego do sprawy nie wniósł. I mimo tego warszawscy śledczy chcieli, by w tej sprawie wszcząć śledztwo i ścigać Mertę, Kownackiego oraz "Nasz Dziennik".

Sprawą przytaczanych wypowiedzi Prokuratura Okręgowa Warszawa Praga zajmowała się przez miesiąc. W tym czasie zapoznała się z kilkunastoma materiałami prasowymi oraz zeznaniami ośmiu świadków zeznających w śledztwie dotyczącym zaginięcia obrączki śp. Tomasza Merty.

Ostatecznie śledczy z warszawskiej Pragi odmówili wszczęcia śledztwa w tej sprawie, zarówno w odniesieniu do działań redakcji "Naszego Dziennika", jak również zachowania Bartosza Kownackiego oraz Magdaleny Merty. Choć widząc treść ich wypowiedzi taka decyzja wydaje się czymś oczywistym, to już jej uzasadnienie budzi pewne zdziwienie.

W uzasadnieniu Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga czytamy bowiem, że zarówno działania "Naszego Dziennika", jak i Magdaleny Merty oraz Bartosza Kownackiego były sprzeczne z prawem.

Niewątpliwie publikując relację Magdaleny Pietrzak-Merty oraz Bartosza Kownackiego uczestniczących w przesłuchaniu świadka Jerzego Bahra publicznie rozpowszechnili wiadomości z postępowania przygotowawczego. Ponadto trudno uznać, iż dziennikarze zachowali szczególną staranność i rzetelność przy zbieraniu i wykorzystywaniu materiałów prasowych. Tym niemniej okoliczności, jakie wynikają z treści artykułu, w żaden sposób nie mogą utrudnić lub uniemożliwić prowadzonego postępowania przygotowawczego

- pisze prokuratura.

Zaznacza, że media mają obowiązek informowania o sprawie śledztwa smoleńskiego, ale dziennikarze wiadomości powinni "uzyskiwać z innych źródeł niż materiały postępowania przygotowawczego".

Brak śledztwa w tej sprawie wynika więc jedynie z faktu, że zeznania Jerzego Bahra zostały uznana za niewnoszące niczego do śledztwa. Prokuratura zaznacza, że skupiały się one na sprawach publicznie znanych oraz nie wniosły niczego do sprawy.

Jedyną okolicznością, która w tej sprawie przemawia za uznaniem, że ich zachowanie nie nosi znamion czynu zabronionego z art. 241 § 1 kk jest treść zeznań świadka przytoczona w artykule. Informacje ze śledztwa nie naruszyły przedmiotu ochrony, jakim jest prawidłowe funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości

- czytamy w aktach sprawy.

Śledczy uznali, że działania "ND" są rozpowszechnieniem wiadomości z postępowania przygotowawczego, a działania Merty i Kownackiego "można rozpatrywać w kontekście pomocnictwa" w działaniach sprzecznych z prawem. Jedno i drugie zachowanie nie zostało ukarane jedynie z racji mało znaczących zeznań Bahra.

Działania obu prokuratur warszawskich budzą zdumienie. Cała sprawa wygląda jak próba zastraszenia, sygnał wysyłany do pełnomocników oraz rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej: lepiej bądźcie cicho, prawa do publicznych wypowiedzi nie macie.

Choć prokuratura warszawsko-praska zaznacza, że sprawą smoleńską opinia publiczna ma prawo się interesować, działania prokuratur pokazują, że jednak jest dokładnie odwrotnie. O Smoleńsku ma być cicho.

Stanisław Żaryn

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.